Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków. To on uratował pasażera zaatakowanego przez bandytów uzbrojonych w maczety. Motorniczy Marcin: To był impuls

Aleksandra Łabędź
Aleksandra Łabędź
Andrzej Banas
Pan Marcin, motorniczy z zajezdni tramwajowej Podgórze, nie wahał się ani chwili by ruszyć z pomocą pasażerowi, który został zaatakowany przez dwóch zamaskowanych mężczyzn na pętli Czerwone Maki. Mimo, że napastnicy mieli przy sobie maczety, pan Marcin rzucił się na pomoc. Wbrew temu, że sam ucierpiał, to nie ma wątpliwości, że tak należało postąpić.

Nie wahał się pan ruszyć z pomocą. To impuls czy ludzka powinność?
Myślę, że to niewątpliwie był impuls. Ciężko powiedzieć, czy drugi raz w tak trudnej sytuacji, podobnie bym się zachował. Teraz z perspektywy czasu oceniam to jako impuls, gdzie nie było czasu na zastanawianie się nad tym co powinienem, a czego nie – zrobić. Nie miałem czasu się zastanawiać nad tym, czy to bezpieczne, czy też nie.

Nie miał pan obaw o własne życie?
Szczerze mówiąc nie. Nie miałem czasu o tym myśleć. To wszystko działo się tak szybko. Wiedziałem tylko tyle, że jeśli tam nie pobiegnę, to z tym człowiekiem może być naprawdę źle. W sumie chyba najbardziej się bałem tego, żebym to ja nie uszkodził zbytnio któregoś z napastników tym hakiem, który złapałem nim pobiegłem interweniować. W zasadzie to chyba było jedyne nad czym się zastanawiałem.

Jak wyglądało to zdarzenie z pańskiej perspektywy?
Pasażer wyszedł z tramwaju, a na zajezdni widać było, że czekały na niego dwie osoby – zamaskowane i uzbrojone w maczety. Mężczyzna zaraz po tym jak wysiadł, rzucił się do ucieczki. W momencie, gdy zauważyłem już, że się wywrócił i napastnicy zaczęli go okładać maczetami, to już wtedy nie było się nad czym zastanawiać, tylko chwyciłem za hak i tam pobiegłem.

Co najpierw pan zrobił?
Pierwsze co zrobiłem, żeby wyswobodzić tego mężczyznę z ataku maczetą, to uderzyłem jednego z napastników właśnie tym hakiem w plecy, z nadzieją, że ten przestanie uderzać w pasażera. Starałem się też bardzo uważać, żeby nie uderzyć kogoś, np. w głowę, ponieważ mogłoby się to naprawdę źle skończyć. Takim hakiem można niewątpliwie komuś zrobić wielką krzywdę. Napastnicy byli mocno zaskoczeni, że ktoś zdecydował się interweniować w takiej sytuacji. Jeden z nich bił mężczyznę, a drugi stał kawałek dalej, jakby na czatach. Wyglądało to jakby obserwował okolicę. Gdy uderzyłem jednego z nich, to wtedy zaczęła się przepychanka między nami, a pasażera już zostawili. Po jakimś czasie drugi napastnik po prostu użył wobec mnie gazu pieprzowego i dla mnie to już wtedy było po wszystkim.

Co się stało z napastnikami?
Szczerze powiedziawszy nie wiem… po bliskim spotkaniu z gazem pieprzowym już niczego nie widziałem i chyba nie trudno się temu dziwić. Po prostu musieli uciec, ponieważ zaraz po tym, poszkodowany mężczyzna pomagał mi się oddalić z tamtego miejsca. Później wszyscy byliśmy już opatrywani w karetce pogotowia.

Pomógł panu pracownik pogotowia przystankowego MPK. Czy wołał pan na pomoc?
W momencie, gdy ja zacząłem wychodzić z kabiny, żeby pomóc pasażerowi, to wtedy pan Bogdan – pracownik pogotowia przystankowego MPK też już się zbliżał w kierunku atakujących. Praktycznie zrobiliśmy to jednocześnie, jednak on dostał od drugiego napastnika gazem pieprzowym po oczach już na samym początku, więc nie był w stanie nic więcej zrobić. Musiał się wtedy wycofać i nie mógł już w żaden sposób zareagować.

Czyli was zaatakowali głównie gazem?
Tak, my oberwaliśmy gazem pieprzowym po oczach i zarówno dla mnie, jak dla pana Bogdana to był już koniec tej historii, ponieważ po czymś takim nie da się już zbytnio nic zrobić, człowiek niczego nie widzi, bolą oczy i twarz.

Z perspektywy czasu, gdy już pan ochłonął – czy nie lepiej było zostać w kabinie i zadzwonić po pomoc?
To był moment. Zanim ja bym gdziekolwiek zadzwonił, zanim się dodzwonił, zanim ktokolwiek by przyjechał … to już by było naprawdę źle. To tak długi czas, że ten mężczyzna mógłby z tego nie wyjść. Nawet nie chcę myśleć, jak to mogło się skończyć. Przecież ten człowiek był uderzany maczetą.

Czy w tramwaju byli inni pasażerowie?
Były jakieś osoby w pobliskim autobusie, jednak nikt nie zdecydował się wyjść. Oczywiście to, że nikt nie podjął ryzyka nie jest też jakoś bardzo dziwne i nie powinno być powodem linczu na nich. W takiej sytuacji nie powinno się od nikogo wymagać danego zachowania, czy też ich oceniać po fakcie. To nie było zwyczajne zdarzenie i trzeba o tym pamiętać.

Czy kierowcy są szkoleni na wypadek takich sytuacji?
Jeżeli chodzi o jakąś samoobronę - to nie – przynajmniej mi nic o to nie wiadomo, a pracuję tam 13 lat. My mamy zwykłe szkolenia BHP i to jest wszystko. Ja osobiście też nie miałem takich szkoleń robionych prywatnie, nie byłem w wojsku, ani nie miałem żadnej wiedzy na ten temat.

MPK i prezydent nagrodzili was.
Oczywiście, zarówno prezydent jak również firma nas nagrodzili i w jakiś sposób wyróżnili. Muszę powiedzieć, że byłem bardzo mile zaskoczony, bo przecież nie robiłem tego z myślą, że ktoś będzie mnie nagradzał, czy też gratulował mi tego co zrobiłem. Niemniej jednak, to miłe, że ktoś postanowił to docenić.

Zrobiłby Pan to drugi raz?
Mam nadzieję, że tak. Jak już mówiłem, w takich sytuacjach to raczej impuls niż rozmyślanie, co się powinno zrobić, a czego nie. Może gdybym miał więcej na czasu na analizę i przemyślenia, to zrobiłbym inaczej? Sam nie wiem. Mam nadzieję, że, gdyby kiedyś doszło do innej sytuacji, to też nie będę się wahał, tylko ruszę z pomocą.

Spotyka się Pan w pracy z podobnymi sytuacjami? Może nie aż z tak niebezpiecznymi atakami, ale innymi wydarzeniami?
Oczywiście. Może powiedzenie, że jest to na porządku dziennym będzie bardzo na wyrost. Jednak śmiało mogę powiedzieć, że często spotykam się z trudnymi sytuacjami podczas mojej pracy. Zwłaszcza dlatego, że jestem kierowcą, który pracuje na zmianie nocnej, więc można powiedzieć, że często są problemy z pijącymi alkohol , wulgarnymi osobami, czy zachowującymi się nieodpowiednio w tramwaju. Co prawda nie było aż takich groźnych w moim mniemaniu, jednak było kilka sytuacji, które był dla mnie nieprzyjemne. Mimo tego, na szczęście nic tak trudnego mnie nie spotykało i to starcie z „maczetami” było jak dotąd najgorsze.

Po powrocie do domu żona nie była zła, że tak pan ryzykował? Jak w ogóle się dowiedziała?
Moja żona była bardzo dumna ze swojego męża i żadnych wyrzutów mi nie robiła. Chociaż też jej w nocy nie obudziłem, żeby powiedzieć co się stało, tylko tak naprawdę dowiedziała się już rano. Tak się złożyło, że na stole zostawiłam dokument z obdukcji z karetki i wpadł jej w ręce. Na szczęście obyło się bez kłótni.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kraków. To on uratował pasażera zaatakowanego przez bandytów uzbrojonych w maczety. Motorniczy Marcin: To był impuls - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski