Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków w czasach popkultury

Redakcja
Fot. Jacek Wrzesiński
Fot. Jacek Wrzesiński
Oto zakochani. W średnim wieku. Ona, Gosia - kobieta po przejściach (rozwód, porzucona niezła praca, przeprowadzka). On, Janusz - jej kochanek (i wystarczy).

Fot. Jacek Wrzesiński

Właśnie przyjechali do Krakowa.

"Taksówka zatrzymała się koło kościoła. Poszliśmy w kierunku Rynku.

- Grodzka - przeczytałam. - To tutaj pada deszcz.

- Proszę?

- Według Turnaua. On tak śpiewa: »A w Krakowie, na Grodzkiej pada deszcz. La la la lala...«.

- Chyba na Brackiej?

- Jeśli na Brackiej, to i na Grodzkiej - uśmiechnęłam się.

- Ale nie pada. Widocznie nie zawsze.

- Gdzie siadamy, co jemy? Jaka jestem głodna!!!

- Wszędzie. Kraków to jedna wielka restauracja. Taki ka... karmnik. Masz ochotę na wielki wystrzał czy kameralnie jak u mamy?

- U mamy! I żeby było dobrze.

Poszliśmy z Grodzkiej w lewo i szybkim krokiem dalej. Janusz wciągnął mnie w jakąś bramę.

- Karczma u Zdzicha - przeczytałam. - Tu ma być fajnie?

- Zobaczysz".

No i zobaczyli. Przede wszystkim smakołyki: zupę grzybową, dwie pięćdziesiątki śliwowicy ("strzeliła we mnie mocą i zatkała na chwilę"), pieczony na ruszcie oscypek z żurawiną, michę pierogów różnych ze skwarkami. Prawdziwa uczta. A potem spacer po Rynku i Floriańską (obowiązkowo), Galeria Andrzeja Mleczki, kilka kąśliwych uwag (w duchu wypowiedzianych) pod adresem turystów z Niemiec. Jednym słowem: smacznie spędzony czas. Czego chcieć więcej?

A tak. Racja. Brakuje tytułu i autorki.

"Dom nad rozlewiskiem" (2006) Małgorzaty Kalicińskiej.

Romantycznie -nostalgicznie

Bestsellerowa saga Kalicińskiej to kilkaset tysięcy sprzedanych egzemplarzy i serial w telewizji zrealizowany na podstawie powieści. Akcja zasadniczo rozgrywa się przede wszystkim nad tytułowym rozlewiskiem: krainą-bajką, gdzie wszystko kończy się pyszną strawą, dobrą rozmową i przyjemnym powiewem natury. Skąd więc Kraków? Po prostu dobre romantyczne miasto. Dla zakochanych jak znalazł.

Romantyczne miasto wolnego czasu i rozrywki, gdzie wszystko toczy się wolno, by nie powiedzieć, że leniwie. To są typowe skojarzenia mieszkających i pracujących poza dawną stolicą. Wiadomo, tu, w Krakowie, się z tego śmiejemy. Ale wyobrażenia o metafizyce miasta utrwalane są co krok. Nie tylko przez Kalicińską. Oto na przykład Bronisław Wildstein rozpoczyna głośną "Dolinę Nicości" (2008) taką sugestywną sceną:

"Dzień zaskakuje nas. Nie sposób przewidzieć wydarzenia, które za moment zmieni nasze życie. Wchodzimy na rynek od ulicy Szewskiej i idziemy w kierunku przeznaczenia, które pod postacią innej osoby nadchodzi już z drugiej strony Sukiennic. Za moment spotka nas i nic już nie będzie takie, jak wcześniej. (...) Trzysta kilometrów stąd, wczoraj, a może jeszcze wcześniej, w mieście stołecznym Warszawie, uruchomiona została lawina wypadków, które wstrząsną krajem i zmienią losy wielu ludzi. Będą przyczyną karier i upadków, sukcesów i katastrof".

Rzeczywiście. Nic tylko się schować w takim mieście. I zakochać.

Abstynencko-ironicznie

O Krakowie, na szczęście, można powiedzieć różne rzeczy. Czasem sprzeczne. Na przykład, że to miasto kilkuset kościołów i kilku tysięcy pubów. Tak całkiem niedawno promowano Kraków. Dość odważnie, przyznajmy. I dość kontrowersyjnie. Także dlatego, że w Krakowie chodzi się albo do kościoła, albo do pubu. Przynajmniej oficjalnie. Po, jak my to mówimy, mieszczańsku.
A nieoficjalnie? Na to stać jedynie chyba artystów. Zwłaszcza tych awangardowych. Jakichś bohaterów-poetów wyklętych, nonkonformistów, by nie powiedzieć - pijaków. Oni mogą sobie pozwolić na dosłowność. Dajmy na to Marcin Świetlicki w "Jedenaście" (2008):

"Za oknem mistrza, na Małym Rynku, w królewsko-papieskim mieście Krakowie, zmieniło się wszystko. Dzięki staraniom cudownego gospodarza i jego współpracowników miasto wypiękniało w stopniu zdumiewającym. Zamiast parkingu pojawił się placyk z niby-staroświeckimi latarniami, ławeczkami fontanną, w której w gorące dni rozkosznie pluskały się dzieci, natomiast nocami wrzaskliwe grupy turystów z Wysp Brytyjskich nagminnie używały fontanny jako pisuaru".

Bohater książek Świetlickiego - pozornie zblazowany, a w głębi duszy dotkliwie przeżywający - przemyka się po Krakowie zamkniętym w obrębie Starego Miasta i, w mniejszym stopniu, Kazimierza. Mistrz nie szczędzi oczywiście kąśliwych uwag. Jednocześnie jest całkiem wiarygodny, jeśli chodzi o topografię miasta. Zgadza się na przykład lokalizacja Pierwszego lokalu na Stolarskiej po lewej idąc od Małego Rynku (zwanego w książce U Księdza), w rzeczywistości remontowana "prześlicznie" była ul. Sienna, kiedyś Dom Turysty obecnie faktycznie jest Hotelem Wyspiański, zaś w Dymie w istocie przesiadywał niegdyś Profesor Jerzy Skarżyński. I tak dalej, i tak dalej.

Słowem: trzeźwo ten mistrz widział rzeczywistość. O dziwo!

Imprezowo-fantastycznie

Wracając jednak do napojów wyskokowych i pokrewnych rozrywek... Bohaterowie powieści popularnych przecież nie samymi sentymentami i złośliwościami żyją. Wręcz przeciwnie. Muszą czasem wyskoczyć a to na piwko, a to na solidną zakąchę, a to na dyskotekę. Tu pomysły prozaików bywają różne. Zwłaszcza że Kraków dysponuje - jeśli o lokale chodzi - bogatą ofertą. U Wildsteina nostalgicznie, pojawiają się Jaszczury i Rotunda. U Kalicińskiej, wypaśnie, Karczma u Zdzicha. Z kolei Izabela Sowa w swojej kryminalnej serii z Brzytwą jako detektywną ("Ścianka działowa", 2008 i "Podróż poślubna", 2009) swoich bohaterów wysyła do Coconu przy ulicy Gazowej.

Jednak bodaj największe zatrzęsienie pubów, klubów, dyskotek znaleźć można u Gai Grzegorzewskiej. Już na drugiej stronie jej "Nocy z czwartku na niedzielę" (2007) pojawia się Panorama, "klub mieszczący się na ostatnim piętrze domu handlowego Jubilat". Kilkanaście stron dalej bohaterka zastanawia się natomiast, gdzie poznała denata (w jego, rzecz jasna, dawnym wcieleniu): w Prozaku, Frantiku czy Cieniu. Jeszcze gdzie indziej bohaterowie "stali na Szewskiej, mijani przez hordy rozwrzeszczanych, odprasowanych, błyszczących wielbicieli lokali, gdzie muzyka jest koszmarna, a dziewczęta chętne. Większość dzierżyła w dłoniach kebaby i przystawała co kilka metrów w rozkroku, aby ugryźć bułę i przypadkiem nie zabrudzić skórzanej kurtki i wyglansowanych mokasynów. Jeden szczególnie intensywnie pracujący na siłowni mięśniak trzymał w ręku wielką zapiekankę, a że olbrzymie bicepsy i cinkciarska skóra nie pozwalały mu zgiąć zanadto ręki w łokciu, wyciągał głowę jak mógł, by gryźć swoją zapiekankę i przeklinał głośno, gdy keczup ciekł mu na eleganckie, sportowe obuwie".
Ale nawet i Grzegorzewska, poza dokumentarną skrupulatnością, pozwoliła sobie na szaleństwa wyobraźni. W ten sposób powstało takie oto fantastyczne miejsce:

"Klub zajmował całą kamienicę wraz z piwnicami. Z zewnątrz wyglądał niepozornie. Wnętrze natomiast przypominało labirynt, w którym łatwo można było stracić orientację. By pogłębić to wrażenie, zastosowano wiele złudzeń optycznych - luster, malowideł ściennych, ukrytych drzwi. Kilka sal urządzonych było w identyczny sposób, na dodatek schody pojawiały się w różnych miejscach i prowadziły to w górę, to w dół, tak że trudno się było zorientować, na którym jest się piętrze. Poziomów było sześć - cztery na powierzchni i dwa w piwnicach. Na Julii największe wrażenie zrobił główny dancefloor, cały wyłożony lustrami, wraz z podłogą i sufitem".

Konia z rzędem temu, kto wskaże adres klubu!

Sensacyjno-mitycznie

To, jak wyobraźnia pisarska modyfikuje Kraków, zresztą być może jest ciekawsze niż identyfikowanie na mapie rzeczywistych miejsc. Odstępstwa od tzw. realu bywają często zresztą dobrym usprawiedliwieniem dla nieco powierzchownej orientacji. Ale, uwaga autorzy!, czytelnicy czuwają. Ci wypomną wszystko. Dlatego też Graham Masterton, światowej sławy prozaik, który osadził akcję "Bazyliszka" (2009) pod Wawelem właśnie, musiał potem mierzyć się z takimi recenzjami: "Kraków uważany jest przez wiele osób za miasto magiczne, niezwykłe. Szkoda tylko, że nie w »Bazyliszku«. Czytelnik dowiaduje się, że jest tam Wawel, rynek (z przepięknymi Sukiennicami i kościołem Mariackim), kiedyś żył tu smok, u Wierzynka serwują raki (i sarni comber), a najlepszym miejscem do zabawy jest nocny klub Frantic. Podobnych informacji dostarcza każdy przewodnik po Krakowie i odniosłem nieodparte wrażenie, że właśnie stamtąd Masterton czerpał informacje do książki. Na dobrą sprawę, gdyby akcja »Bazyliszka« rozgrywała się w jakimkolwiek innym mieście, powieść nic by na tym nie straciła, a może i zyskała" (opinia z portalu katedra.nast.pl)

Na szczęście inni pisarze gatunku radzili sobie lepiej. Na przykład u Łukasza Orbitowskiego w "Tracę ciepło" (2007) Kraków nie tylko jest jednym z ważniejszych bohaterów powieści, ale również urasta do niezwykłej krainy, niemal mitycznej. Dotyczy to zwłaszcza pewnej urokliwej dzielnicy, gdzie rozgrywa się zasadnicza część akcji. "Jak każde wiekowe miejsce Kazimierz jest o świcie zupełnie bezczasowy" - pisze Orbitowski. Ulicę Kalwaryjską określa z kolei "aleją lombardów". Gdzie indziej natomiast, opisując krakowską książnicę, stwierdza: "Biblioteka Jagiellońska przypomina twierdzę - łatwiej wejść do haremu sułtana".

Jakby powiedział wielbiciel Krakowa głosem Kalicińskiej: same smakołyki.

Retro-encyklopedycznie

A propos bibliotek: nie zapominajmy o nich. Przydają się na przykład podczas pisania o przeszłości. Co prawda wciąż nie doczekaliśmy się naszego lokalnego Marka Krajewskiego, który konsekwentnie umieszczałby akcję swoich z polotem napisanych kryminałów w historycznym Wrocławiu, czyli Breslau, ale... Nie jest tak źle!
Dajmy na to taki Krzysztof Maćkowski. W "Raporcie Badeni" (2007), kreśląc Kraków przełomu XIX i XX wieku, wykonał ogromną pracę dokumentalną. Odtworzył na przykład dawne knajpy, pokazał też miejsca erotycznych schadzek. W podobnym historycznie czasie swoją powieść "Wypadek na ulicy Starowiślnej" (2007) osadziła Lucyna Olejniczak. Pisze ona o fotoplastykonie przy ulicy Brackiej 16, przypomina także, że przy ul. Szpitalnej 7 funkcjonowała "Czytelnia dla kobiet". Kto by to wszystko spamiętał?!

Jednak prawdziwą, niemal przerażającą kopalnią historycznych faktów jest niezaprzeczalnie Mariusz Wollny, autor cyklu powieści historycznych z Kacprem Ryksem w roli głównej. W dwóch kolejnych tomach (2006, 2008) Wollny odtwarza XVI-wieczny Kraków, przeplatając perypetie głównego bohatera, niemal gotowymi prelekcjami o przeszłości miasta. Oto jeden z kilkudziesięciu przykładów: "Mimo iż obroniłem magisterium, większość wykładów nadal miałem w gmachu Collegium Maius, w lektorium Galena. Istniało po prawdzie niegdyś Colegium Medicum na Grodzkiej ulicy, obok Collegium Iuridicum, ale tak małe i podupadłe, że zwano je częściej Domus Medicorum, bo też od czasu pożaru w połowie zeszłego wieku nie mieszkali już w nim profesorowie. Brało się to stąd, że medycy, w odróżnieniu od drugich wykładowców, byli zazwyczaj ludźmi świeckimi i mieszkali poza kolegium, zaś ci nieliczni duchowni spośród nich starali się wejść choćby do Collegium Minus. Toteż Dom Medyków został przez uniwersytet sprzedany, a pieniądze obrócone na użyteczniejszy cel".

Dokładna mapka "Krakowa Kacpra Ryksa" (79 lokalizacji) oraz "Krakowa i okolicy w czasach Kacpra Ryksa" (28 lokalizacji). Niezliczona ilość nawiązań, komentarzy oraz przypisów. Nie ma co. Autor się naprawdę solidnie do sprawy przyłożył. Mało tego: pozwolił sobie na małą polemikę. I to nie z byle kim! Czytamy dopisek na marginesie: "Tawerna »U Rozdziałki« znajdowała się zapewne »na Szewskiej ulicy«, ale znawca Krakowa, prof. Michał Rożek, umieścił ją na Sławkowskiej, a autorowi to odpowiadało".

Chciałoby się rzec: jakże to krakowskie!

Marcin Wilk

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski