Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krawiec słów

Redakcja
O poezji i najnowszym tomiku wierszy z LESZKIEM ALEKSANDREM MOCZULSKIM - rozmawia Marcin Wilk

- Zacznijmy od spraw podstawowych: czym jest dla Pana poezja?

   - Mnie jest szczególnie bliska definicja poezji, jaką na gorąco, kiedyś w prywatnej rozmowie sformułował wybitny prozaik i poeta Kornel Filipowicz. Powiedział on: poezja jest wtedy, kiedy słowa iskrzą, wiersz musi iskrzyć. Różnie na temat poezji wypowiadają się sami poeci. Jakiś czas temu na wieczorze autorskim Adam Zagajewski, świetny liryk i profesor od poezji, użył takiego określenia: wiersz albo jest, albo go nie ma. Z kolei Bronisław Maj, wszechstronnie uzdolniony poeta, twierdzi - i to jest prawda - że potrafi napisać, czasem nawet na czyjąś prośbę, piosenkę, dramat, libretto do opery, skecz, monolog kabaretowy, esej czy felieton. I nie tylko potrafi to wszystko napisać ze znakomitym artystycznym skutkiem, ale też wie, jak to się robi. Jedynie nie wie, jak powstaje jego wiersz, jak mu się pisze wiersz. To wiersze piszą i rządzą Bronisławem Majem, jak z tego wynika, a ręka poety będącego ich wybrańcem tylko skrzętnie je notuje dla siebie - i dla nas.
   - Może w takim razie powołajmy się na autorytety?
   - Przywołajmy więc na przykład Norwida, z rzeczy tego świata zostaje tylko dobroć i poezja. To przecież i dziwi, i zastanawia, i fascynuje. Z kolei Mickiewicz w wierszu "Snuć miłość jak jedwabnik nić wnętrzem swym snuje" rozwija metaforę, że poezja jest jakby snuciem nici i przywracaniem więzów między ludźmi. To dla mnie bliskie myślenie, bo ja też snuję nici tam, gdzie są zerwane, próbuję znaleźć wątki łączące mnie z innymi, te tu i teraz, i te związane z pamięcią.
   Jeżeli powołujemy się na autorytety, należy koniecznie wymienić już historyczny list Ojca Świętego do artystów, którzy trudzą się nad epifanią piękna. Papież określa w tym niezwykłym liście istotę sztuki, poezji jako epifanię piękna. Ojciec Święty mówi, że poezja, sztuka jako trud epifanii jest ze swej natury sakralna, bez względu nawet na to, jakimi posługuje się symbolami, ponieważ jakby pod powierzchnią sztuki znajduje się, nie zawsze odkrywany wprost, Twórca wszelakiego piękna w świecie.
   - Nie jest - jak się okazuje - łatwo zdefiniować poezję...
   - Tak. Jest w tym pewna tajemnica, ale uchwycić do końca wszystkiego nie można. Szczególnie, gdy - tak jak ja - uprawia się różne formy.
   - Czy są formy, które trudniej Panu realizować?
   - Chyba najbardziej - książki dla dzieci. W ostatnim dziesięcioleciu wydałem kilkanaście książeczek dla dzieci. Jest to moja ukochana część tego, co robię, ale trudna, bo tam się pomylić nie można. Nawet w jednym wersie, nawet w jednej metaforze. Tak zwany wiersz dla dorosłych jakąś niefortunność metafory wytrzyma, zniesie, czytelnik sobie z tym poradzi. Najmniejszy fałsz w wierszu dziecko obnaży zupełnie, powie - nie czytaj mi tego. W przypadku pisania dla dzieci - pomyłka już eliminuje utwór.
   - Najnowszy jednak Pana tomik, "Otwierasz wolno moje oczy" nie jest zbiorem dla dzieci...
   - Faktycznie, ten tomik jest nieco odmienny od kilku ostatnich moich książek. Pisze o tym Marek Skwarnicki we wstępie książki.
   - Otwierający tomik wiersz "Moje Betlejem" czytelnicy już bardzo dobrze znają jako wspaniałą pieśń...
   - Polskie kolędy są cudowne. W ogóle europejskie kolędy są niezwykłe, ale polskie w szczególności. Najbardziej urzekające jest to, że kolęda łączy nas wszystkich bez żadnych wyjątków, bez względu na to, w jakich relacjach pozostajemy między sobą. I od świadomego nawiązania do tego właśnie miejsca radości w jedności rozpoczęła się moja fascynacja i próba, aby napisać cykl kolęd czy pastorałek. "Moje Betlejem" powstało w 1991 r., a Jacek Zieliński do tekstów skomponował potem muzykę. Skaldowie te kolędy wykonują do dzisiaj. Słyszy się je także w innych wykonaniach.
   - Po cyklu "Moje Betlejem" z tytułową pieśnią następują "Adoracje", które są wyśpiewaniem pewnego epifanicznego uwielbienia Absolutu...
   - Nie wierzę, aby człowiek doznający stresów, ulegający zniechęceniu czy nieraz ocierający się o rozpacz, nie przeżywał również w swoim życiu, choćby rzadko, choćby przelotnie, takich stanów ducha, które można by nazwać adoracjami. Jest to zachwyt z powodu dojrzanego piękna, radość z powodu doświadczenia prawdy. Czy w głębi swojej duszy, czy na przykład wobec widoku jesiennych gór.
   - Kolejny cykl, "Melancholia", wcale nie jest specjalnie związany z tęsknotą. Jest raczej poczuciem zatrzymania...
   - To rodzaj melancholii, która każdego z nas w życiu dotyka. Wyzwolenie się z różnych niemożliwości, niepoddawanie się lękom, zwątpieniu jest bardzo trudne. I tu moja próba pokazania tego stanu ducha, jak bym powiedział, od innej strony.
   - Od innej - to znaczy, od której?
   - Odpowiem na to pytanie tak: pisząc, niczego nie wymyślam. Nie zawsze też piszę tylko i wyłącznie dla siebie. "Kantyczki" zostały napisane w różnych stanach ducha, ale przede wszystkim chciałbym się nimi dzielić - stąd ta właśnie wybrana forma. Nie byłaby ona możliwa bez czytania i trawestowania "Psałterza Dawidowego". Tamte próby literackie pisane z początkiem lat 90. Jan Kanty Pawluśkiewicz nobilitował, czyniąc kanwą koncertu "Nieszporów ludźmierskich", wykonywanych do dzisiaj.
   - Mam wrażenie, że ten tomik łączy różne motywy znane z wcześniejszej Pana twórczości. Szczególnie myślę o dzieciach...
   - Przypomina mi się w tym momencie rozmowa z księdzem, któremu pokazałem kilka krótkich wierszy tu wydrukowanych. I on powiedział mi mądrą rzecz, że te krótkie formy są adresowane do ludzi w podeszłym wieku. Bo wtedy kończy się nasze wielomówienie, a potrzebą jest oszczędność słów. Starszym ludziom, ze względu na ich doświadczenie życiowe, wystarczy niewiele słów, by coś wyrazić czy przywołać wiedzę. Być może wtedy pomaga mi to, czego uczę się w pisaniu dla dzieci - skrótu, zaznaczenia radością. Przy okazji muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę, że w przypadku "Kantyczek" była możliwość, dzięki wydawcy, druku wierszy, że tak określę, dużymi literami. Pozornie to wydaje się drobiazgiem, ale niedawno poprosiłem w księgarni, aby mi znaleziono książkę dla osób gorzej widzących. Nie było łatwo... Cieszę się więc z przystępności książki mojej dla słabiej widzących. Myślę w tym momencie może najbardziej o swojej mamie. Zależało mi, by sama mogła przeczytać mój tomik.
   - Muszę Pana - jako autora przebojów Skaldów - zapytać, czy słucha Pan innych tekstów piosenek? Czy tam też odnajduje Pan epifanie?
   - Przyznam szczerze, że jeśli chodzi o piosenkę, że tak ją określę, radiową, zdarza się, że jakiś utwór polubię i z przyjemnością potem słucham. To musi być jednak coś, co wyraża pamiątkę chwili. Przypomina mi się, na przykład, piosenka "Słodkiego, miłego życia" zespołu Kombi, słyszana podczas stanu wojennego. Wtedy było tak ponuro i ciemno, i nagle ta piosenka wbrew wszystkiemu: słodkiego, miłego życia... Słucham oczywiście różnego rodzaju piosenek niejako od kuchni, niewybaczalnie rozmontowując je na części, analizuję motywy, badam na przykład zestrój samogłosek lub przypatruję się, jak też autor traktuje w swoim tekście ciąg szeleszczących spółgłosek.
   - Hip-hopu też?
   - Potrafię wysłuchać, ale raczej w radiu, nie na koncercie, jednak nadmiar, hm... Pamiętam, jak rozpoczynałem pisanie tekstów do piosenek. Sądziłem wtedy, że piszę wiersze ściszone, liryczne. Kiedy poszedłem na próbę zespołu Skaldowie, tam przywitało mnie, wysubtelnionego w nadmiarze poetę, mocne uderzenie, potęga decybeli. A jednak popełniony podówczas mariaż big-beatu i liryki okazał się ciekawym, inspirującym obie strony związkiem. Z tego względu nie mogę ignorować tego, co się dzisiaj ciekawego dzieje, ale też od dawna powracam do słuchania muzyki klasycznej. Szczególnie do Mozarta. Msza koronacyjna to mój ukochany utwór. Ale też ostatnio lubię u schyłku dnia wysłuchać na przykład "Nokturnów" Erica Satie.
   - Mówimy o różnych inspiracjach i nastrojach, które budują "Kantyczki", a zapomnieliśmy o wyjątkowo ważnej inspiracji tutaj, o Krakowie...
   - Czuję się niezwykle obdarowany przez los, że na swojej życiowej drodze spotkałem tylu wspaniałych ludzi. Wiele im zawdzięczam przede wszystkim w życiu, ale także w pracy literackiej. Pisząc, niejako wnika się w bogactwa duszy różnych osób, jest się powiązanym różnorodnymi więzami z ludźmi. A Kraków... To dla mnie miasto, w którym można nieustannie, przez całe życie się dziwić. I z jakże wielu przyczyn. Tutaj nie tylko mówią ludzie, ale też mury, o czym dobrze wiemy. Tutaj trudno o ciszę, bo stale coś tam szepczą wieki, ożywają zapomniane ślady, nie da się nieomal przeżyć dnia bez odkrycia jakichś zaskakujących pięknem detali minionych epok. Tego nas, polonistów, uczył profesor Stanisław Pigoń, od niego przejąłem fascynację piętnastym i szesnastym wiekiem naszej myśli i poezji. Kraków to także miejsce, które uczy pokory i podziwu. I niekoniecznie jest to Kraków najbardziej znany. To także Kraków ukryty czy zakryty, ale nie przez małostkowość, sezonowość, mody i trendy, często jest ukryty ze świadomego, na ile to możliwe, wyboru. Dotyczy to przeszłości i dnia bieżącego. Ten, nazywany przeze mnie podziemny Kraków, bardzo mnie fascynuje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski