Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kresowe wspomnienia

Redakcja
Jak można postrzegać tragizm września 1939 roku na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej, mając 11 lat? Emerytowany pracownik Nadleśnictwa Miechów Tadeusz Piwowar wciąż wraca do tamtego czasu...

Tadeusz Piwowar miał wtedy 11 lat

   - Urodziłem się w 1928 roku w Chodorowie, w województwie lwowskim, tam chodziłem do 7-letniej szkoły podstawowej. W klasie oprócz Polaków byli również Rusini - nazywający się później Ukraińcami - i Żydzi. Zamieszkiwali też w niewielkiej liczbie Karaimi, Tatarzy i Niemcy. Ci ostatni - zwłaszcza o typowo germańskich nazwiskach - zaraz po wejściu wojsk niemieckich w 1941 roku stali się Reichsdeutschami, czyli rodowitymi Niemcami. Odcięli się od innych mniejszości narodowych, zaznaczając tym samym przynależność do "rasy panów".
   Miasteczko było niewielkie, liczyło około 12 tysięcy mieszkańców, region miał charakter typowo rolniczy. Część ludności miała zatrudnienie w cukrowni, dużej rzeźni przemysłowej, na kolei oraz w innych mniejszych zakładach, jak cegielnie, drobne rzemiosło. Bardziej wykształceni obywatele pracowali w urzędach. W tym czasie nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ziemia, którą uważaliśmy za wschodnią część Polski,

stanie się kiedyś zachodnią Ukrainą.

   Językiem urzędowym i wykładowym w szkołach był polski. Słyszało się również ruski - ukraiński - i żydowski. Bardzo gwarnie i różnojęzycznie bywało w dni targowe, kiedy z okolicznych wsi zjeżdżali furmankami Rusini. Znaczna ich część nie znała języka polskiego, co w niczym nie przeszkadzało, by się porozumieć i handlować. W szkołach - powszechnej i gimnazjum - język ruski był osobnym przedmiotem.
   Przełom na gorsze nastąpił w dniach 17-19 września 1939 roku, kiedy na nasze ziemie wkroczyła Armia Czerwona. Zaczęły się rewizje, nocne przeszukania i wywózki. Jak dziś pamiętam ostatnie oddziały polskie, wycofujące się przed sowiecką agresją, które przeszły przez nasze miasteczko dwa dni wcześniej - 15 września. Potem nastała krótka cisza i niepewność: życie jakby zamarło. 19 września o brzasku zbudziły nas odgłosy mowy podobnej do ruskiej, ale jakby nieco innej. Na ulicach parkowały samochody, obok nich - okutani w pałatki - stali żołnierze w czapkach okraszonych czerwoną gwiazdą. Tak poznaliśmy krasnoarmiejców, co nas dodatkowo przygnębiło i wprawiło w niepewność. Kim są bowiem ci towarzysze,

wiedzieliśmy z gazety "Przewodnik Katolicki",

którą rodzice prenumerowali w kościele. Dużo też wiedziałem o Stalinie - choć ukończyłem dopiero czwartą klasę i miałem tylko 11 lat. Była to już jednak inna szkoła niż ta sprzed 17 września. Sowieci rozdzielili nas, szczególnie wrogi stosunek do nas mieli Ukraińcy. Wschodni agresorzy uznali, że polski poziom nauczania - zwłaszcza w zakresie matematyki - nie dorównuje poziomowi rosyjskiemu, dlatego nadal chodziłem do czwartej klasy. Tak też było z innymi oddziałami. Historii ani religii już nas nie uczono, za to często były czytane na lekcjach polskiego opowiadania Wandy Wasilewskiej.
   Szczególnie wiernopoddańczo wobec nowej władzy zachowywali się Ukraińcy. Mówi o tych choćby ten dwuwiersz: "Wże nam sonce zaswetyło, jak nam lubo, jak nam myło". Po pierwszej, wrześniowej fali grozy i terroru przyszła w grudniu 1939 roku następna. Niedaleko miasteczka i mojej ulicy była wioska polskich osadników. Miałem tam kolegę z klasy Jasia Nowaka. Pewnego mroźnego dnia o świcie obudziło na skrzypienie płóz. Odgłos ten przejmował nas trwogą: wiedzieliśmy, że nie wróży to nic dobrego... Moje okno było akurat najbliżej okna, więc doskonale widziałem w mroźnej bieli, jak na chłopskich saniach

wywożono polskich osadników

w kierunku stacji kolejowej. Stamtąd był tylko jeden kierunek: Sybir. Na jednych z tych sań jechał w otoczeniu żołnierzy NKWD mój kolega wraz z rodziną. Nigdy potem go już nie spotkałem. Wciąż pamiętam to przejmujące milczenie i dobre rady nauczycieli, by nigdy i nigdzie na ten temat nie rozmawiać.
   Po tym zimowym koszmarze życie jakby się ustabilizowało. Ojciec nadal pracował na kolei. Wiosną 1940 roku władze radzieckie zarządziły pierwszy pobór do wojska. Brano bez wyjątku: Ukraińców, Polaków i Żydów.
   W lecie 1940 roku jeden z poborowych przyjechał na urlop i pochwalił się, że służy w NKWD, że był w Mińsku i Katyniu. Jego ojciec - także kolejarz - nieopatrznie opowiedział o tym kolegom w pracy. Zaczęły się ciche egzekucje i przesłuchania - mój ojciec też był kilkakrotnie przesłuchiwany od lata 1940 roku do napaści hitlerowców na Związek Radziecki. A co z tym poborowym, który opowiadał, gdzie służył i co tam widział? Podzielił los tych, którzy tam zginęli...
   _Niełatwo tamte lata zapomnieć, niełatwo wymazać z pamięci koszmarne obrazy z dzieciństwa - _mówi Tadeusz Piwowar.
Tekst i fot.: (WOJ.)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski