Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowianie też szukają złotego pociągu

Joanna Dolna
65 kilometr na trasie między Wrocławiem a Wałbrzychem
65 kilometr na trasie między Wrocławiem a Wałbrzychem Fot. Joanna Dolna
Reportaż.Trwają poszukiwania pociągu, który Niemcy mieli ukryć w czasie wojny na terenie Wałbrzycha. - Bardzo bym chciała, żeby ten pociąg istniał. Natomiast jeśli się okaże, że go nie ma, że „król jest nagi”, to nie wiem, jak my będziemy na tym Dolnym Śląsku żyli. Bo wszyscy tu żyjemy skarbami, tajemnicami, opowieściami. Będziemy musieli szukać ratunku w jakiejś innej tajemnicy - mówi Joanna Lamparska, autorka książek o Dolnym Śląsku.

Gorączka złotego pociągu trwa od połowy sierpnia. Po zgłoszeniu przez Piotra Kopra i Andreasa Richtera odnalezienia zakopanego pod koniec II wojny światowej składu z tajemniczą zawartością, Wałbrzych przeżywa oblężenie. Do tej pory hipotezy o znalezisku nie udało się ostatecznie potwierdzić, ale gdy tylko informacja trafiła do mediów, do miasta natychmiast przyjechali dziennikarze i turyści z całego świata.

Krakowski badacz historii II wojny światowej Jerzy Cera żartuje, że z miejscowych sklepów zaczęły masowo znikać łopaty i wykrywacze metali, wykupione przez poszukiwaczy skarbów.

O domniemanym złotym pociągu powstały dziesiątki relacji telewizyjnych, prasowych, w przygotowaniu są filmy. Powstała kampania promująca miasto „Explore Waubrzych” (Au to symbol złota). Do tego dochodzi miejscowy folklor - nienadające się do cytowania napisy na murach, a nawet piosenka disco polo „Złoty pociąg skarb Wałbrzycha”.

Wybraliśmy się z drugiego końca Polski, żeby zobaczyć najsłynniejszy fragment linii kolejowej w kraju. 65 kilometr na trasie między Wrocławiem a Wałbrzychem. Nie żeby spekulować, czy złoty pociąg istnieje czy nie, powoływać się na kolejne „nieoficjalne informacje”. Raczej, żeby przekonać się, jak wygląda ten niewielki skrawek Wałbrzycha, o którym do niedawna nikt nie słyszał.

Widok z wiaduktu

W niedzielne przedpołudnie jedziemy na ulicę Uczniowską. To obrzeża miasta, początek Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Złoty pociąg, o ile rzeczywiście czeka pod ziemią na swych odkrywców, sąsiaduje więc z czymś, co od dawna przynosi spore zyski. Mieszczą się tu duże firmy, m.in. Toyota i Cersanit. Bezpośrednio przy linii kolejowej znajduje się natomiast instytucja, która chyba jak żadna inna ma związek z dochodami - Urząd Skarbowy.

Zatrzymujemy się na urzędowym, pustym w weekend parkingu, po którym hula wiatr. Zanim wysiądę, myślę o dwóch nieodległych stąd miejscach, które moja ulubiona wałbrzyska pisarka Joanna Bator uwieczniła w swych książkach, w mistrzowski sposób rozprawiając się z miejscowymi legendami. To rezydencja Hochbergów, Zamek Książ i komunistyczne osiedle z wielkiej płyty - Piaskowa Góra. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że złoty pociąg zapewne też kiedyś podzieli ich los.

Miejsce, na którym prowadzone są poszukiwania, to rodzaj wysokiego cypla między właściwą linią kolejową Wrocław - Wałbrzych a starą zarośniętą bocznicą. Wybudowana w latach 70. XX wieku, prowadziła do Fabryki Porcelany „Książ”. Po fabryce, którą ostatecznie zamknięto kilkanaście lat temu, pozostały ruiny, które można obejrzeć przez okno, składając roczne zeznanie podatkowe.

Obu stron cypla bronią strome skarpy, po stronie linii kolejowej ograniczone dodatkowo murem oporowym. Całość ogrodzono w sierpniu biało-czerwonymi taśmami, w niektórych miejscach przeplecionymi taśmami z napisem „straż ochrony kolei”. Po paru miesiącach mocno już wyblakły. Najpierw próbujemy podejść do nich od strony bocznicy, tym bardziej że przez krzaki widać, że na cyplu są jakieś osoby.

Jadąc na 65 km, oczywiście „nieoficjalnie” dowiedzieliśmy się, że w najbliższych dniach mają być przeprowadzane kolejne pomiary georadarem, ale nie przypuszczaliśmy, że będziemy ich świadkami. Drogi dojazdowej pilnują strażnicy miejscy, którzy niechętnie przyglądają się naszym obserwacjom i aparatom fotograficznym. Po uprzejmym „dzień dobry” przenosimy się na słynny wiadukt przy Uczniowskiej, skąd nadawały telewizyjne ekipy i gdzie pod koniec lata gromadzili się ciekawscy. To rzeczywiście najlepszy punkt widokowy.

Kilkuosobowa ekipa z georadarem i laptopem, dosłownie przed naszym nosem skanuje teren, poruszając się wzdłuż torów. Cała nasza trójka „cyka” zdjęcia bez opamiętania. Jeden z moich współtowarzyszy, Michał Banaś, geolog z krakowskiej PAN, sceptycznie nastawiony do odkrycia, mówi, że strasznie tu wąsko. Pociąg by się nie zmieścił, bo po obu stronach cypla pozostałby zbyt mały „margines”, żeby udało się go zasypać. A zlepieniec z Książa, który można tu znaleźć, nie należy do najmiększych skał…

Dalej niewiele wiadomo

Gdy ekipa podchodzi bliżej, pytam, czy mogę zamienić kilka zdań, gdy zakończą pomiary. Teraz nie bardzo jest jak porozmawiać, bo dzieli nas kilka metrów, słup energetyczny i barierka wiaduktu. Oczywiście uprzedzam, że nie o tym, czy pociąg istnieje, bo na tym etapie i tak się nie dowiem. Kiedy kończą skanowanie, wracamy w okolice parkingu i drogi.

Wjazdu dalej pilnują strażnicy miejscy, którzy na nasz widok wysiadają z samochodu. Dłuższą chwilę przekonuję ich, że przed momentem umawiałam się na rozmowę na wiadukcie. Pomimo że „nie ma nas na liście”, w końcu wpuszczają. Dostrzegamy obu odkrywców, panów Kopra i Richtera. Ekipa pakuje już sprzęt do samochodu. Mają i klasyczny, profesjonalny georadar, który owijają w kraciasty koc, i słynne urządzenie KS-700, które analizując dane, za pomocą oprogramowania stworzyło pokazywany w mediach obraz 3d, na którym „widać” złoty pociąg.

- Robię dla Piotra Kopra badania porównawcze, żeby miał wyniki do porównania z urządzeniem KS-700. Żeby wiedział, czy na tych samych liniach wyznaczonych w terenie wychodzą podobne rzeczy - mówi dr Adam Szynkiewicz, geolog z wrocławskiej firmy Kart-Geo. - Sprzęt działa bardzo fajnie. To typowy georadar do penetracji gruntu - tłumaczy. Pytam o zakłócenia od linii energetycznej.

Poruszając się wzdłuż wału i linii nie jest w stanie stwierdzić, czy prąd jest włączony czy nie. - Jeżeli jednak przechodzę po tym wale poprzecznie, a nade mną jest linia wysokiego napięcia, to widzę ją w odczycie w postaci paraboli. Ale potrafię to odpowiednio wyfiltrować - wyjaśnia Adam Szynkiewicz.

Piotr Koper kategorycznie odmawia podawania jakichkolwiek szczegółów. - Nie komentujemy żadnych wyników badań - mówi. Tłumaczy, że są tu dzisiaj, ponieważ poprosili władze miasta o dodatkowe dwa dni ze względu na to, że poprzednio pogoda uniemożliwiła zrobienie precyzyjnych pomiarów. Drugi powód jest taki, że dzięki uprzejmości zakładu energetycznego Tauron udało się w sobotę wyłączyć linię wysokiego napięcia, która zakłócała odczyty.

- Dlatego robimy je jeszcze raz, w tych samych miejscach i sprawdzamy, weryfikujemy to innym sprzętem, żeby wyniki były całkowicie jednoznaczne. Wszystko jest robione tak jak za pierwszym razem, tylko w lepszych warunkach pogodowych - mówi Piotr Koper, podkreślając, że organizatorem badań na 65 kilometrze jest firma XYZ, którą założył razem z Andreasem Richterem.

Pytam, kiedy poznamy rezultaty. - Panu Piotrowi obiecałem, że do końca tygodnia podam mu dane z grubsza. Obaj odkrywcy wkrótce przedstawią osobiście wyniki prezydentowi Wałbrzycha. Ja nie muszę być na tym spotkaniu, ale chciałbym im dać przynajmniej przekroje 2d. Jeśli zdążę, zrobię też obraz trójwymiarowy, żeby precyzyjnie pokazać, czy pod ziemią coś jest, bo będzie to dobrze widoczne w 3d. Opracowanie danych potrwa około dwóch tygodni. Myślę, że do świąt będziemy wiedzieli więcej - mówi dr Szynkiewicz.

Wracamy na parking, pogoda znów robi się niespecjalna. Wieje i jest bardzo zimno. Prace terenowe w takich warunkach to absolutne ekstremum, nawet jeśli chodzi o odkrycie stulecia.

Postanawiamy jednak podjechać do linii kolejowej od drugiej strony wiaduktu. Idziemy wzdłuż torów po wypalonej trawie, mijając zniszczoną prowizoryczną tabliczkę z napisem „Teren PKP, wstęp wzbroniony”. Z tej strony nikt już nie pilnuje. Z daleka fotografujemy wiadukt i słupy z oznaczeniem „65”. Na skarpie, blisko torowiska, uwija się jeszcze kilka osób z ekipy. W pewnej chwili mija nas rozpędzony towarowy, w kolorze szaroburym.

Powtórka z rozrywki

W drodze do Krakowa umawiamy się pod Wrocławiem na kawę z Joanną Lamparską, autorką niezwykłych książek i filmów o Dolnym Śląsku, a o jego skarbach w szczególności. - Bardzo bym chciała, żeby ten pociąg istniał. Natomiast jeśli się okaże, że go nie ma, że „król jest nagi”, to nie wiem, jak my będziemy na tym Dolnym Śląsku żyli. Bo wszyscy tu żyjemy skarbami, tajemnicami, opowieściami. Będziemy musieli szukać ratunku w jakiejś innej tajemnicy - żartuje Joanna. - Myślę, że to wszystko odbywa się trochę niefortunnie, w przesadnej atmosferze sensacji. To dobrze robi regionowi o tyle, że przyjeżdżają tutaj dziesiątki tysięcy turystów. Można to nazwać absolutnie epidemią, polską gorączką złota. Ale to powtórka z rozrywki - dodaje.

W 1995 roku, kiedy Władysław Podsibirski szukał złotego pociągu, było dokładnie tak samo. Składu z depozytem poszukiwał rząd, premier Oleksy, minister Żelichowski. Rozkopano pół góry Sobiesz.

- Co jakiś czas coś takiego musi się pojawić. Uważam, że badania powinny być inaczej prowadzone, byłoby to z pożytkiem dla wszystkich. Trochę się to wszystko wymknęło spod kontroli. I trochę długo to trwa, ale teraz z wiadomych przyczyn musi niestety potrwać do wiosny - mówi Joanna Lamparska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski