Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowowi, tak jak Wenecji, grozi, że stanie się w końcu lunaparkiem

Małgorzata Mrowiec
Małgorzata Mrowiec
Andrzej Banas / Polska Press
Gdy są wystawiane na sprzedaż okazałe historyczne gmachy w centrum, władze powinny się tym zainteresować. Niestety, nasze dziedzictwo jest traktowane jak balast - uważa dr MICHAŁ WIŚNIEWSKI, historyk architektury związany z fundacją Instytut Architektury.

- Poszukiwany jest kupiec na gmach Poczty Głównej czy modernistyczny budynek banku przy Dunajewskiego, deweloper kupuje piękną siedzibę PKO przy ul. Wielopole. W centrum ostatnio mamy wysyp takich ofert: sprzedaży okazałych siedzib instytucji, które się z nich wynoszą. Jest powód do alarmu?

- To naturalna kolej rzeczy, że miasto się zmienia, więc zmieniają się budynki i ich funkcje. Jednak dzisiaj sprzedawane są duże nieruchomości o ogromnej sile oddziaływania na miasto w wymiarze społecznym. Znikają z przestrzeni Krakowa instytucje-symbole. W ich miejsce pojawia albo za chwilę się pojawi nowa funkcja, która niekoniecznie będzie służyć budowaniu relacji pomiędzy mieszkańcami, a raczej budowaniu kapitału właścicieli. Niepokojąca jest skala zjawiska: nagle kilka dużych budynków, głównie z okresu międzywojennego lub z końca XIX wieku, zostaje wystawionych na licytacje i wszystko wskazuje na to, że będziemy tam obserwować rozwój funkcji komercyjnych.

- Według Pana rysuje się czarny scenariusz?

- Czy hotel jest funkcją miastotwórczą? Ile hoteli rzeczywiście potrzebujemy? Zadaję te pytania, bo pojawiają się informacje o takim właśnie możliwym wykorzystaniu tych obiektów. W obrębie Plant na początku lat 90. mieszkało około 20 tys. osób, a dzisiaj w całej dzielnicy Stare Miasto są cztery tysiące mieszkańców, z czego wewnątrz Plant około tysiąca. W kamienicach, gdzie teraz działają hotele i hostele, mieszkali krakowianie, dziś ich tam nie ma. Centrum się wyludnia. Dlatego gdy sprzedawane są tutejsze ogromne gmachy, oczekiwałbym wizji i aktywności władz miasta.

- Miłośnicy architektury modernizmu, w tym Pan, apelowali o takie zaangażowanie, już gdy PKO szukało chętnego na zabytkowy budynek przy Wielopolu.

- Wtedy słyszeliśmy deklaracje przedstawicieli urzędu: nie pozwolimy zniszczyć tego budynku. Ale nie było żadnych konkretów i do dziś nie wiemy, co się w środku stanie. Najważniejsze decyzje podejmie konserwator zabytków, który stawia pewne ograniczenia w związku z ochroną obiektu. A przecież jeśli pojawiają się takie oferty, władze miasta czy regionu mogłyby się zastanowić nad kupnem, zwłaszcza że to znaczące budynki w naszym krajobrazie kulturowym i wybitna architektura. Niestety, nasze dziedzictwo jest traktowane jak balast.

- Ale też wszystkich takich gmachów nie da się kupić.

- Jest wtedy inna droga. Można dokładnie określić, czego w danym miejscu sobie życzymy - do tego służą m.in. plany miejscowe. Jednak w granicach drugiej obwodnicy tylko fragment Starego Miasta ma plany. To jest poważny problem. I brak myślenia o przyszłości. Warto sobie uświadomić np., że obecnie dla miejsca, które jest wpisywane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, istnieje wymóg posiadania planu zagospodarowania przestrzennego. Dzisiaj Kraków nie spełnia tego warunku.

- Co Pan najchętniej widziałby w urządzanych na nowo reprezentacyjnych budynkach po bankach, poczcie, dworcu PKP?

- Jest wiele instytucji publicznych, które potrzebują siedziby. W Polsce od wielu lat trwa dyskusja o dekoncentracji państwa, o tym, że mamy dużo instytucji w Warszawie, które mogłyby funkcjonować w innych miastach. Może gdyby gmina dysponowała zasobami lokalowymi, mogłaby sprowadzić do Krakowa jakąś instytucję, która z kolei wpłynęłaby na to, że obok mieszkaliby jej pracownicy oraz funkcjonowały sklepy i punkty usługowe. Na tym polega miasto. Bo czy wystawa klocków lego w tak ważnym budynku jak historyczny dworzec jest tym, na co nas stać? Ostatnio siedziby poszukiwało Muzeum Fotografii, które mogłoby w tym budynku zaistnieć.

- Część gmachów jest sprzedawana razem z lokatorami...

- I to jest kolejna ciekawa kwestia. Bo w budynku banku projektu Szyszko-Bohusza przy Wielopolu czy w dawnym Banku Rolnym przy ul. Dunajewskiego mieszkają ludzie. I ja bym oczekiwał od władz samorządowych interwencji, by było wiadomo, jak sprzedający zamierza zapewnić tym ludziom spokój, który im się należy, ochronę przed presją ze strony inwestora. Bo takie transakcje to jest lęk i potencjalne tragedie ludzkie.

- Czas na nową miejską strategię mówiącą, jak zapobiec wyludnianiu się Starego Miasta i oddawaniu go turystom?

- Na początku lat 90. przyjeżdżało do Krakowa około 2 mln turystów rocznie, teraz 12 milionów. Długo się cieszyliśmy, że tak się wszystkim nasze miasto podoba, ale teraz jest z tym coraz większy problem. Co więcej, Kraków to nie Warszawa, gdzie dzięki instytucjom rządowym lub centralom wielkich korporacji dominuje turystyka biznesowa, która odbywa się bez większych wahnięć - bez względu na porę roku, zmiany cen ropy, kosztów przelotu. Na turystykę w Krakowie wpłynie Brexit, a w każdej chwili mogą się pojawić kolejne okoliczności, przez które liczba turystów spadnie. Należałoby się zastanowić, czy gospodarka tego miasta powinna aż tak bardzo zależeć od turystyki, czy powinniśmy je nadal tak mocno promować, czy jednak należy się bardziej skupić na mieszkańcach i ich potrzebach.

- Niszczący masowy napływ turystów nie jest tylko doświadczeniem krakowskim.

- Tak, to są trendy globalne. Wenecja kiedyś miała ćwierć miliona mieszkańców, a teraz jest 40 tys., resztę „wypchnęli” turyści. Według statystyk do 2030 r. już nikt nie będzie tam mieszkać, wszyscy się wyprowadzą, będą tylko do Wenecji dojeżdżać, by obsługiwać miasto, które stanie się lunaparkiem. W Krakowie zachodzą bardzo podobne zjawiska. Nie ma co zakładać, że jesteśmy w stanie stworzyć jakąś fantastyczną strategię i przed tymi zjawiskami się obronić. Ale niepokojące jest, że u nas na ten temat się nie dyskutuje wcale. Warto tego typu debatę rozpocząć.

- Czy w tym, jak inne europejskie miasta radzą sobie z zagładą żywego centrum, możemy znaleźć podpowiedzi dla nas?

- Widać w ostatnich latach np. w Barcelonie i Madrycie odwrót od hurraoptymizmu w stosunku do masowej turystyki. Barcelona wcześniej była stawiana za wzór, jako miasto, które przeżyło transformację od miasta przemysłowego do poprzemysłowego. Tam turystyka była katalizatorem pożądanych zmian, spowodowała chociażby, że dzisiaj w Barcelonie jest długa plaża, z której korzystają mieszkańcy, a kiedyś wypływał tam mazut ze statków i nie można się było kąpać. Ale dzisiaj turystów jest tam już ponad 15 mln rocznie i dla miasta, większego od Krakowa, jest to problem, również prowadzący do wyludnienia. Ostatnia zmiana władz miasta odbyła się pod hasłem zatrzymania rozwoju turystyki. Ograniczanie przyjazdów to jedno, a drugie to sprawianie, że miasto staje się przyjaźniejsze dla mieszkańców. Np. w Chicago dzieje się tak dzięki przekształcaniu infrastruktury pokolejowej w ciągi zielone, rowerowe, piesze.

- Mogłyby wrócić te tysiące mieszkańców do serca miasta od Rynku po Planty?

- Nie wiem, czy to jest jeszcze możliwe. I to jest fenomen, który zaszedł na naszych oczach, w ciągu kilkunastu ostatnich lat: życie tego miasta zawsze, przez setki lat było skupione wokół Rynku Głównego, a teraz się to skończyło. I raczej mieszkańców będzie cały czas ubywać, bo poziom hałasu na Szewskiej w nocy i ilość inwestycji w hotele i restauracje „wypłukują” kolejnych mieszkańców. Myślę, że w tej sytuacji gmina przynajmniej nie powinna pozbywać się swoich kamienic i mieszkań w centrum, zwłaszcza że są to nieduże zasoby, pojedyncze budynki.

- Jakie warto by zastosować „magnesy”, które przyciągną krakowian do centrum?

- Mogą nimi być wydarzenia kulturalne (i wcale nie wielkie festiwale), edukacja - jestem np. wielkim fanem tego, że w budynku Florianki mamy szkołę muzyczną. To są magnesy, wokół których powinno się rozwijać przyszłość miasta Krakowa. Z drobnych elementów czymś bardzo pozytywnym jest to, że powstały place zabaw na Plantach i można tylko liczyć, że będzie ich więcej.

- Czy wypełniający miasto studenci ratują Kraków przed przekształceniem się w turystyczną atrapę?

- To jest ważny bufor dla Krakowa. Uczelnie mają funkcję miastotwórczą, tym bardziej że zapewniają dopływ świeżej krwi do miasta. Nie chcę w żaden sposób deprecjonować seniorów, bo oni są niesłychanie ważni dla każdego miasta, ale równocześnie powinniśmy docenić to, że dla Krakowa ogromnym wsparciem są młodzi ludzie przybywający tu na studia. Ich obecność jest czymś fantastycznym i pozwala na rozwój.

Profesor Jerzy Sadowski - lekarz z powołania

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski