Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszulka Platiniego

Rozmawiał Tomasz Bochenek
Dariusz Wójtowicz (z lewej) w środę na stadionie w rodzinnym Gdańsku.
Dariusz Wójtowicz (z lewej) w środę na stadionie w rodzinnym Gdańsku. Fot. karolina misztal
Rozmowa. Dariusz Wójtowicz, były piłkarz Wisły, trener Sandecji i Puszczy, opowiada o wydarzeniach z 1983 roku, gdy jako zawodnik Lechii grał przeciwko wielkiemu Juventusowi.

– Wiele razy zdarzyło się, że rozmawiając z młodym piłkarzem, myślał Pan sobie: „Chłopaku, co ty możesz wiedzieć o piłce? Ja, mając 18 lat, grałem przeciwko najlepszej drużynie na świecie”.
– Nie, nigdy tak myślałem. Oczywiście, są to fajne, miłe wspomnienia, natomiast liczy się to, co tu i teraz. Przyznaję natomiast, że mobilizując zawodników, zwłaszcza młodych, aby wierzyli w siebie, mocniej walczyli o miejsce w zespole, zdarzało mi się dawać za przykład nas – chłopaków, którzy mając 18 lat byli podstawowymi zawodnikami Lechii, grali na poziomie seniorskim. Także w meczach z Juventusem, wcześniej zdobywając – po pokonaniu Piasta Gliwice – Puchar Polski, awansując w ciągu dwóch sezonów z III ligi do ekstraklasy.

– Zatrzymajmy się na wrześniu 1983 roku. Albo wręcz cofnijmy się do dnia losowania I rundy Pucharu Zdobywców Pucharów. Jak Pan przyjął to, że zagracie z wielkim Juventusem?
– W tym czasie również byłem zawodnikiem reprezentacji Polski juniorów, więc moja głowa była trochę rozdwojona. O wynikach losowania dowiedzieliśmy się nad Balatonem, gdzie byliśmy na roztrenowaniu. Gdy dowiedziałem się, że przyjdzie nam grać z tym zespołem, nie miałem żadnych oporów, nie przerażało mnie to. Ja traktowałem to jako przygodę piłkarską. Oczywiście, sytuacja była ekscytująca dla całego zespołu, ale myślę, że bardziej przeżywali to zawodnicy bardziej doświadczeni, oni mogli mieć większą świadomość, z kim zagramy.

– Przed meczami z Juventusem zorganizowano Wam wyjazd do Włoch, rozegraliście tam sparingi.
– Tak. Przede wszystkim jednak, w błyskawicznym tempie klub wykonał na stadionie prace budowlane, poprawiono infrastrukturę, po to, żebyśmy mogli z Juventusem zagrać na swoim obiekcie. Od strony sportowej rzeczywiście zdarzyła nam się taka fajna rzecz. Do Włoch udaliśmy się za sprawą menedżera – Johnny’ego Rivera (pseudonim Janusza Strzeleckiego – przyp.), który miał też udział w ściąganiu piosenkarzy na festiwale do Polski. On zaproponował, abyśmy mogli pojechać na taki rekonesans do Włoch. Myślę, że jego celem było to, aby nas tam w ogóle przedstawić. Pojechaliśmy więc, a najpiękniejszym momentem tego wyjazdu była wizyta u Jana Pawła II.

– Papież przyjął was na prywatnej audiencji w Castel Gandolfo. Ma Pan z niej jakąś pamiątkę?
– Tak. Mam zdjęcie całej grupy z Janem Pawłem II, ale nie tylko. Każdy z nas dostawał od papieża różaniec i każdy ma z nim indywidualne fotografie. Dla mnie to relikwia.

– Z 14 września tamtego roku co najbardziej Panu zapadło w pamięci? Na Stadio Comunale w Turynie, w meczu z drużyną, która była beniaminkiem polskiej II ligi, piłkarzy Juve dopingowało podobno ponad 40 tysięcy kibiców.
– Być może było ich nawet więcej, ale to nie jest istotne. Co zapamiętałem? Że Juventus w ogóle nie wyszedł przed meczem na taką standardową rozgrzewkę . Włosi rozgrzali się w swojej salce, spotkaliśmy się z nimi dopiero w tunelu przed wejściem na boisko. Sam mecz był jak sen – nawet już w sensie możliwości biegania koło takich zawodników. Z uśmiechem dziś wspominam, że jak człowiek kogoś sfaulował, to chciał jak najszybciej przeprosić, by któryś z tych piłkarzy nie miał pretensji.

– Pan taką historię miał z Michelem Platinim. Ale starsi gracze Lechii podobno trochę bykiem popatrzyli...
– Dokładnie tak było (śmiech). Natomiast co do Platiniego, to mogę pochwalić się, że moją wspaniałą pamiątką z tych spotkań jest właśnie jego koszulka, z meczu z Gdańska. Boniek pomógł nam wymienić te koszulki, i mnie przytrafiła się akurat ta z numerem 16.

– Przytrafiła?
– Tak, to był czysty przypadek. Na boisku, zaraz po meczu gracze Juventusu nie chcieli takiej wymiany. Dzięki Bońkowi jednak do niej doszło; przekazał nam koszulki swoich kolegów z drużyny.

– Na boisku miał Pan wrażenie, że gra przeciwko piłkarzom ulepionym z innej gliny? Juventus miał wtedy siedmiu aktualnych mistrzów świata, Platiniego, który zmierzał po swoją pierwszą Złotą Piłkę, no i Bońka. Galaktyka gwiazd!– Dzisiaj mecze najlepszych piłkarzy możemy co chwilę oglądać w telewizji. Wtedy tak nie było. Oczywiście, wiedziałem, przeciwko komu gram, miałem do rywali wielki szacunek, ale starałem się na boisku po prostu wykonywać swoją pracę. Rzecz jasna, najbardziej liczyła się walka, ambicja, żeby nie dać plamy. I to się nam na pewno udało. U nas strzeliliśmy Juventusowi dwie bramki, prowadziliśmy, ale w Turynie też powalczyliśmy (Lechia przegrała tam jednak 0:7 – przyp.).

– W środę, przy okazji towarzyskiego meczu Lechii z Juventusem, Wam, bohaterom spotkań sprzed 32 lat, wręczono pamiątkowe statuetki.
– Bardzo miły gest i fajny pomysł, żeby nas przypomnieć... Z drugiej strony: moi koledzy, którzy są Gdańsku, czują się legendami. Kibice wracają w rozmowach do tego zespołu, do tych meczów, do tamtego czasu. Bo nic większego później w historii Lechii się nie wydarzyło. Byliśmy takim magicznym zespołem.

– Mecz, który odbył się 28 września 1983 na stadionie Lechii, był wydarzeniem nie tylko sportowym. Gdańsk to przecież kolebka „Solidarności”, czas tuż po zniesieniu stanu wojennego... Jest cała historia związana z wprowadzeniem na stadion Lecha Wałęsy. Pan wtedy, jako młody chłopak, miał świadomość, że to wydarzenie ma tak mocne polityczne tło? – Nie. Polityka była dla mnie raczej drugorzędną sprawą. Oczywiście wiedziałem, co się dzieje, zwłaszcza że moja matka pracowała w stoczni. Pamiętam jednak, jak w przerwie meczu ktoś powiedział w szatni, że ten nieprawodpobny tumult panuje dlatego, że Wałęsa jest na stadionie. Będąc w szatni pod trybuną słyszeliśmy, jak ludzie skandują: „So-li-dar-ność, So-li-dar-ność”, „Wa-łę-sa, Wa-łę-sa”. Aż przechodziły ciarki. Nam dodało to otuchy. Tak, ten stadion żył nie tylko meczem... O tym, że pojawi się Wałęsa, przed spotkaniem nie wiedzieliśmy. On wcześniej chyba nie był wielkim kibicem Lechii, stał się nim poprzez ten mecz. Później Lech Wałęsa, także jako prezydent, pojawiał się przy okazji spotkań jubileuszowych, przypominających o meczach z Piastem i Juventusem.

– Nie żal, że tego gdańskiego meczu nie udało się wygrać? Prowadziliście w rewanżu 2:1.– My i tak byliśmy szczęśliwi, że ten drugi mecz był bardziej wyrównany. Konfrontacja z tymi piłkarzami, atmosfera na stadionie, ilość kibiców to było naprawdę coś niesamowitego. My byliśmy wtedy w Gdańsku wielkimi postaciami. Powiem ciekawostkę: mimo porażki, zostaliśmy, może nie sowicie, ale nagrodzeni premią za postawę przez ówczesnych włodarzy Lechii. A czy było żal? Ja miałem takie odczucie, że, cholera, niepotrzebnie w drugiej połowie ten Platini wszedł, no i Boniek. Może gdyby ich nie było, to byśmy dociągnęli ten wynik.

– To byli piłkarze, którzy nie w takich meczach robili różnicę.– Dokładnie tak (śmiech).

– Wasza drużyna otrzymała Złote Odznaki Zasłużonego dla Budownictwa...– No tak, śmiałem się, że miałem 18 lat, a już byłem zasłużony dla budownictwa. Nie za bardzo wiem, czym się zasłużyłem, ale to prawda – dostaliśmy odznaki od ministra. Mało tego, otrzymaliśmy też honorowe odzaki miasta Gdańska.

– Tak z perspektywy czasu: było to najważniejsze wydarzenie w Pana karierze? A może raczej wspaniała przygoda, a ważniejsze wydarzenia były związane z grą w ekstraklasie, w Wiśle?– To był Puchar Zdobywców Pucharów. Z Wisłą w europejskich pucharach nigdy nie udało mi się zagrać w pucharach, więc tamto wydarzenie na pewno miało największą rangę. I na pewno było największym przeżyciem w mojej przygodzie z piłką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski