Rafał Wilk znowu był najlepszy Fot. ANDRZEJ WIŚNIEWSKI
Rozmowa z RAFAŁEM WILKIEM, zwycięzcą w kategorii handbike w rywalizacji zawodników niepełnosprawnych.
- Nie jest wcale tak łatwo, bo nie mam abonamentu na wygrywanie (śmiech). Bardzo cieszę się z tego zwycięstwa i faktu, że udało mi się powtórzyć wynik z ubiegłego roku. Tym razem mój czas był słabszy, ale najważniejsze, że już widać efekty dobrze przepracowanej zimy. Teraz można zbierać tego owoce.
- W sposób szczególny przygotowywał się Pan do zawodów w Krakowie?
- Akurat wróciliśmy z dwutygodniowego zgrupowania w Wiśle, więc niemal od razu, na dobrze doładowanym akumulatorze, ruszyłem do rywalizacji w maratonie.
- Sprzyja Panu tutejszy profil trasy?
- Charakterystyka była niemal identyczna, jak rok temu, z tą różnicą, że tym razem było bardzo ślisko. Parę razy czułem ryzyko na zakrętach, zwłaszcza w momencie wjazdu na Rynek, gdy wózek zaczął mi driftować (jechać w kontrolowanym poślizgu - przyp. AG) powiedziałem sobie: "hola, hola". Trzeba było zwalniać niemal do zera, żeby nie mieć pecha i uniknąć kontuzji. Trasa byłaby typowo pode mnie, gdyby było więcej górek.
- Pod Wawelem startuje Pan od trzech lat. Dostrzega Pan progres zawodów?
- Maraton rozwija się, a najlepiej świadczy o tym liczba uczestników, która sukcesywnie się zwiększa. Dotyczy to nie tylko zawodników biegających, ale również w naszej konkurencji, w jeździe na handbike'ach, oraz wśród pozostałych zawodników niepełnosprawnych. Śmiało mogę powiedzieć, że tutaj nas chcą. Niestety, tydzień temu w Warszawie byliśmy niemile widziani. Tylko chylić czoła przed włodarzami Krakowa i Wrocławia, że tak dobrze przyjmują nas w swoich miastach.
- Dlaczego stołeczny maraton was nie chciał?
- Niestety, nasze społeczeństwo jest jeszcze takie, jakie jest, i to trochę przykre... A przecież każdy z nas chce startować i rywalizować w takich imprezach.
- Jak organizatorzy tłumaczyli tę niechęć?
- W Warszawie wyjaśnili, że ze względów bezpieczeństwa. Chodziło o to, że pewien odcinek trasy był nieprzygotowany i występowały na nim dziury. W Krakowie przez około 300 metrów też jechaliśmy po ubitym szutrze i jakoś nikt nie narzekał. Generalnie każdy z nas, decydując się na start, robi to na własne ryzyko. Nie powinno być tak, że ktoś, kto nie ma o tym pojęcia, decyduje za nas. Stolica kraju, niestety, nie daje przykładu, za to Kraków, jako była stolica, daje przykład całej Polsce.
- Jakie zawody w tym roku są dla Pana imprezą docelową?
- Mistrzostwa świata, które odbędą się na początku września w Kanadzie. Wcześniej, bo w lipcu, wybieram się na zawody na Alaskę, będące dla nas czymś na wzór Tour de France, czyli najbardziej wymagającą próbą. W obu miejscach będę chciał się wykazać.
Rozmawiał ARTUR GAC
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?