18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krakowskie Błonia - Wielka Łąka w sercu miasta

ANDRZEJ KOZIOŁ
Kraków, Błonia, 3 kwietnia 2005 r. Nocne czuwanie przy kamieniu papieskim po śmierci Jana Pawła II. Fot. Anna Kaczmarz
Kraków, Błonia, 3 kwietnia 2005 r. Nocne czuwanie przy kamieniu papieskim po śmierci Jana Pawła II. Fot. Anna Kaczmarz
Czym są krakowskie Błonia, wielki - 48 hektarów! - zielony obszar oparty o równie zielone wały Rudawy, ujęty w uścisk ulic 3 Maja i Focha?

Kraków, Błonia, 3 kwietnia 2005 r. Nocne czuwanie przy kamieniu papieskim po śmierci Jana Pawła II. Fot. Anna Kaczmarz

MIEJSKA PRZESTRZEŃ * Miejsce niedzielnego wypoczynku krakowian * Wielkie pastwisko * Pole marsowe * Miejsce manifestacji * Kolebka polskiego futbolu * Kościół pod gołym niebem

Błonia są już tylko legendą, niczym więcej, no, może jeszcze wielkim wybiegiem dla psów. A przecież niedawno były miejscem szczególnym, osobliwym. Nie tylko dla mieszkańców Zwierzyńca, ale dla wszystkich krakowian, którzy ciągnęli tu w każdą letnią niedzielę - z kocami, olejkiem do opalania, kanapkami, krachlą i piwem. Część z nich rozkładała się nad Rudawą, część odwiedzała od dawna już nieczynne baseny kąpielowe przy 3 Maja, ale wielu rozkładało się na Błoniach - wielkiej plaży bez wody.

I tak było od dawien dawna. Nie tylko w moim dzieciństwie, nie tylko w międzywojniu, ale także przed pierwszą wojną światową. W zbeletryzowanych wspomnieniach Tadeusza Sochy można znaleźć opis niedzielnej wyprawy na Błonia rodziny austriackiego podurzędnika, dozorcy miejskich wodociągów:

"To działo się w piątek. Ponieważ słoneczna i skwarna pogoda utrzymywała się w dalszym ciągu, pani Pługowa postanowiła z niej skorzystać i w niedzielę wybrać się z całą rodziną za miasto. Tak się popularnie nazywała wycieczka na Błonia, leżące za miastem wprawdzie, ale tuż przy rogatce zamykanej na drewniany szlaban. Było to bodaj jedyne w tym czasie miejsce, gdzie mieszkańcy miasta mogli rozkoszować się świeżym powietrzem, bez ryzykownego zapuszczania się w dalsze okolice.

Na ogromnej trawiastej równinie, zamkniętej dwoma ramionami rzeczki Rudawy, rozsiadały się mieszczańskie rodziny, aby zjeść przyniesiony podwieczorek".

Minęło kilkadziesiąt lat, przepadła cesarsko- -królewska Austria, przeminęła międzywojenna Polska, przetoczyła się wojna, a obyczaje krakowskiego ludu prawie wcale się nie zmieniły. No, może nie przynoszono już strudla, za to na Błonia ruszali ze swymi białymi wózkami i skrzynkami lodziarze, ruszali sprzedawcy obwarzanków, zawsze w Krakowie zwanych bajglami. Niewiele się zmieniło na Błoniach, przede wszystkim pozostały na nich zwierzynieckie krowy, ale o tym pisałem przed tygodniem, więc darujmy sobie dzisiaj krowie opowieści...

Jednak Błonia były nie tylko miejscem rekreacji, niedzielnego wypoczynku, ale także odegrały ogromną rolę w historii polskiego sportu, mówiąc zaś dokładniej, w historii polskiej piłki nożnej.

Przed kilkudziesięciu laty, w czasach mojego dzieciństwa Wielka Łąka roiła się od piłkarzy. Grali - czyli "rżnęli w gałę" - smarkacze z pobliskich szkół, przede wszystkim ze Szkoły nr 31 im. Henryka Jordana, grali starcy, trzydziestolatkowie. Tornistry lub złożone w kostkę marynarki wyznaczały bramki, a regulamin odbiegał od przyjętego w lidze. Trzy kornery oznaczały karnego.

Podobnie - spontanicznie i po amatorsku - narodziła się w Krakowie polska piłka nożna. No, może w tym samym mniej więcej czasie zaczynali we Lwowie, ale kto by tam wchodził w takie detale! A jeżeli już zaczynamy wchodzić w szczegóły, to odwołajmy się do historyka futbolu, Janusza Kukulskiego, który w książce "Pierwsze mecze, pierwsze bramki..." stwierdził, że pierwszy mecz rozegrano na przełomie sierpnia i września 1891 w parku Jordana, a więc na Błoniach, z których park został wykrojony. Ówczesna prasa pisała, iż podczas "zamknięcia sezonu gier i zabaw starsi uczniowie grali w piłkę nożną przeciwko chórowi rzemieślniczemu". "J a k d o t ą d j e s t t o n a j d a-w n i e j s z a i n f o r m a c j a ź r ó d ł o w a o m e c z u p i ł k i n o ż n e j n a z i e m i a c h p o l- sk i c h" - skonkludował Kukulski rozstrzelonym drukiem.

Osobliwie prezentował się ten krakowski prafutbol - dziwne były piłki, niekiedy gigantycznych rozmiarów, grano w szkolnych mundurkach, w codziennych butach, czasem nawet lakierkach, nawet w czapkach, a grano na osobliwych często boiskach. Jak wspominał Józef Lustgarten:

"Boisko (...) było o około połowę mniejsze od normalnego a przy tym owalne. Na obu końcach dłuższej przekątni były drewniane bramki o wymiarach 3 (wys.) x 2,5 (szer.)"

W Krakowie, niechętnie przyjmującym wszelkie nowinki, piłka nożna zadomowiła się szybko, chociaż nie bez oporu ze strony socjety.

Od oswojenia przez Kraków piłki nożnej minęło sporo ponad sto lat. I chociaż z Błoń zniknęli niedzielni gracze, wokół Wielkiej Łąki, na jej niegdysiejszym obszarze, trwają stadiony dwóch najczcigodniejszych krakowskich klubów, "Cracovii" i "Wisły". I jeszcze "Zwierzyniecki", jeszcze "Juvenia", ale to już inna historia...

A skoro mowa o piłce nożnej, to trzeba powiedzieć, że Wielką Łąkę okrawano nie tylko na potrzeby sportu, więcej, planowano jej likwidację. Tuż przed pierwszą wojną światową zorganizowano konkurs na zagospodarowanie Błoń, podczas okupacji Niemcy chcieli zbudować na nich reprezentacyjną dzielnicę. Także w powojennej Polsce, za sekretarzowania w Krakowie niejakiego Czesława Domagały, Błonia miały się zamienić w wielkie blokowisko. Do najgorszego nie doszło, ale z całą pewnością Wielka Łąka - olbrzymi obszar w centrum miasta - będzie budziła apetyty. Budzi zresztą...

Pole Marsowe

Od dawien dawna olbrzymia łąka przyciągała wojsko i organizacje paramilitarne. Krakowskie Pole Marsowe stanowiło idealny plac ćwiczeń, miejsce parad. Jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku, w moich studenckich czasach, z Collegium Novum, gdzie mieściło się Studium Wojskowe UJ, na Błonia ulicą Piłsudskiego, wówczas Manifestu Lipcowego, maszerowały w szyku zwartym studenckie plutony. Pożal się Boże, jakie z nas było wojsko! Portki workowate, szynele długaśne, sukienne, buty podbite żelaznymi ćwiekami i całe tak twarde, jakby zostały wyrobione z żelaza, ale za to chłonące wodę niczym gąbki. Na Błoniach odbywał się tak zwany "trening" - o siódmej rano! - po którym, osobliwie zimą, kiedy nad polem Marsowym hulał mroźny wiatr, plutony zasypiały jak jeden mąż podczas wykładu na temat tajników budowy "kałasznikowa" oraz imperialnych planów NATO.

Nie inaczej było za austriackich czasów. Wojskową obecność na Błoniach odnotowuje większość pamiętnikarzy i autorów wspomnień, musiał więc być to codzienny obrazek. Jak pisał Władysław Krygowski:

"Wyprowadzano na Błonia niewielkie oddziały cesarsko-królewskiego wojska, które ćwiczyły musztrę przez kilka godzin. Pokrzykiwali podoficerowie, podczas gdy panowie oficerowie palili z dala papierosy, pilnie wypatrując, czy nie zbliża się jakaś wyższa szarża. Ze szczególnym upodobaniem ćwiczono w zimie gdy Błonia przewiewało wiatrem i śniegiem. Tak hartowała się armia austro-węgierska przed pierwszą wojną światową."
Było co oglądać:

"Pomimo wrogiego stosunku do zaborcy, wielką frajdą były (...) wszelkie uroczystości i parady głównie odbywające się na Błoniach - wspominał Andrzej Grzesiak. - Armia austriacka - jak zresztą większość armii innych państw - była przed wojną bardzo barwnie umundurowana. Budzili nasz zachwyt ułani w jakichś wykoszlawionych rogatywkach, dragoni w złocisto-czarnych hełmach, huzarzy w szamerowanych sznurkami burkach."

W 1880 roku miasto odwiedzi Franciszek Józef I. Oczywiście, nie mogło obyć się bez parady na Błoniach, ale tym razem o jej malowniczości decydowali nie generałowie w niebieskich mundurach, nie austriacka kawaleria, ale banderia krakusów, bardziej barwnych niż ułani i dragoni. Dwadzieścia osiem lat później, kiedy cała monarchia świętowała sześćdziesięciolecie panowania Franciszka Józefa I wydarzenie to przypomniał - mową wiązaną i w sposób cudownie grafomański! - niejaki Stanisław Wajda "starszy nauczyciel" krakowskich szkół, między innymi Szkoły Analfabetów Wojskowych I Korpusu w Krakowie:

"I na krakowskie obszerne   błonie

  Jedzie z Nim Chłopstwo   gromadnie

Nad sukmanami krakuska   płonie

  Gdy wtem Monarcha   zagadnie:

Dużo was takich, wy zuchy   polskie

I takich koni na łanie?

  - Zliczyć nie zdołasz   - o rany Boskie!

  Gdy przyjdzie bronić   Cię Panie!"

Wojskowa obecność na Błoniach nie była austriackim pomysłem, trwała przynajmniej od początku XIX wieku, kiedy to w 1809 roku, po przyłączeniu Krakowa do Księstwa Warszawskiego, odbyła się tutaj wielka defilada polskich wojsk pod dowództwem nie byle kogo, bo samego księcia Pepi i generała Jana Henryka Dąbrowskiego. W ten sposób świętowano imieniny cesarza Francuzów, Napoleona I.

Czterdzieści lat później na Błoniach stanęły inne wojska, rosyjskie. Car Mikołaj I przeglądał swe oddziały przed karną wyprawą na zbuntowane Węgry.

Jak pisała Maria Estreiche-równa:

"Odbywały się ciągłe parady i musztry na Błoniach. Podziwiano ich precyzyjny automatyzm, który jednak budził nie grozę, lecz politowanie (...). Nawet nosy ucierali palcami, co powodowało homeryczny śmiech wśród widzów."

18 i 19 października 1913 roku, w setną rocznicę śmierci księcia Józefa Poniatowskiego, odbył się na Błoniach - jak pisał Stanisław Broniewski - "gruntowny przegląd sił zbrojnych". Jeszcze nie armii polskiej, bo jej nie było, ale strzeleckich skautowskich i sokolskich paramilitarnych oddziałów.

Nadchodził rok 1914, rok wybuchu pierwszej wojny światowej i słynnego wymarszu z Oleandrów Pierwszej Kompanii Kadrowej. Pod koniec lipca władze miejskie przekazały Piłsudskiemu budynki otwartej dwa lata wcześniej wystawy Architektury i Wnętrz w Otoczeniu Ogrodowym w Oleandrach.

Jak pisał generał Bolesław Wieniawa Długoszowski:

"Oleandry rozbrzmiewały od rana do nocy okrzykami komend, szczękiem broni i tupotem marszów, a w chwili wolnej od musztry żartami, dowcipami i buńczuczną, jurną piosenką, która towarzyszyła nam przez długie lata wojny, w czasie największych trudów i niedoli, jednako wesoła, beztroska i przekorna."

Rozbrzmiewała piosenka, trwały ćwiczenia na Błoniach, aż wreszcie nadszedł 6 sierpnia. Znów alarm, zbiórka. Piłsudski przechodzi przed frontem kompanii, patrząc w oczy każdemu żołnierzowi. I wymarsz. Najpierw, nie wiadomo dlaczego, w stronę Krzeszowic. Znów niepokój i rozczarowanie, czy aby jeszcze raz nie przeganiają ich na ćwiczenia. A jednak nie, po okrążeniu Krakowa Pierwsza Kadrowa wyszła na kielecką szosę. Buchnęła radosna piosenka:

"Raduje się serce, raduje się   dusza,

  Gdy Pierwsza Kadrowa   na Moskala rusza,

Oj da! Oj dana, Kompanio   kochana,

Nie masz jak pierwsza, nie!"

O 9.45, dwie godziny przed oficjalnym wypowiedzeniem wojny przez Austro-Węgry, polscy żołnierze minęli graniczne słupy i weszli na polskie ziemie należące do imperium rosyjskiego.

Swój wielki dzień, już w czasach niepodległej Polski, przeżyły Błonia 6 października 1933 roku. Jak pisała ówczesna prasa:

"Zjechał do Krakowa cały rząd, wszystko co w Polsce najwybitniejsze: prezydent Mościcki, Marszałek Piłsudski, ministrowie, korpus dyplomatyczny - od Francji, Niemiec i Rosji począwszy a skończywszy na Bułgarii i Japonii."

Powodem przybycia tylu znakomitości było Święto Jazdy Polskiej, ostatnia wielka rewia konna, ostatni w Polsce pokaz kawalerii, zorganizowany dla uczczenia 250. rocznicy wiedeńskiej victorii.

Uroczystości rozpoczęły się wcześniej, 4 października, nadaniem ulicy Wolskiej imienia Piłsudskiego. A dwa dni później zaczęło się. Przed Józefem Piłsudskim, przed dostojnymi gośćmi według planu sporządzonego osobiście przez Marszałka, przedefilowało dwanaście pułków. W barwnej, paradnej szarży, godnej XIX wieku, na krakowskich Błoniach w bliski już niebyt odjeżdżała polska kawaleria. Za sześć lat wybuchnie wojna, ułani z Leszna Wielkopolskiego dwukrotnymi konnymi rajdami wedrą się w głąb Rzeszy - i na tym skończy się wielka historia polskiej jazdy.

Po rewii pozostały fotografie, barwne opisy, ckliwe opowiastki i pamiątkowy głaz nieopodal ulicy Focha, usunięty w latach czterdziestych, przywrócony po zmianach ustrojowych w Polsce.

Papieskie Błonia

Wielka Łąka widziała także inne manifestacje, poczynając od średniowiecza, kiedy w tym miejscu oddano cześć kanonizowanemu w 1254 roku św. Stanisławowi po msze odprawiane przez Jana Pawła II.

Wielkie widowisko przyniósł rok 1910. W lipcu mijała pięćsetna rocznica bitwy pod Grunwaldem. Apogeum uroczystości stanowiło odsłonięcie pomnika grunwaldzkiego na placu Matejki, ale następnego dnia, 16 lipca, Błonia były miejscem wszechsłowiańskiego sokolskiego zlotu.

Jak wielkie tłumy przybyły wówczas na Wielką Łąkę, trudno dzisiaj ocenić. Jedno jest pewne: odsłonięcie pomnika grun-waldzkiego i sokolskie uroczystości ściągnęły do Krakowa - stutysięcznego wówczas - ponad 150 tysięcy przybyszów! Ze wszystkich zaborów, z krajów, w których osiadła polska emigracja. Krakowianie - wbrew opinii niegościnnych centusiów - chętnie podejmowali gości, mieszkania zapełniły się przybyszami z dalszych i bliższych okolic.

Na trybunie zasiadł fundator pomnika grunwaldzkiego Ignacy Paderewski. Wielki pianista, przyszły premier odrodzonej Polski, wraz z ogromnymi tłumami oklaskiwał gimnastyczne pokazy kilku (według jednej czterech, według innych pięciu) tysięcy sokołów i sokolic, bo tak nazywano członkinie organizacji. Sokolska brać ćwiczyła na tak zwanym "Stadionie Grunwal-dzkim" specjalnie zbudowanym na tę okazję.

Błonia, coraz bardziej okrawane, były miejscem wystaw, festynów, licznych manifestacji, nawet kaźni. Przyjeżdżały tu cyrki, które jeszcze niedawno rozbijały swoje namioty, nieopodal Cichego Kącika lub u zbiegu ulic Focha i 3 Maja. Mówiąc najkrócej, Wielka Łąka żyła bujnym, codziennym i odświętnym życiem. Jednak największe tłumy gromadziła dzięki Janowi Pawłowi II.

Zaczęło się w czerwcu 1979 roku. Papież otwartym samochodem, jeszcze bez pancernych szyb, ruszył z pałacu krakowskich biskupów ku Błoniom. Jechał jak władca witany przez pełen entuzjazmu tłum. Wiatr rozwiewał purpurową pelerynę, tłum szalał, przeczuwając, że dzieje się coś wielkiego, że jutro może być zupełnie inne od dnia dzisiejszego.

Jeszcze kilkakrotnie Jan Paweł II odprawiał msze na Błoniach - w latach 1983, 1987, 1997, 2002. Raz, w roku 1999, na polecenie lekarzy, pozostał w pałacu przy Franciszkańskiej i wtedy Kraków, zlewany ulewnym deszczem, zamarł w lęku.

W 2002 roku, podczas ostatniej pielgrzymki, Ojciec Święty podziękował Błoniom, mówiąc:

"Dziękuję wam, Błonia krakowskie! Dziękuję za waszą gościnę, wielokrotną i tą dzisiejszą. Bóg zapłać!"

Później dorzucił:

"Chciałbym dodać: "I do zobaczenia", ale to już jest całkowicie w Bożych rękach".

Nie wrócił już na Błonia, przynajmniej cieleśnie, bo duchem z pewnością był obecny, gdy w kwietniu 2005 roku, po Jego śmierci na Wielkiej Łące znów spotkały się setki tysięcy wiernych.

Całe Błonia wydawały się wówczas płonąć i rzeczywiście w wielu miejscach płonęły, kiedy płynny ogień wylewał się ze zniczy na ziemię i rozpływał czerwonymi jęzorami...

Andrzej Kozioł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski