Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowski listopad

Andrzej Kozioł
Takie satyryczne klepsydry pojawiły się na ulicach polskich miast w listopadzie 1918 roku
Takie satyryczne klepsydry pojawiły się na ulicach polskich miast w listopadzie 1918 roku fot. Archiwum
Pierwsze dni wolności. Miasto płaci żołd austriacki oficerom. Brakuje wszystkiego: mydła, mąki, chleba. Okrutny los orła z Nowodrowka. Krakowianie ruszają, by bronić Lwowa

Listopad to dla Polski niebezpieczna pora” - mówi w „Nocy listopadowej” wielki książę. Z pewnością także smutna, bo zwarzona pierwszymi przymrozkami, pierwszymi mrozami, gorzko pachnąca opadłymi liśćmi i cmentarnymi świecami. Jaki jednak był listopad 1918 roku? Dla Polski to miesiąc odrodzenia, dla całej Europy - zakończenia Wielkiej Wojny. A dla Krakowa, przygranicznej twierdzy cesarstwa, która wcześniej, już 31 października, uwolniła się od austriackiego panowania? No cóż, 11 listopada był taki sam, jak wszystkie dni tego miesiąca, głodny, pełen nadziei i pulsujący żarliwym patriotyzmem...

A tak na marginesie - wyzwolenie miasta odbyło się prawdziwie po krakowsku, spokojnie, bez strzelaniny (Piszemy o tym szerzej na str. 6-7). Trzeba jednak dodać, iż cesarsko-królewscy żołnierze nie mieli ochoty na stawianie oporu, a jeżeli coś ich dręczyło, to pytanie, kto 1 listopada wypłaci im gaże za październik. Cesarstwo rozłaziło się niczym zbutwiałe płótno, więc władze miasta - słynącego podobno ze skąpstwa - zastąpiły cesarza i komendant Festung Krakau, hrabia Siegmund Benigni, podobnie jak jego podkomendni, wyjechał z pełnym portfelem.

O 31 października napisano już mnóstwo i, jak zawsze, nie obyło się bez sporów - czy Kraków jako pierwszy odzyskał niepodległość, czy też Tarnów, czy nadmiernie eksponuje się rolę kapitana Stawarza, pomijając porucz- nika Iwaszkę. Tak czy inaczej, był to dla Krakowa nadzwyczajny dzień. Karol Estreicher zapamiętał go nie tylko dlatego, że ulice zakwitły bielą i czerwienią, a z odwachu spadł dwugłowy orzeł, ale także z powodu lania. Ojciec dał mu w skórę, mówiąc: „...biję cię w skórę na Rynku, nie dlatego, że poszedł za szkołę, ale żebyś pamiętał ten dzień!”

A w listopadowym Krakowie było głodno, i to już od dawna. Głodno i zapewne brudno, skoro, jak donosił „Czas”, w lipcu 1917 roku do Sukiennic ustawiła się ogromna kolejka po mydło, i to byle jakie, sporządzone według wojennych, oszczędnych receptur. Porządku pilnowała policja, a mydło (sprzedawano je po jednym kawałku na osobę) szybko się rozeszło. Kilkaset krakowianek odeszło z pustymi rękami.

W tym samym roku zastrajkowały przekupki, a poszło o cenę... czereśni, a więc o sprawę raczej marginalną. Jak doniósł „Czas” w numerze z 3 lipca:

Wczoraj wszystkie przekupki owoców na głównym Rynku urządziły strajk z powodu zaprowadzenia taryfy maksymalnej na czereśnie. U żadnej nie można było kupić czereśni. _Zgła_szającym się po kupno owoców tłumaczyły, że je „opisano po gazetach” i zarzucono wyzyskiwanie publiczności lichwiarskimi cenami.

Według przekupek ustalona cena na czereśnie powodowała, że musiałyby sprzedawać je poniżej kosztów własnych; chłopcy obierający owoce żądali nie tylko 10 koron dziennie, ale na dodatek bezczelnie domagali się wódki i kiełbasy.

Podobnie było w 1918 roku. Jak pisał Roman Kiełkowski, w Podgórzu, od kilku lat przyłączonym do Krakowa:

Nie było mięsa, tłuszczów, nabiału; za chlebem wypiekanym z kukurydzianej mąki trzeba było wystawać w długich kolejkach od wczesnych godzin rannych. Najbardziej dynamiczne i najskuteczniejsze były demonstracje kobiet; na jakiś czas po demonstracjach zaopatrzenie ulegało poprawie.

Było tak źle, iż od czasu do czasu nie można było dostać chleba na kartki, jednocześnie w całym mieście brakowało mąki. W dodatku w czasie czterech wojennych lat ceny wzrosły nawet kilkunastokrotnie. Miasto zakładało sklepy i piekarnie, krakowianie tworzyli spółdzielnie zwane konsumami. Rozgoryczenie pogłębiało powszechne przekonanie, iż Wiedeń i Lwów - stolica Galicji - są lepiej zaopatrywane kosztem Krakowa. Podobnie było o wiele później, pod koniec lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Każdy krakowianin był przekonany, że warszawskie i katowickie sklepy są o wiele lepiej zaopatrzone w tak zwaną „masę towarową”. I rzeczywiście, sam przywoziłem z Katowic bagażnik pełen spożywczego dobra...

Po biedzie przyszła hiszpanka, która pochłonęła więcej ofiar niż Wielka Wojna. Do tego pojawiły się, jak zawsze w takim okresie, zamieszki (choćby na krakowskim Kazimierzu), niepokoje społeczne, wzrost przestępczości.

Biedzie towarzyszyło także, a może przede wszystkim, uniesienie, wzrost patriotycznych nastrojów. Jalu Kurek, wówczas uczeń (student - jak mówiono w Krakowie) „Nowodworka”, wspominał, jak wraz z kolegami unicestwił austriackiego orła, który przycupnął na fasadzie szkoły. Dwugłowy stwór nie został zrzucony tak jak jego odpowiednik z odwachu, ale unicestwiony powoli, a to korona, a to jedna, a to druga głowa, aż z herbowej bestii nic nie zostało.

Był z tego pewien ruch w dyrekcji, ale niewielki i nic się nam nie stało, bo przecież każdy trzymał naszą stronę. Miasto było polskie, szkoła była polska, nauczyciele - Polacy, uczniowie - Polacy, czego się tu bać u diabła?

Chociaż różnie z tym bywało. W 1969 roku Polskie Towarzystwo Socjologiczne i „Dziennik Polski” ogłosiły konkurs na krakowskie wspomnienia. Żyli jeszcze wówczas ludzie dobrze pamiętający listopad 1918 roku i jeden z nich napisał, jak słuchacze seminarium nauczycielskiego zdjęli portret cesarza Karola i schowali go za piecem. Spotkała ich surowa reprymenda. „Gdzie jest najjaśniejszy pan? - rozdarł się dyrektor. - Bandyci jesteście, wyrzucę ze szkoły, jak go nie powiesicie”. Zatrącało to - powiesić cesarza! - o obrazę majestatu, ale uczniowie powiesili cesarski konterfekt.

Swoją drogą ciekawie jest z portretami. Zrywano je („zrzucał uczeń portret cara” - jak śpiewał Pietrzak), znieważano i robiły to nawet muchy, obsrywając wizerunek Franciszka Józefa. W 1956 roku, nastrojem trochę przypominającym rok 1918, jeden z moich szkolnych kolegów rzucił kałamarzem w portret Bieruta, ciągle spoglądający na nas ze ściany. Postawiony przed obliczem kierownika szkoły, oświadczył, że brał przykład właśnie z... Bieruta. Rzeczywiście w jakiejś szkolnej czytance młodociany Bierut potraktował carski portret tak samo jak z jego wizerunkiem postąpił Józek, uczeń 7 klasy szkoły podstawowej nr 31 w Krakowie...

Wojna trwała już ponad cztery lata, ale dla Polaków nie nadszedł jeszcze czas pożegnania z bronią. W listopadzie 1918 roku na ulicach Krakowa można było przeczytać takie afisze:

Ułani! Nadeszła wreszcie chwila, w której nasz Pierwszy Pułk został pułkiem polskim. Wszyscy żołnierze niechaj się zgłaszają w naszej kadrze w Rakowicach. Ochotników zgłaszających się przyjmuje biuro werbunkowe w Rakowicach, koszary kawalerii.

Oficerowie Pierwszego Pułku „Rakowice”

Służba wojskowa stała się honorowym obowiązkiem. Odżyły tradycje polskich powstań i rewolucji krakowskiej. Kto miał ręce i nogi, komu jako tako służyło zdrowie, sięgał po broń. A bronić trzeba było Lwowa, któremu na odsiecz ruszyły pociągi pancerne „Smok” i „Śmigły”. Część ich załogi stanowili studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego, skupieni w Krakowskiej Legii Akademickiej. Słuchacze wydziału medycznego wyruszyli na front w pociągach sanitarnych. Zawieszono uniwersyteckie zajęcia, także dla dziewcząt, których kilkaset wstąpiło do Wojskowej Organizacji Słuchaczek Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na drzwiach mieszkań pojawiły się wywieszki: „Młodzieży polskiej, która nie służy w Armii Polskiej, w tym domu się nie przyjmuje”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski