Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kredyty muszą ożywić gospodarkę

Redakcja
Rząd nie powinien hamować popytu konsumpcyjnego i inwestycyjnego. W tym celu musi m.in. razem z Narodowym Bankiem Polskim i Komisją Nadzoru Finansowego robić wszystko, by kredyty były łatwo dostępne - radzą wybitni ekonomiści i znawcy rynku pracy.

KRYZYS. Rząd popełnia błąd pobierając dywidendę od państwowych firm - uważają eksperci

- Oba rodzaje popytów trzeba za wszelką cenę wspierać - podkreśla prof. Czesław Skowronek, honorowy przewodniczący Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. - Onacza to, że niemal całość pieniędzy publicznych, w tym środków z Unii Europejskiej, należy przeznaczać na pobudzenie konsumpcji i inwestycje.
Podobną diagnozę stawia prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club, były wiceminister finansów w ekipie Donalda Tuska. Profesor narzeka, że rząd i NBP zbyt mało robią, by zwiększyć dostępność do kredytów. Przypomnijmy, że Rada Ministrów co prawda przygotowała ustawę, ale niektóre jej przepisy zakwestionował prezydent. - Jednak i sama ustawa ma poważne niedociągnięcia. Chodzi o wymagania dotyczące gwarancji kredytowych. Są one - w mojej ocenie - zbyt wysoko ustawione dla przedsiębiorstw, a tym samym utrudniają lub wręcz uniemożliwiają zdobycie pieniędzy od banków - twierdzi prof. Gomułka.
W ocenie eksperta BCC rząd popełnia błąd chcąc pobrać dywidendy. Takie samo stanowisko w tej sprawie zajmuje prof. Skowronek i Andrzej Malinowski, prezydent Konfederacji Pracodawców Prywatnych. Gabinet Donalda Tuska oczekuje, że od należących do Skarbu Państwa spółek otrzyma w tym roku, w formie dywidendy, 5,3 mld zł. Mają to być pieniądze z wypracowanych w ubiegłym roku zysków, które zostaną przeznaczone na łatanie "dziury" budżetowej, powstałej w wyniku malejących wpływów z podatków. Nasi rozmówcy twierdzą, że jest bez sensu, by firmy, które dobrze sobie radzą w trudnych czasach spowolnienia gospodarczego, miały oddawać wypracowane zyski Skarbowi Państwa. - Droga, którą chce iść rząd, oznacza potężne ograniczenie pieniędzy na inwestycje, a co za tym idzie - zahamowanie rozwoju. Tymczasem bez nowych przedsięwzięć, zwłaszcza koniecznych w sektorze energetycznym, firmom będzie coraz trudniej funkcjonować - argumentuje Andrzej Malinowski.
Wielkim problemem jest bezrobocie. Co prawda GUS podał wczoraj, że stopa bezrobocia zmalała w maju o 0,2 proc. w porównaniu do kwietnia, osiągając poziom 10,8 proc. (prawie 1,7 mln osób jest bez pracy). - To efekt sezonowy - komentuje najnowsze wyniki GUS prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, były ekspert ds. pracy ONZ i Międzynarodowej Organizacji Pracy. Zwraca uwagę, że do roku 2013 szkoły wyższe i zawodowe opuści ok. 3 mln osób. - Obliczyłem, że do 2013 r. potrzeba w Polsce znaleźć ok. 1,5 mln nowych miejsc pracy. Przez kolejnych 5 lat każdego roku mury uczelni będzie opuszczało ok. 400 tys. młodych osób, czyli w sumie 2 mln. To niemal tyle, ilu było wszystkich absolwentów wyższych uczelni w całym 45-letnim okresie PRL - mówi.
Również zdaniem prof. Kabaja gospodarkę można ożywić jedynie wtedy, gdy przedsiębiorstwa nie będą miały zamkniętej drogi do uzyskiwania kredytów. Wskazuje on, że poza rządowymi poręczeniami kredytowymi, których ciągle nie ma, trzeba wykorzystać pieniądze z Unii Europejskiej. Nasz rozmówca przypomina, że w samym tylko unijnym programie operacyjnym "Kapitał ludzki" zagwarantowana została równowartość 50 mld zł na 7 lat (2007-2013). - Od kilkunastu miesięcy przekonuję, by zmienić sposób wykorzystywania pieniędzy z "Kapitału ludzkiego". Proponuję, aby chociaż połowę pieniędzy z tego unijnego programu mogli otrzymać - w formie kilkudziesięciotysięcznej dotacji - młodzi ludzie, jeśli przedstawią pomysł na firmę i przedstawią biznesplan - mówi prof. Kabaj. - Dzięki temu można byłoby skutecznie walczyć z bezrobociem. Uczony twierdzi, że teraz pieniądze z unijnego programu operacyjnego są w ogromnej części marnotrawione. - Za nie m.in. urzędnicy piszą sążniste opracowania, które nikomu nic nie dają, a nawet nikt ich nie czyta.
Lekarstwem na walkę z bezrobociem powinno być też - według naszego rozmówcy - dofinansowanie Funduszu Pracowniczych Świadczeń Gwarantowanych. Teraz, jeżeli firma upada, może otrzymać z funduszu pieniądze np. na wypłatę zaległych wynagrodzeń. Na fundusz składają się przedsiębiorcy, płacąc 3 zł od pracownika miesięcznie. - Teraz fundusz ogranicza się do wypłacania "zasiłków pogrzebowych" zakładom, które już zbankrutowały - mówi prof. Kabaj. Natomiast jeszcze kilka lat temu z Funduszu Pracowniczych Świadczeń Gwarantowanych mogła dostawać pieniądze firma - zwykle kilkaset tysięcy złotych - która znalazła się w trudnej, ale nie beznadziejnej sytuacji. Z wyliczeń IPiSS wynika, że w okresie, gdy fundusz faktycznie pomagał przedsiębiorstwom, czyli w latach 1994-2004, uratowanych zostało ponad 400 tys. miejsc pracy. Koszt uratowania miejsca pracy wynosił wówczas od 1500 do 2000 zł. - Żeby dzisiaj przywrócić rolę funduszowi, pracodawcy musieliby zgodzić się na podniesienie składki z obecnych 3 zł do 7-9 zł miesięcznie. Wtedy na działania prewencyjne na rynku pracy byłoby od 800 mln zł do 1 mld - podaje prof. Mieczysław Kabaj. - Te pieniądze pozwoliłyby uratować kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy rocznie.
Włodzimierz Knap
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski