Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków zniknął pod wodą

Paweł Stachnik
Michał Elwiro Andriolli, wielka powódź w Krakowie w 1813 r.
Michał Elwiro Andriolli, wielka powódź w Krakowie w 1813 r. Fot. Archiwum
26 sierpnia 1813 * Wezbrana Wisła zalewa miasto * Trwająca trzy dni powódź jest jedną z największych katastrof w historii miasta * Jej ślady widoczne są do dziś

Specyficzne położenie Krakowa leżącego nad dużą rzeką oraz układ mniejszych cieków wodnych płynących przez jego obszar sprawiały, że miasto od wieków narażone było na częste powodzie. Sprzyjało temu powszechne wykorzystywanie gospodarcze rzek, rzeczek i strumieni, których nurty dzielono i spiętrzano, tak by płynąca wartko woda napędzała koła młynów, tartaków, garbarni, stolarni i innych licznych zakładów rzemieślniczych.

Dochodziły do tego równie liczne stawy, także wykorzystywane gospodarczo (do hodowli ryb). Nic więc dziwnego, że od czasu do czasu (a w zasadzie częściej, bo zdarzało się, że i kilka razy w roku) Wisła, Wilga, Białucha lub któraś ze wspomnianych młynówek występowała z koryta, a Kraków (i otaczające go wsie) nawiedzała powódź o większej lub mniejszej skali. Tak działo się m.in. w 1427, 1533, 1570, 1593, 1652, 1670, 1775, 1826, 1845, 1876 r. itd., itd…

„Pomimo nieznacznego obniżenia koryta Wisły w połowie XIX wieku, każdego niemal bardziej deszczowego lata woda występowała w brzegów, wlewając się w mokradła na Żabim Kruku (Groble) i piętrząc wody Rudawy. Błonia, ujęte dwoma ramionami Rudawy i przecięte nieregularną strugą Niecieczy, która zasilała staw Zwierzyniecki (stąd nazwa placu Na Stawach) były szczególnie narażone na zalew. Błonia tworzą wyraźne zaklęśnięcie terenu, ich średni poziom według Eliasza Radzikowskiego wynosił z końcem XIX wieku 202 m n.p.m., podczas gdy już poziom Półwsia Zwierzynieckiego był o 5 m, Dębnik o 6, a Kleparza i Rakowic aż o 15 metrów wyższy.

Nic więc dziwnego, że w okresie powodzi całe Błonia zmieniały się w ogromne jezioro, które w listopadzie 1899 roku wlewało się jeszcze w ulicę Wolską (dziś Piłsudskiego), a w lipcu 1903 można było płynąć łódką niemal do Plant pod Uniwersytetem Jagiellońskim”. Wprawdzie słowa te, napisane w latach 60. XX w., odnosiły się do lat galicyjskiej młodości ich autora Stanisława Broniewskiego (krakowskiego dziennikarza i piewcy przeszłości miasta), ale w pełni pasują także do sytuacji w wiekach wcześniejszych.

Drzewa i chaty w Wiśle
Wśród licznych krakowskich powodzi jedną z największych i najgroźniejszych była ta z sierpnia 1813 r., określana dziś przez badaczy jako „jedna z największych klęsk żywiołowych w dorzeczu Górnej Wisły”. Powódź zaczęła się 26 sierpnia (kronikarz XIX-wiecznego Krakowa Ambroży Grabowski podaje datę 23 sierpnia) i trwała trzy dni, po których woda zaczęła opadać. Jej katastrofalne skutki porównywano potem do tragicznego dla miasta wielkiego pożaru z lipca 1850 r.

Całe lato 1813 r. było mocno dżdżyste. Lało w lipcu i sierpniu, a kilka dni przed wezbraniem padał nieustannie drobny deszcz. W górach padały natomiast ulewne deszcze, a na koniec doszło do oberwania chmury. Wszystko to sprawiło, że wody Wisły wezbrały, wystąpiły z koryta i ruszyły na północ, zalewając duże obszary Galicji, Krakowa i okolic.

„Trudno dać wyobrażenie o szerokości wylewu, tedy wspomnę tylko, że cała ta rozległa przestrzeń od gór Krzemionek, cała szerokość pastwisk, nazwanych Błonie, aż do wzgórzów jak leżą Bronowice, własność kościoła Panny Maryi, zalane były. Wisła zaś z nadzwyczajnym pędem, czyli całą nawałnością wody płynęła tem położeniem, jak jest wieś Ludwinów, Zakrzówek i Kapelanka, a obszar ten, o którym mówię, zdawał się, że to jest morze, którego końca nie można było dostrzedz” – pisał we wspomnieniach naoczny świadek tych wydarzeń, krakowski księgarz i historyk Ambroży Grabowski.

Domy na Zwierzyńcu i na przeciwległym brzegu zalane były tak bardzo, że z wody wystawały tylko szczyty ich dachów. Cała ludność Krakowa obsiadła wzgórze wawelskie, dające bezpieczeństwo od powodzi, ale też dobry widok na zalaną okolicę. Według relacji Grabowskiego, nurt wezbrany do nadzwyczajnej wysokości niósł wyrwane drzewa, mniejsze budynki (np. chlewy), całe chaty, tysiące snopków zboża (wszak był to czas żniw), kopy siana. Wszystko to woda zabrała z zalanych przed Krakowem wiosek i pól, nieraz dość daleko od brzegów Wisły położonych.

„Ludzie śmielsi z rybaków i innych puszczali się w lekkich łodziach i chwytali na Wiśle całe parkany z desek, drzwi i wrota, drzewa itp. sprowadzali do lądu” – pisał Grabowski. Według jego relacji Wisła płynąca przez Stradom porwała całą kamienicę, oznaczoną numerem 1 i stojącą przy samym moście Stradom-skim od strony miasta po prawej ręce. „Dziś w tem miejscu jest plac pusty”… Zniesiony został także sam most Stradomski.

Największą szkodą wyrządzoną przez powódź z sierpnia 1813 r. było jednak zniszczenie pięknego (według ówczesnych relacji), drewnianego mostu między Krakowem i Podgórzem. Most zbudowany w latach 1801-1802 wspierał się na palach, a po obu stronach miał przyczółki z ciosanego kamienia. Mimo że był dość wysoko podniesiony, zatrzymywały się na nim wspomniane wcześniej niesione przez wodę obiekty: drzewa, domy, fragmenty budynków. Przeprawa nie mogła utrzymać takiego parcia, tym bardziej że woda wynosiła ją też w górę. W efekcie most „poszedł z wodą na dół i tylko pojedyncze drzewa na brzegach znajdywano”.

Galary pod Pałacem Biskupim
Sierpniową powódź z 1813 r. opisał także w swoich pamiętnikach z lat 1803-1831 Kazimierz Girtler, syn rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego Sebastiana Girtlera, a później dzierżawca podkra-kowskich majątków:

„Pamiętny na długie lata będzie wylew Wisły w dniu 26 sierpnia, jakiego nikt nie zapamiętał z żyjących, choć Wisła co kilka lat znacznie wylewa. Nie widziałem owego potopu, ale ojciec z Szymańskim, którzy umyślnie z Michałowic pojechali do Krakowa, opłakane opowiadali sceny. Dom gdzie była poczta na Stradomiu, całkiem woda zalała, piwnice pełniusieńkie były wody, kancelarie zalane, takoż stajnie, a po Stradomiu łódkami pływano, w kościele Bernardynów ławy kościelne też pływały. Silne są te stare budowy, że przy takim namoczeniu fundamentów, sklepień po piwnicach i grobach, nie było wypadku zawalenia się. Wisła nagle wzbierała.
Most na Podgórze wiodący, przez rząd austriacki zbudowany, byłby się może ostał, ale cóż kiedy Wisła niosła z impetem różne zabudowania; gdy więc jakiś dwór nadpłynął i wśród mostu uderzył, tylko zawirował most, dom, ludzie poczepiani i wszystko rozpadło się i znikło na zawsze. Płynęli biedacy na kopach siana, na dachach, tratwach, ale dla tak strasznej powodzi nie było nic, na czym by się można zratować, ani siła, ani zręczność nie pomogła. Opatrzność Boska jedynie kogo ku płaskiemu brzegowi zbliżyła ten ocalał. Wiele bardzo ludzi zginęło, majątku, dobytku ludzkiego bez miary. Pomniki tego wylewu na wielu nadwiślańskich domach i murach znajdują się.

Tak wielkiej powodzi, jak w tym 1813 roku od czasów Zygmunta III nie było blisko dwa wieki. Galary z węglem i drzewem pod Biskupi Pałac się schroniły, a galarem do Kapucynów najwyśmieniciej mógł płynąć. Jak wtedy dotknęła ta klęska nadwiślańską okolicę łatwo powziąć wiadomość z ówczesnych gazet, które mieszczą opis całego nieszczęścia. Była to plaga podobna do pogorzeli z 1850 roku. Skoro most się rozleciał już go też nie odbudowywano; ani czasy, ani dostatki na to nie pozwalały”.

Przerażający widok
Pracownicy Krajowego Biura Melioracji i Centralnego Biura Hydrograficznego w Wiedniu próbowali po latach oszacować tzw. maksymalne natężenie przepływu wody podczas tej powodzi. Wyliczone przez nich wartości wahały się – bagatela! – od 2200 do 3880 metrów sześciennych na sekundę.

Ślady katastrofalnego wylewu z lata 1813 r. można do dzisiaj znaleźć w Krakowie. Zasięg wody powodziowej zaznaczony został na murze klasztoru Norbertanek na Salwatorze i na ścianie frontowej budynku szkoły przy tamtejszym klasztorze. Z kolei na budynku nr 9 przy ul. Koletek zobaczyć można znak umieszczony na wysokości 1,66 m nad poziomem ulicy; tam właśnie sięgała powódź.

Na Stradomiu, na domku w ogrodzie przylegającym do kościoła misjonarzy znajduje się tablica z czarnego marmuru dębnickiego z zaznaczeniem stanu Wisły latem 1813 r. Woda sięgała wówczas do wysokości 5,18 m ponad normalny stan. Podsumowaniem tej opowieści o wielkiej powodzi z 1813 r. niech będą odnoszące się do niej słowa nieocenionego Ambrożego Grabowskiego: „Kto takiego wypadku własnoocznym nie był świadkiem, ten sobie nie potrafi wyobrazić, jaki to był widok przerażający”…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski