MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krakowska „czarna niedziela”

Martyna Grądzka
Ofiary niemieckiej łapanki zwożono do obozu KL Płaszów
Ofiary niemieckiej łapanki zwożono do obozu KL Płaszów Fot. Archiwum
6 sierpnia 1944 * Masowe łapanki miały sterroryzować Polaków i uniemożliwić wybuch powstania w stolicy Generalnego Gubernatorstwa * Do wieczora do KL Płaszów trafiło około sześciu tysięcy osób

Niedziela, 6 sierpnia 1944 r. zapadła w pamięci mieszkańców okupowanego Krakowa jako dzień masowych obław i łapanek przeprowadzonych przez Niemców. Nic więc dziwnego, że w historiografii data ta określana jest mianem „czarnej niedzieli”. Celem akcji podejmowanych na terenie miasta było złapanie i uwięzienie jak największej liczby mężczyzn. Od sześciu dni w Warszawie trwało powstanie i władze niemieckie starały się ograniczyć próby wszelkich działań przeciw okupantowi i wywołania powstania także w „stolicy” Generalnego Gubernatorstwa.

Śródmiejska obława
Przygotowania do obławy rozpoczęto od wczesnych godzin porannych. Niemiecka policja bezpieczeństwa obsadziła wyloty ulic prowadzących od strony Wisły do Śródmieścia. Roman Kiełkowski napisał o pogodzie z tamtego dnia: „była niedziela, niebo błękitne bez jednej chmurki i upał gęstniejący w słońcu z godziny na godzinę”.

Mieszkańcy Krakowa, jak w każdą niedzielę, licznie uczestniczyli w mszach świętych w kościołach położonych w obrębie Plant i przy Rynku Głównym. Wolny od pracy dzień skłaniał do wyjścia z domu, co spowodowało, że w centrum miasta przebywało wiele osób. Wszystkie te elementy sprawiły, iż w relatywnie krótkim czasie Niemcy mogli wyłapać dużą grupę mężczyzn, a przez to bardziej nastraszyć ludność Krakowa i odnieść propagandowy sukces.

Po południu, w różnych częściach miasta, przystąpiono do realizacji akcji. Łapano mężczyzn bezpośrednio na ulicach i w miejscach publicznych. Policja bezpieczeństwa przeczesywała kawiarnie, parki, obszar nad Wisłą i place znajdujące się przy Śródmieściu. Kiełkowski napisał, że „wieść o obławie rozeszła się jednak błyskawicznie, tak że ulice i place opustoszały wkrótce jak wymiecione. Tylko pod ścianami kamienic znaczyły się brunatne sylwetki policyjnych patroli, a na jezdniach, tu i ówdzie, zwłoki przechodniów zastrzelonych w czasie daremnej próby wydarcia się z obławy”.

Nie jest znana liczba ofiar akcji z 6 sierpnia 1944 r. Choć w efekcie przekazywanych sobie przez mieszkańców informacji tłumy ludzi zniknęły z ulic, to jednak i w domach nie można było czuć się bezpiecznie. Część niemieckich jednostek przeprowadzała bowiem rewizje w prywatnych mieszkaniach. Do wieczora wywlekano mężczyzn z budynków i aresztowano bez powodu.

Zakładnicy KL Płaszów
Decyzję o przeprowadzeniu akcji wydał prawdopodobnie dowódca policji bezpieczeństwa i SD w Generalnym Gubernatorstwie SS-Oberführer Walter Bierkamp. W jego rozkazie czytamy: „z godziny na godzinę należy się liczyć z wybuchem powstania, proszę zatroszczyć się wspólnie z Wehrmachtem o to, aby w większych miastach (…) wziąć możliwie dużą ilość Polaków (w każdym mieście do 10 tysięcy) jako zakładników, którzy z chwilą wybuchu powstania mają być natychmiast rozstrzelani. Te same kroki podejmuje się w dystrykcie Kraków”. Akcja trwała cały dzień, a złapanych mężczyzn samochodami przewieziono do KL Płaszów – tym sposobem trafiło tam około 6 tys. osób.

Zatrzymanych traktowano jak zakładników. Początkowo dokonywano rewizji, kontrolowano dokumenty i rekwirowano kosztowności. Adam Kamiński, mieszkaniec Krakowa, historyk i archiwista, złapany w trakcie obławy wspominał: „O godz. 17.15 patrol policyjny wyciągnął mnie z tramwaju przy ul. Limanowskiego, gdy byłem w drodze do Archiwum. Mnie i innych towarzyszy podróży zapakowano do auta i przewieziono do obozu w Płaszowie, gdzie nas spisano, odebrano wszystkie dokumenty, kosztowności i pieniądze. Zostawiłem 326 złotych, których mi już później nie zwrócono. Operację taką zrobiono tylko na stu kilkudziesięciu osobach, bo wkrótce za nami zaczęto zwozić autami z miasta całe masy mężczyzn i nie było czasu na rejestrację i odbieranie dokumentów i pieniędzy”.

Z czasem sprawdzano tylko dokumenty i miejsce zatrudnienia, by wyselekcjonować osoby mniej pewne i podejrzane o współpracę z podziemiem niepodległościowym.

Mężczyźni, którzy trafili wówczas do KL Płaszów nie zostali ani zarejestrowani w kartotekach obozowych, ani też nie zmuszano ich do pracy. Umieszczono ich w siedmiu barakach: w budynku łaźni nr 52 i barakach od nr 53 do nr 56, a także nr 45 i 46. Zagęszczenie osób w barakach było bardzo duże. Początkowo nie dano im pożywienia i dopiero po kilku dniach dopuszczono pomoc od Rady Głównej Opiekuńczej.

Atmosfera panująca wśród złapanych była dramatyczna. W relacjach mowa jest nawet o próbach samobójczych. Należy podkreślić, że 6 sierpnia 1944 roku w obozie przebywało mniej osób ze względu na wywiezienie części więźniów w pierwszych transportach ewakuacyjnych. Stąd też znalazły się wolne baraki, niezbędne do przyjęcia tak dużej liczby zatrzymanych w obławie. Według Aleksandra Bibersteina wysłano wówczas grupę około 6 tys. kobiet do KL Auschwitz-Birkenau. Po przeprowadzeniu akcji w „czarną niedzielę”, odsetek więźniów polskich w KL Płaszów osiągnął swój maksymalny wymiar.
Wolność stopniowana
Po wojnie pracownik Gestapo Gustaw Schielke, w trakcie toczącego się przeciw niemu procesu sądowego, zeznał: „Już następnego dnia po przeprowadzonej akcji wpłynęły do komendy głównej Gestapo liczne interwencje pisemne i telefoniczne oraz od różnych niemieckich instytucji i urzędów w sprawie zwolnienia koniecznych do pracy i produkcji pracowników. W związku z powyższym zostałem upoważniony przez Franza Josefa Müllera do częściowego zwolnienia tych aresztowanych, którzy byli najbardziej potrzebni do pracy, np. na kolei, w fabrykach przemysłu zbrojeniowego, stołówkach i kasynach SS, itp. Zgodnie z otrzymaną instrukcją, udałem się do Płaszowa, gdzie przez okres ok. 3 tygodni selekcjonowałem zatrzymanych, zwalniając pewną część osób w myśl otrzymanych wytycznych”.

Już następnego dnia, w poniedziałek 7 sierpnia, uwolniono pierwszych zatrzymanych. Byli to pracownicy redakcji gadzinówki „Krakauer Zeitung”. Innych uwięzionych sukcesywnie uwalniano po kilku dniach – poczynając od Ukraińców, Volksdeutschy i obcokrajowców. Kolejno z obozu wypuszczano pozostałych pracowników prasy gadzinowej oraz wszystkich mężczyzn w wieku do 16. roku życia, a także powyżej 52. Wcześniej z KL Płaszów zwolnieni zostali także pracownicy zakładów użyteczności publicznej, np. tramwajarze, piekarze, handlarze czy pracownicy zakładów komunalnych.

Od 9 sierpnia 1944 r. wypuszczanie z obozu złapanych w obławie mężczyzn należało do tzw. komisji zwalniającej. Wyczytywano z list reklamacyjnych przez głośnik nazwiska osób, o których zwolnienie starały się poszczególne firmy i zakłady pracy. Osoba wyczytana zgłaszała się do komisji, sprawdzano jej dokumenty i odsyłano do pracownika sporządzającego listę zwolnionych.

W trzecim tygodniu sierpnia rozpoczęto zwalniać zakładników na większą skalę. W pierwszej kolejności wypuszczano mężczyzn zatrudnionych w miejscach związanych z przemysłem. 23 sierpnia zwolniono wszystkich z wyższym wykształceniem.

Akcja przeprowadzona 6 sierpnia 1944 r. miała na celu zastraszenie mieszkańców Krakowa i okolic, bowiem informacje na jej temat szybko się rozprzestrzeniły. Niemcy chcieli zniechęcić ludność do wszelkich prób zbrojnego oporu na terenie „stolicy” GG lub na obszarze dystryktu krakowskiego. Być może dążono także do przynajmniej chwilowego paraliżu struktur organizacji podziemnych, w których działalność zaangażowani byli w szczególności ludzie młodzi. Nie wydaje się, by w przypadku opisywanej akcji celem Niemców było zastosowanie konkretnych i dotkliwych represji, o czym świadczy krótkotrwały pobyt zakładników w obozie Płaszów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski