Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraina biznesmenów: o wyższości rodziny i wiary nad korpoświatem

tekst Zbigniew Bartuś
Andrzej Wiśniowski, właściciel firmy produkującej m.in. bramy garażowe
Andrzej Wiśniowski, właściciel firmy produkującej m.in. bramy garażowe fot. Archiwum
Symbolem małopolskiej kolebki milionerów mógłby być „Koral Wojtyła”. Nie, nie Karol, tylko właśnie – Koral. Tak żartobliwie nazywają mieszkańcy pomnik Jana Pawła II ufundowany przez znaną z produkcji lodów rodzinę Koralów, brylującą w gronie najbogatszych.

Pomnik papieża stoi od jesieni 2005 roku na nowosądeckim Rynku (pół roku później Koralowie dołożyli fontannę papieską). Co symbolizuje? Z jednej strony – przesiąknięte patriotyzmem przywiązanie do tradycji i chrześcijańskich wartości, a z drugiej – finansowy sukces miejscowych i ich wiarę w to, że jak się naprawdę postarasz i naharujesz, to wszystko jest możliwe.

Możesz nawet, jak Koralowie, zajeżdżać wartym 2 mln złotych autem do kosmetyczki lub sklepu. Możesz postawić pomnik w samym środku miasta – za błyskawiczną zgodą biskupa i prezydenta z SLD. Możesz mieć na wzgórzu ogromny dom. Możesz nająć do reklam ulubionych aktorów i topmodelkę. Pierwszym warunkiem jest ciężka praca.

– Ludzie w naszym regionie są naprawdę bardzo zaangażowani i ofiarni. Mam na myśli nie tylko właścicieli firm, ale również pracowników –podkreśla Ryszard Florek, potentat z listy najbogatszych, szef firmy Fakro.

– Musisz być pracowity, aby przetrwać w surowej górskiej przyrodzie – dopowiada Stanisław Gągała, prezes znanej z artykułów chemii domowej firmy GoldDrop z Limanowej.

Bystrzy obserwatorzy sądeckiego mikroświata twierdzą, że etos ciężkiej pracy doprawiony jest tutaj unikatową w Polsce mieszanką obyczajowego konserwatyzmu, gospodarczego liberalizmu i żyłki przedsiębiorczości. Trochę tak jak w Teksasie, kolebce konserwatywno-liberalnej kontrrewolucji. Tyle że w Houston czy Dallas wielkie fortuny budowano na ropie i morderczej harówce imigrantów, również tych, którzy wyjechali za chlebem z przymierającej głodem Sądecczyzny. W okolicach Sącza, Krynicy, Limanowej próżno szukać naftowych szybów. Skąd się więc wzięła rekordowa liczba stu milionerów na kilometr kwadratowy? – To efekt nadzwyczajnej przedsiębiorczości mieszkańców – uważa Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej i wiceprezydent Pracodawców RP, rodem z Sądecczyzny.

No tak, ale – skąd ta przedsiębiorczość?! W krainie słynącej z silnych związków z Kościołem, ceniącej życie rodzinne, głosującej na PiS (partię średnio zakochaną w biznesie)?

Okno (i brama) na świat

Pytanie to padło ostatnio podczas prestiżowego międzynarodowego konkursu Enterpreneur Of The Year – Przedsiębiorca Roku, organizowanego w Monte Carlo przez EY (Ernst & Young), czołową globalną firmę doradczą. Wśród 51 biznesmenów z całego świata, konkurujących co roku o ten tytuł, Polskę reprezentują regularnie nie warszawiacy ani łodzianie, tylko biznesmeni z Nowego Sącza i okolic. W przeszłości byli to m.in. Krzysztof Pawłowski, założyciel Wyższej Szkoły Biznesu – National-Louis University, i Ryszard Florek. Teraz w imieniu biznesu RP wystąpił Andrzej Wiśniowski z Wielogłów.

Przytulona do Nowego Sącza wieś jest planktonem przy metropoliach, z których wywodzą się inni finaliści globalnego konkursu – z Indii czy USA. A jednak właśnie tutaj, w rodzinnych stronach właściciela, znanych dotąd ze szklarni, działa od ćwierćwiecza największa w Polsce firma produkująca bramy garażowe, przemysłowe i systemy ogrodzeniowe – Wiśniowski.

Zatrudnia ponad 1100 pracowników, czyli tylu, ilu (z niemowlakami i starcami) liczy cała wieś. Rozwija się – wzorem innych nowosądeckich potentatów – na skalę światową: już jedną czwartą przychodów czerpie z eksportu, głównie do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i krajów Beneluksu. Wymagający odbiorcy, potworna konkurencja potężnych zachodnich koncernów, więc towar musi być dobry. I jest.

To samo można powiedzieć o produktach innych znanych firm z ziemi sądeckiej – oknach Fakro konkurujących na polskim i globalnym rynku z duńskimi Veluksami, lodach Koral (jedna piąta polskiego rynku), pociągach i tramwajach Newagu, chemii GoldDropu, drobiu z Konspolu…

Trzeba do tego dołożyć największą w środkowej Europie flotyllę tirów, za sprawą której Polska przebiła się do ścisłej czołówki europejskich potęg transportowych. Marką samą w sobie jest doroczne Forum Gospodarcze w Krynicy – polskie Davos. W Sączu rozkwitał też pierwszy polski gigant komputerowy – stworzony przez Romana Kluskę Optimus, z którego wypączkował wart dziś ponad miliard złotych portal Onet.pl. Wiemy więc, co jest. Nadal nie znamy jednak odpowiedzi na pytanie – dlaczego akurat tutaj?

Eksperyment kapitalistyczny

Nowy Sącz jest niedużym miastem powiatowym – wprawdzie w latach 1975-1998, gdy był stolicą województwa, populacja prawie się podwoiła, ale jest to nadal tylko nieco ponad 80 tys. ludzi. Pobliska Limanowa ma mniej mieszkańców, niż liczy Polonia w Houston. W dodatku cała okolica leżała zawsze „daleko od szosy”, a wcale nie tak dawno zdarzało się, że z powodu epidemii w Sączu nie zatrzymywały się pociągi.

Nawet dziś do autostrady trzeba się tłuc ponad 50 kilometrów, a osobowy ze stacji Kraków Główny pokonuje 166 km w cztery godziny; pojazdy miejscowego Newagu potrafiłyby to zrobić w trzy kwadranse. Gdyby tylko tory nie miały stu lat….

Tym bardziej zdumiewa, że akurat w takim miejscu narodziły się i świetnie prosperują firmy podgryzające coraz śmielej globalnych potentatów. W stworzonym przez Kazimierza Pazgana Konspolu zaopatrują się: KFC, McDonald’s, IKEA, Biedronka i Tesco; firma ma wytwórnie za granicą, m.in. w Chinach i Indonezji; eksportuje na cały świat, także do środowisk muzułmańskich i żydowskich, bo prezes Pazgan zadbał, by żywność z Konspolu miała certyfikat koszer i halal.

Z globalnym rozmachem działa istniejące od 1991 roku Fakro. Zatrudnia 3,5 tys. pracowników. Ma 12 zakładów, spółki-córki w Ameryce, Niemczech, Francji, Rosji i Chinach, sprzedaje okna w 40 krajach, kontroluje 15 proc. światowego rynku.

– Na Sądecczyźnie przedsiębiorczość nie została zniszczona przez socjalizm. Za PRL-u działało tu bardzo dużo gospodarstw rolnych oraz rzemieślników. Większość żyłkę przedsiębiorczości wyniosła już z domu. W rezultacie, jak tylko powstały warunki do rozwoju, każdy brał sprawy w swoje ręce i ciężko pracował, próbując otworzyć coś swojego – opisuje twórca Fakro.

Jako pioniera wskazuje Kazimierza Pazgana. To on „przetarł wszystkie szlaki”, wyleczył krajan z kompleksów. – Byliśmy przygotowani do robienia wielkich interesów na skalę globalną – wspomina Florek.

66-letni dziś Kazimierz Pazgan, zwany przez krajan z Kamionki Wielkiej ,,Kazikiem” lub „swojakiem”, zbudował od zera największy w Polsce rodzinny koncern drobiarski. W tym roku, z majątkiem wartym 800 mln zł, awansował na 25. miejsce Listy 100 najbogatszych Polaków magazynu ,,Forbes” – najwyżej z sądeczan. Ale od pieniędzy – i wpływów – nigdy nie odbiła mu szajba. Przeciwnie: pozostał człowiekiem skromnym i sympatycznym.

Może to kwestia doświadczeń? Pochodzi, jak niemal całe pierwsze pokolenie okolicznych multimilionerów, z bardzo ubogiej rodziny. Za młodu grał na trąbce w parafialnej orkiestrze. Trąbka była jedyną wartościową rzeczą, jaką wtedy miał. Za jej pomocą, jeszcze w szkole, zarabiał, chałturząc po weselach.

– To, co robiłem wtedy, ukształtowało mój charakter – wyznał po latach.

Na początku lat 70. skończył resocjalizację. Ludowa władza wręczyła absolwentowi nakaz pracy w poprawczaku w Świdnicy na Dolnym Śląsku. To tam – w czasach ciężkiej komuny – Kazimierz Pazgan został przedsiębiorcą. Wziął w tzw. ajencję, czyli najem, kwiaciarnię od spółdzielni ogrodniczej. Rozkręcił sprzedaż „upominków” – butelek z alkoholem ubranych w kwiaty. Tak zarobił „pierwszy milion”.

Przyznaje, że nie znał się na kwiatach ani tym bardziej na kurczakach, ale miał intuicję i odwagę. Na wieść o korzystnych kredytach oferowanych za czasów Gierka wrócił w rodzinne strony – i założył kurnik. A właściwie (na spółkę z krewnymi) trzy kurniki. To były początki Konspolu.

Przez 42 lata istnienia kilka razy wydawało się, że firma nie da rady, upadnie, a jednak – dzięki determinacji i sprytowi przedsiębiorczego górala – odradzała się wzmocniona. Jak wtedy gdy z braku surowca (dostępu do mięsa wołowego i wieprzowego) trzeba było wymyślić metodę wytwarzania kiełbasy z samych tylko kurczaków. Technologia, przełomowa niczym skład coca- -coli i receptura panierki w KFC, zadziwiła świat. I pozwoliła go podbić.

Po wielu zakrętach, tornadach i wstrząsach (stan wojenny i amerykańskie embargo na paszę; reforma Balcerowicza; dramatycznie niski kurs dolara w minionej dekadzie…) Konspol stał się supernowoczesną i wydajną firmą (jedna ubojnia bije 12 tys. kurczaków na… godzinę). I wyrósł na globalnego potentata. A to pobudza wyobraźnię sąsiadów. Skoro Kazikowi się udało…

Ryszard Florek zwraca także uwagę na dobrą współpracę między miejscowymi przedsiębiorcami. – Dzielą się wiedzą, nawzajem motywują i wspierają, a wszystkie uzyskane środki inwestują w rozwój firmy, regionu – tłumaczy prezes Fakro.

Ta współpraca rozpoczęła się jeszcze za głębokiej komuny, pod koniec lat 50. minionego stulecia. Lokalne władze, dzięki wsparciu rozmiłowanego w łąckiej śliwowicy premiera Józefa Cyrankiewicza (który odwiedzał pod Grybowem babcię), dostały od PRL-owskiego rządu zgodę na gospodarczą autonomię.

„Umyśliliśmy, żeby wykorzystać bogactwa naturalne, które są na miejscu (…). Żeby się podniósł region i żeby dać impuls całej Polsce. W dolinie Popradu wykorzystać skupisko wód mineralnych. Dalej: sady, warzywnictwo, hodowla, nie tylko dla nas samych, ale po to, żeby wyżywić turystów” – wspominał w 1974 roku w „Życiu i Nowoczesności” Kazimierz Węglarski, współtwórca projektu, który przeszedł do historii jako „eksperyment sądecki”.

W jego ramach 156 ze 185 wsi w powiecie błyskawicznie przestawiło się na obsługę turystów; miejscowi dostawali od lokalnych władz kredyty na adaptację domów, szkolili się z higieny żywienia i ekonomiki. Władza pobudowała przyzwoite drogi, ale nie potrafiła zapewnić wyżywienia rosnącej fali turystów. Zostawiła to miejscowym, a ci poradzili sobie znakomicie: obroty gastronomii wzrosły w ciągu trzech lat z 1 mln do… 180 mln złotych!

I wtedy władze centralne przestraszyły się, że taki przykład może osłabić wiarę Polaków w socjalizm. Odebrały autonomię powiatowi. Ale nie mieszkańcom. Krzysztof Pawłowski oceniał po latach, że w ludziach pozostało poczucie wolności, niezależności. „A raz zaszczepiona przedsiębiorczość buzuje w naszej krwi od pokoleń” – komentował twórca sądeckiej uczelni, która w latach 90. stała się kuźnią kadr dla biznesu w całej okolicy – i nie tylko.

Dom z widokiem na firmę

Równie dobrym jak „Koral Wojtyła” symbolem Krainy Milionerów mogłaby być droga wybudowana przez Kazimierza Pazgana. W górach, nad wąwozem. Dla firmowych ciężarówek. Bo Pazgan, lokalny patriota, umyślił sobie, że firma MUSI powstać koło rodzinnego domu.

„Wszyscy, łącznie z naczelnikiem gminy, załamywali ręce, że w życiu tu ciężarówka nie dojedzie. Naczelnik dawał mi nawet ziemię na równinie pod Sączem, ale ja chciałem w miejscu, w którym są moje korzenie” — tłumaczył twórca Konspolu.

Zdaniem Wiesławy Kornaś-Kity, szefowej Krakowskiego Parku Technologicznego (którego podstrefa działa w Sączu), lokalny patriotyzm polskich przedsiębiorców jest bezcenny: – Rodzinne polskie firmy po wybuchu światowego kryzysu nie przestały u nas inwestować, a oddziały wielkich korporacji potrafiły się nagle zatrzymać po jednym telefonie z centrali – wspomina prezes KPT.

Stanisław Gągała, szef GoldDropu, dodaje, że za nazwami i markami miejscowych firm stoją konkretne, znane od lat, nazwiska, a nie „zarejestrowane gdzieś na Cyprze anonimowe fundusze. Część obecnych milionerów zainwestowała w rodzinnych stronach dolary zarobione na emigracji – to był pierwszy polski kapitał. Innego nie mieli.

– Zagraniczne koncerny wjechały do Polski otwartej na oścież, mając do dyspozycji kapitał gromadzony przez pokolenia i niskooprocentowane kredyty udzielone przez tamtejsze banki. Nasze, coraz bardziej obce, banki udzielały kredytów na 20 procent… – wspomina prezes Gągała.

Lokalny patriotyzm przechodzi z rodziców na dzieci. Tak jest choćby u Pazganów czy Koralów. Wszyscy od najmłodszych lat angażują się w pracę w firmie, a potem – w zarządzanie. Rodziny wspierają przy tym lokalną kulturę, edukację, sport, pomagają samorządom, udzielają się charytatywnie.

– No i my płacimy podatki tu, nie ukrywamy dochodów w rajach – zwraca uwagę prezes Gągała. Jego zdaniem może to być jeden z głównych powodów tego, że w Sądeckiem jest tylu milionerów: bo się ujawniają. A gdzie indziej, np. w Warszawie czy Krakowie, nawet miliarderzy oficjalnie nie zarabiają nic. Króluje „optymalizacja podatkowa”...

Ryszard Florek dodaje, że nawet jeśli polska firma rodzinna inwestuje za granicą, to w swej rdzennej siedzibie rozwija działy badań i rozwoju, marketingu czy finansów. Tym samym droższe, specjalistyczne stanowiska pozostają w Polsce. Fakro zatrudnia np. w swym nowoczesnym ośrodku ponad stu inżynierów, zdecydowaną większość z Nowosądecczyzny. Stworzyli już ponad sto nowatorskich rozwiązań chronionych patentami.

– Tymczasem zagraniczni inwestorzy najczęściej tworzą w Polsce tanie, mało stabilne miejsca pracy, np. na liniach montażowych. Im więcej dany kraj posiada rodzimych firm globalnych, tym jest zamożniejszy. Tylko firmy rodzinne zapewniają długotrwały wzrost gospodarczy każdego państwa – przekonuje szef Fakro.

Nie jest pewny, czy Warszawa to rozumie. I czy Polacy dostrzegli fenomen: z Sącza zawsze wyjeżdżało się za chlebem, a dziś jest to pionierskie miejsce, które pokazuje, co robić, żeby zostać. Milionerem.

ANDRZEJ WIŚNIOWSKI
, polski Przedsiębiorca Roku 2014: Przedsiębiorczość to zestaw kilku unikatowych cech i umiejętności. Najważniejsze z nich: wizjonerstwo, wykorzystywanie szans, odwaga w podejmowaniu decyzji, aktywność, pozytywne podejście do wyzwań i trudności. Tego nauczyłem się w domu, mój tato prowadził małe przedsiębiorstwo ogrodnicze. 25 lat temu Polska stała się bramą do przemian gospodarczych i politycznych w centralno-wschodniej Europie. Dokładnie 2 miesiące później postanowiłem rozpocząć działalność gospodarczą i od 25 lat produkuję bramy garażowe i wjazdowe zdalnie sterowane, systemy ogrodzeń, stolarkę stalową i aluminiową. 25 lat temu w Polsce nie było pilotów do telewizorów, a bramy przeze mnie produkowane można już było otwierać właśnie pilotem! Dzisiaj bramy otwieramy za pomocą smartfonów, inwestujemy w najnowsze technologie, również w obszarze kontroli dostępu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski