Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kowalczyk jak Witalij Kliczko. Główka pracuje, nie tylko mięśnie

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Justyna Kowalczyk tytułów zdobyła w życiu sporo. Teraz zaczyna zbierać te naukowe
Justyna Kowalczyk tytułów zdobyła w życiu sporo. Teraz zaczyna zbierać te naukowe Andrzej Banaś
Sportowiec z magisterium dziś nikogo już nie dziwi, ale z doktoratem? Takich zbyt wielu nie ma. Wkrótce do elitarnego klubu może wejść Justyna Kowalczyk. Pardon – dr Justyna Kowalczyk. 24 września dwukrotna mistrzyni olimpijska będzie bronić na krakowskiej AWF pracy doktorskiej.

Nadal pokutuje u nas przekonanie, że dobry sportowiec to są mięśnie, i tylko mięśnie. A tak nie jest. Mam wręcz wrażenie, że kto w dzisiejszych czasach chce być mistrzem, musi prezentować odpowiedni poziom intelektualny. Oczywiście nie każdy musi być naukowcem, ale powinien się rozwijać, uczyć, czytać – podkreśla Marek Kolbowicz, były wioślarz, jeden ze słynnych „Dominatorów”, wielokrotnych mistrzów świata i złotych medalistów igrzysk olimpijskich w Pekinie z 2008 roku. Dziś jest adiunktem w Zakładzie Sportów Indywidualnych Uniwersytetu Szczecińskiego. Pracę doktorską napisał i obronił, będąc czynnym sportowcem – to był pierwszy taki przypadek w Polsce, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę zawodników o zbliżonej skali osiągnięć. Z tytułem doktora startował na igrzyskach w Londynie (2012 r.).

Justyna Kowalczyk nie będzie więc pierwsza, ale w świecie sportu i tak może uchodzić za zjawisko wyjątkowe. Nie tylko sportu polskiego. W przyszłym tygodniu dołączy – znając jej profesjonalizm, trudno zakładać inne rozwiązanie – do wąskiego grona zawodników-doktorów, którego najsłynniejszymi reprezentantami są bracia Kliczkowie, mistrzowie świata w boksie. Władimir, ciągle aktywny w ringu, zrobił doktorat z metodyki treningu, starszy Witalij, dziś zaangażowany już w działalność polityczną na Ukrainie, zakładał rękawice jako doktor filozofii. Nic więc dziwnego, że miał przydomek „Doktor Żelazna Pięść”.

Doktorat zamiast filmu

– Justynę można tylko podziwiać. Sam się zastanawiam, jak to jest: będąc non stop w ciężkim treningu, napisać pracę doktorską i zdać wszystkie egzaminy – mówi prof. Adam Klimek, rektor krakowskiej AWF. – Ona nie była uczestniczką studiów doktoranckich, można powiedzieć, że podchodziła do tego z wolnej stopy, tym bardziej wymagało to od niej samodyscypliny. Ale sportowcy, zwłaszcza ci wybitni, mają to do siebie, że potrafią się zmobilizować, są systematyczni, skupieni na celu.

Taryfa ulgowa dla dwukrotnej mistrzyni olimpijskiej?

– Nie ma o tym mowy, bo każdy etap przewodu doktorskiego jest regulowany ustawowo. Wiadomo, że trzeba zdać trzy egzaminy: z języka, przedmiotu kierunkowego i jednego wybranego przedmiotu. Wcześniej trzeba otworzyć przewód doktorski przed komisją wydziałową. Nie można skrócić procedury – podkreśla prof. Klimek. –Wydaje mi się natomiast, że w jej sytuacji obciążenie jest jeszcze większe niż w przypadku „zwykłego” doktoranta, nie tak znanego, nie tak medialnego. Tak popularna osoba dobrze wie, że musi być perfekcyjnie przygotowana, by nie zaliczyć jakiejś wpadki, bo to od razu pójdzie w świat. Presja jest duża, dlatego – powtórzę się – trzeba ją podziwiać za determinację.

Kolbowicz: – Pisanie pracy doktorskiej samo w sobie łatwe nie jest, ale też zależy, co kto lubi. Dla mnie to była rewelacyjna odskocznia od treningu. Tu sztanga i wiosła, a tam książki i laptop. Jedni oglądali filmy, inni grali w gry komputerowe, a ja pisałem pracę. Jeden artykuł, drugi, w sumie popełniłem ich chyba ze 25. Po każdym duma i satysfakcja były nieprawdopodobne. Na dodatek bardzo mi to pomagało. Nie pisałem w końcu pracy przez miesiąc, tylko zajęło mi to sześć lat. Z roku na rok miałem coraz większą wiedzę na temat treningu, suplementacji, regeneracji, budowania formy startowej. Rozwijałem się.

Sportowcy chcą studiować

Wróćmy do stereotypu sportowca-mięśniaka. Może, jak chce Kolbowicz, wciąż jest mocno zakorzeniony w świadomości ludzi, ale trudno nie zauważyć, że coraz więcej osób uprawiających sport wyczynowo kończy studia.

– W Polsce w ogóle zapanowała moda na studiowanie, taki jest trend__– zwraca uwagę Zbigniew Waśkiewicz, były rektor katowickiej AWF (to na niej i za jego kadencji Kowalczyk obroniła pracę magisterską).– Inna sprawa, że w przypadku sportowców zmieniły się warunki. Kiedyś uczelnie im nie pomagały, to jest bezdyskusyjne. Czasem pojawiała się nawet złośliwość u prowadzących, że „skoro jest pan sportowcem, to się panu wydaje, że będzie panu lżej, a ja panu udowodnię, że nie będzie”. Teraz możliwości są większe, choćby w Katowicach mamy indywidualne programy studiów przeznaczone dla wyczynowców. Mogą w dowolny sposób rozliczać się z pracy, przyjeżdżać na zajęcia. Co roku mamy ponad dwustu takich sportowców, którzy chcą realizować się w ten sposób. Myślą o przyszłości.

Wyrzeczenia? Wbrew pozorom, nieduże.

– Weźmy sporty indywidualne. Sporo obozów, wyjazdów. Trening na pewno jest ciężki, ale na tych zgrupowania ma się tak naprawdę mnóstwo czasu. Wiadomo, człowiek ma prawo czuć się zmęczony, ale jest też dużo wolnego, i to jest idealna okazja, żeby skończyć studia – twierdzi Waśkiewicz.

Niektórzy mierzą jeszcze ambitniej i wybierają studia niezwiązane ze sportem. Świetnym przykładem jest Maja Włoszczowska. Medalistka olimpijska w kolarstwie górskim ukończyła matematykę finansową i ubezpieczeniową na Politechnice Wrocławskiej.

– Dzięki temu, że skończyłam matematykę, wszyscy traktują mnie poważnie – śmiała się w jednym z wywiadów. – Ale przede wszystkim te studia dały mi zawód, poczucie bezpieczeństwa, że po skończeniu kariery mam szansę znaleźć dobrą pracę.

Piłkarz uczy studentów

Krzysztof Lipecki. Doktor nauk o kulturze fizycznej, adiunkt w Katedrze Turystyki Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Z tej strony znają go studenci. Niektórzy pewnie nawet nie wiedzą, że jeszcze niedawno ich wykładowca pracę na uczelni godził z zawodową grą w piłkę nożną – w I lidze. Ewenement.

– Doktorat to była kwestia ustalenia priorytetów życiowych. Podobno im później się go robi, tym trudniej jest go skończyć – uśmiecha się były zawodnik Kolejarza Stróże, Bruk--Betu Nieciecza czy Garbarni Kraków. – Nie była to łatwa rzecz, ale przyjemna. Jeżeli masz fajny temat, fajne badania, to po prostu cię to pochłania. A w futbolu, nawet wyczynowym, czasu na robienie innych rzeczy niż gra w piłkę jest sporo. Ja przeznaczałem go na rozwój swojej kariery naukowej.

W futbolowym świecie szedł ostro pod prąd. Wśród młodych zawodników powszechny jest pogląd, że piłka nożna jest na tyle dochodowym zajęciem, iż nie trzeba troszczyć się o wykształcenie.

– Pewnie w jakimś stopniu tak jest. W piłce nożnej są w końcu największe pieniądze i ludzie, którzy mają predyspozycje do studiowania, wchodząc na poważny, ligowy poziom, uznają, że nie jest im to potrzebne do szczęścia – potwierdza Lipecki. – Ale to też się zmienia. Widzę, że świadomość młodych ludzi rośnie. Zaczynają zdawać sobie sprawę, że kariera nie trwa wiecznie albo że może zostać nagle przerwana przez kontuzję. Coraz więcej magistrów jest w zespołach piłkarskich.

Jego raczej nie dogonią. 33-letni Lipecki zaczyna myśleć już o habilitacji.

Justyna daje przykład

Kazus Kowalczyk może zachęcić i zdopingować innych sportowców. Kandydaci już są. W kierunku doktoratu zmierzają m.in. chodziarz Grzegorz Sudoł, który treningi łączy z pracą na krakowskiej AWF, i biathlonistka Krystyna Guzik (de domo Pałka) na uczelni w Katowicach.

– Ja jestem bardzo dumny z Justyny, takimi ludźmi powinniśmy się chwalić – uważa Kolbowicz. – Naciskałem Polski Komitet Olimpijski i różne ministerstwa, by jak najwięcej mówić o tej dwutorowości w sporcie. O tym, jak pięknie można się rozwijać intelektualnie i jednocześnie być sportowcem przez wielkie „S”. Na razie tego nie wykorzystujemy, a taki przykład powinniśmy wysłać w Polskę, w świat. To jest coś niesamowitego.

„Struktura i wielkość obciążeń treningowych biegaczek narciarskich na tle ewolucji stosowanej techniki biegu” – taki jest temat pracy doktorskiej Justyny Kowalczyk. Jej promotorem – oraz osobą, która namówiła wybitną narciarkę do zrobienia doktoratu – jest prof. Szymon Krasicki, niegdyś trener polskiej kadry w biegach narciarskich. – Nie jest łatwo godzić naukę czy pisanie pracy z treningiem, zgrupowaniami, startami, ale jak widać, zdobywanie wiedzy jeszcze mi się nie przejadło – mówiła Justyna zaraz po tym, jak zdecydowała się na ten krok.

Są sportowcy, którzy decydowali się na naukową karierę już po zakończeniu startów. Niektórzy mieli osiągnięcia porównywalne ze sportowymi. W Polsce bodaj najbardziej charakterystycznym przykładem jest prof. dr hab. Wojciech Zabłocki, legendarny szermierz, trzykrotny medalista olimpijski, który po zakończeniu kariery pracował m.in. jako wykładowca w Instytucie Architektury Politechniki Łódzkiej i na Wydziale Architektury Wyższej Szkoły Zarządzania i Ekologii w Warszawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski