Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków. Problemy mieszkańców Olszanicy. 3,5 mln zł za transakcję, której nie było. Śledczy nie widzą problemu

Piotr Ogórek
Piotr Ogórek
Janina Kowalik i ziemia, na której miała zarobić, a przyniosła jej tylko straty i rozpacz. Zdjęcie wykonane w 2016 roku
Janina Kowalik i ziemia, na której miała zarobić, a przyniosła jej tylko straty i rozpacz. Zdjęcie wykonane w 2016 roku Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Blisko 30 mieszkańców Olszanicy popadło w długi przez umowy, których nie rozumieli. Płacą miliony, wraz z odsetkami.

Wracamy do sprawy, którą opisaliśmy blisko dwa lata temu - kilkunastu rodzin z obrzeży Krakowa, które miały zarobić na sprzedaży swoich działek. Ale zamiast pieniędzy popadli w długi, bo zaufali pośredniczce nieruchomości, która ich zdaniem wprowadziła ich w błąd i po prostu oszukała. Choć nie doszło do transakcji, to mieszkańcy muszą w sumie zapłacić pośredniczce 1,1 mln zł, a deweloperowi, który żąda zwrotu zadatku kiedyś wpłaconego - 2,5 mln zł.

Po naszym tekście prokuratura wszczęła śledztwo. Ale umorzyła je pod koniec 2017 roku. Mieszkańcy się odwołali, ale w miniony piątek Sąd Okręgowy w Krakowie podtrzymał decyzję śledczych. Przyznał co prawda, że pośredniczka działała w sposób nieprofesjonalny, miała w umowach niejasne zapisy i niedozwolone prawem odsetki, ale przestępstwa się nie dopatrzył. Mieszkańcy na rozprawie płakali, byli załamani. - Teraz tylko iść pod most i się powiesić - mówili. Od decyzji sądu nie ma już odwołania. Jedynie interwencja Prokuratora Generalnego mogłaby coś zmienić.

Początek w 2004 roku

Cała sprawa ciągnie się od blisko 15 lat. W 2004 roku w Olszanicy, na obrzeżach Krakowa, pojawiła się pośredniczka nieruchomości z „Abesty Dom”. Rozpytuje mieszkańców, czy nie mają gruntów na sprzedaż. - Tu każdy ma jakąś ziemię, ojcowiznę z dziada pradziada - mówiła nam w 2016 roku Janina Kowalik, dziś mająca 83 lata. Ona i jej dwóch synów mają 41-arową działkę. Podobne mają sąsiedzi. Kilkanaście gruntów razem to już ponad 7 hektarów. Po odrolnieniu można budować osiedle. Mieszkańcy dają się przekonać i podpisują w lipcu 2004 r. umowy z pośredniczką. Najpierw 8-10 osób. Później dołączają inni. W sumie blisko 30 osób.

W ciągu kolejnych kilku miesięcy pośredniczka przyprowadza inwestora z Warszawy. Od końca 2006 do połowy 2007 roku deweloper podpisuje umowy z mieszkańcami. Uzgadniają cenę 27 tys. zł za ar. Pierwsze pieniądze pojawiają się jeszcze w 2007 r. Deweloper nie dotrzymuje bowiem terminu wykupu i wypłaca kary umowne w wysokości 10 proc. wartości całej transakcji. Mieszkańcy dostają od kilkudziesięciu do ponad 170 tys. zł. Ludzie brali pieniądze, niektórzy pierwszy raz w życiu widzieli takie kwoty. Byli pewni, że wszystko skończy się wykupem. Ale to był początek problemów.

Pod koniec 2007 roku mieszkańcy dali się namówić na podpisanie korekty umów, które zmieniały kary umowne na zadatki przyszłej transakcji. Umowy zawarto przed notariuszem przywiezionym z Tomaszowa Mazowieckiego. Nikt nie wytłumaczył ludziom, że taka zamiana powoduje możliwy zwrot pieniędzy. I tak się stało, bo do sprzedaży nie doszło. Prawny spadkobierca dewelopera parę lat temu zażądał zwrotu zadatków.

W ciągu kolejnych lat pośredniczka domagała się pieniędzy od mieszkańców Olszanicy. W umowach z nimi zawieranych była prowizja 3,66 proc. od wartości całej transakcji. Mieszkańcy cały czas podkreślali, że pośredniczka zapewniała ich, że po pieniądze upomni się po sprzedaży. Do tej nigdy nie doszło, a pośredniczka zaczęła ściągać pieniądze już po umowach przedwstępnych. Bo taki był zapis umów podpisanych.

Przykładowo Pani Zofia Baranek w ramach kary umownej dostała ok. 80 tys. zł. Pośredniczce oddała kilkanaście tysięcy złotych, a komornik zajął i sprzedał mieszkanie jej syna warte ponad 200 tys. zł. Pośredniczka weszła też w spór z pierwszym deweloperem i od mieszkańców zażądała także jego prowizji! W pojedynczych sprawach sądy przyznawały rację pośredniczce, bo takie były umowy. Mieszkańcy dopiero w ostatnich miesiącach zaczęli apelować, żeby na sprawę spojrzeć całościowo.

Finał w 2018 roku

Teraz, w połowie 2018 roku, łączny „dług” mieszkańców sięga ponad 3,5 mln zł - ponad 1 mln zł dla pośredniczki i 2,5 mln zł dla dewelopera. A do tego odsetki, z którymi kwota urasta do niebotycznych rozmiarów. Mieszkańcy Olszanicy próbowali dowieść, że zostali wprowadzeni w błąd i doprowadzeni do nieprawidłowego gospodarowania swoim mieniem. Ale prokuratura tego się nie dopatrzyła.

- Mamy do czynienia wprowadzenia w błąd blisko 30 osób. Popadli w niedostatek materialny, choroby, a niektórzy już zmarli. W toku egzekucji komorniczych dla Janiny Kowalik kwoty były bardzo duże. Z odsetkami to blisko 2 mln 800 tys. zł. To 20-krotność pierwotnej kwoty, prawie 3 mln dla jednej osoby. Prokurator mówi - nic się nie stało - zaznaczał w piątek przed sądem mecenas Roman Sygulski, który pro publico bono reprezentował panią Kowalik, ale tak naprawdę przemawiał w imieniu wszystkich poszkodowanych. - Umowy były zawierane pospiesznie, osoby namawiano do szybkiego podpisywania - dodawał mecenas.

Przed sądem wypowiedziała się Janina Kowalik. Starszej kobiecie załamywał się głos, płakała. - Pośredniczka namawiała do podpisania umowy, nie rozumiałam jej postanowień. „Ostatnia odchodzi od kasy” - tak mówiła, że zażąda pieniędzy po sprzedaży - tłumaczyła Janina Kowalik w sądzie.

Sąd jednak podtrzymał decyzję prokuratury. Nie dopatrzył się znamion czynu zabronionego. W uzasadnieniu podkreślił, że zarzuty mieszkańców Olszanicy koncentrują się na poczuciu krzywdy i podstępnym namawianiu do umów, ale zwróciła uwag, że te podpisywano dobrowolnie.

- Ryzykiem obciążeni byli co prawda sprzedający, ale wyrażali na nie zgodę. Fakt ryzyka nie jest podstawą do stwierdzenia oszustwa. Pokrzywdzeni skuszeni dużym zyskiem podpisywali umowy i godzili się na ich zapisy - czytała sędzia w uzasadnieniu.

Sąd przyznał co prawda, że wzór umowy pośrednictwa zawierał klauzule niedozwolone, niejasne zapisy oraz niedozwolone prawem odsetki, a działanie pośredniczki było nieprofesjonalne i należy podejść do niego krytycznie. Ale przestępstwa nie było. Tak jak sprzedaży. I choć wszystko według śledczych i sądu było zgodne z prawem, to ludzie którzy dostali początkowo kilkadziesiąt tysięcy złotych, muszą oddawać nawet kilkunastokrotnie więcej. Nawet gdyby sprzedali cały swój majątek, i tak nie wyjdą z długów. Bo umów trzeba przestrzegać. Nawet tak jawnie niekorzystnych. - Nie wierzę już w sądy, sprawiedliwość. Teraz iść tylko pod most i się powiesić - mówi załamana Zofia Baranek.

Nieszczęście w szczęściu

Kilku osobom udało się wygrać w sądach z pośredniczką. Bo wymogli na niej na piśmie, że resztę prowizji zapłacą po sprzedaży gruntów. Pozornie są wygrani. Nad wszystkimi wisi jednak teraz widmo zwrotów zadatków z 2007 roku, o które prawny spadkobierca dewelopera upomniał się w 2015 roku. Niektórzy, w wyniku spraw sądowych, postępowań komorniczych, oddali nieraz kilkukrotnie więcej, niż dostali początkowo w 2007 roku. Tym samym ludzie nie dość, że muszą oddać zadatki, to do tego jeszcze prowizje dla pośredniczki i rosnące od tego cały czas odsetki.

Najbardziej poszkodowani są najsłabsi, starzy, schorowani, nie dysponujący odpowiednią wiedzą i prawnikami. Umowy zawierali w dobrej wierze, wierzyli w słowa. Nie czytali drobnych literek na formularzach. Teraz mogą stracić ostatnie pieniądze, domy, ziemię. A wszystko w zgodzie z prawem.

ZOBACZ KONIECZNIE:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski