Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kresy są zaraźliwe

Redakcja
"Wieś Boryczówka leżała 7 km od Trembowli w kierunku północno-wschodnim, z dala od szlaków komunikacyjnych. Wiadomości z kraju i ze świata docierały z opóźnieniem (…)" - fragment książki "Sami swoi z Boryczówki" (praca zbiorowa).

Ocalić jak najwięcej

Wiosną, do Lubina na zachodzie Polski, już po raz kolejny zjechali byli mieszkańcy kresowej Boryczówki. Czas płynie nieubłaganie, więc urodzonych boryczowian, w ponadstuosobowej grupie gości było niewielu. Wśród przybyłych przeważały dzieci i wnuki tych, którzy mogli w dzieciństwie widzieć Wołyń i Podole.
Po raz kolejny wspominano też Kargula i Pawlaka. Ci ostatni, za sprawą literackiego pomysłu pisarza - Andrzeja Mularczyka, dla wielu Polaków stali się symbolem powojennych przesiedleń. Kargul i Pawlak o miedzę mieli się kłócić właśnie w Boryczówce koło Trembowli. Ich powojenne dzieje rozgrywały się zaś w Tymowej, całkiem blisko granicy polsko-niemieckiej na Odrze.
Takiego pojmowania Kresów boi się dr Robert Wyszyński - prezes powołanego do życia wiosną tego roku Instytutu Kresowego. Nie chodzi o to, aby definitywnie potępiać przedstawianie Kresowian jako kłócących się o miedzę prostych, choć sympatycznych chłopów. Warto jednak do losów tych ludzi podejść poważnie - uważa.
- Czas nagli! Z każdym rokiem jest ich coraz mniej - Robert Wyszyński do wędrówki Kresowian podchodzi więc poważnie i z należytą uwagą. Jego niepokój wzbudza paradoksalna sytuacja: z jednej strony wciąż w Polsce mamy bardzo dużo pamiątek z Kresów; z drugiej odchodzący najstarsi Kresowianie zostawiają te materialne skarby rodzinom, które nie zawsze wiedzą, co z nimi począć.
- Kupienie całego zbioru jest o wiele tańsze niż poszukiwanie i skupowanie poszczególnych eksponatów - tak sprawę ratowania pamiątek opowiadających burzliwe życie Kresowian widzi dr Wyszyński.
- Zostaliśmy trwale naznaczeni piętnem kresowej kultury, czy to nam się podoba, czy nie. Nikomu nie trzeba przypominać, że uniwersytety w Toruniu czy Gdańsku powstały dzięki profesurze z Wilna, a wrocławski świat nauki po wojnie był po prostu eksportem ze Lwowa - _przekonuje. Przesiedleńcy ze Wschodu zabierali ze sobą najbardziej potrzebne rzeczy, wśród których znajdowało się np. niemal kompletne wyposażenie kościoła. - Trzeba zwrócić uwagę na promocję takich wydawnictw jak choćby "Madonny kresowe" Tadeusza Kukiza - mówi Robert Wyszyński i tłumaczy, że oprócz Kargula i Pawlaka z kresami powinni nam się kojarzyć tacy ludzie jak choćby Hanuszkiewicz lub Kawalerowicz.
"Madonny kresowe" Tadeusza Kukiza (ojca piosenkarza Pawła Kukiza) stały się inspiracją dla przygotowanego przez instytut opracowania dotyczącego obrazów, które trafiły z Kresów do Warszawy. Matka Boża Jałowiecka z ul. Żelaznej, Matka Boża Włodzimierska na Bródnie, Matka Boża Poczajowska z Pragi, Matka Boża Trocka z Targówka…
- Nie jest łatwo, miasto poskąpiło nam grosza na działalność - dr Robert Wyszyński nie najlepiej ocenia kondycję ledwie powstałego Instytutu Kresowego, choć zdaje sobie sprawę, że kieruje jedną z wielu organizacji zajmujących się kulturą Kresów. - Nie znam nikogo, kto potrafiłby zliczyć wszystkie zrzeszające Kresowian stowarzyszenia, kluby, koła - mówi Robert Wyszyński. Wtóruje mu Izabela Dembicka ze stowarzyszenia Klon/Jawor zajmującego się organizacjami pozarządowymi. - Wiemy o istnieniu wielu organizacji związanych z Kresami. Nikt ich nigdy nie liczył. Są wśród nich znane i liczne towarzystwa skupiające miłośników Lwowa czy Wilna, ale są także niewielkie kluby i związki działające tylko w jednej niewielkiej miejscowości, gdzieś na Pomorzu, Mazurach, Dolnym Śląsku - wszędzie tam, gdzie los rzucił Kresowian _- tłumaczy.

W organizacji

- Potrafimy pracować razem, choć nie jesteśmy potulnymi aniołkami - Tomir Sołtan, prezes działającej od 17 lat Federacji Organizacji Kresowych, jako przykład dobrej roboty wskazuje niedawny Światowy Kongres Kresowian. Odbył się na Jasnej Górze, bo Kresowianie nigdy nie kryli, że są blisko Kościoła.
- Starzejemy się, a i konfliktów w środowisku nie brakuje. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że w tej chwili do federacji należy osiem związków - Tomir Sołtan wspomina czasy, gdy FOK mogła się pochwalić czynnym udziałem kilkudziesięciu organizacji. Jednak czasy się zmieniają, więc w tej chwili FOK - to głównie Kresowianie "północni", a więc m. in., wydawałoby się, bliźniacze towarzystwa: Przyjaciół Grodna i Wilna oraz Przyjaciół Wilna i Ziemi Wileńskiej. W Federacji kierowanej przez Tomira Sołtana jest jeszcze np. Towarzystwo Przyjaciół Lidy, Towarzystwo Przyjaciół Nowogródka oraz dwa oddziały Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej (oddziały wołyński i wileński).
- Łączą nas Kresy, ale dzieli wiele innych spraw - tak Tomir Sołtan komentuje mnogość związków, towarzystw i klubów zrzeszających Kresowian. Dodaje zaraz, że dla Federacji Organizacji Kresowych najważniejszą sprawą obecnie jest los Polaków na Białorusi. Tłumaczy, że jednoznaczne wsparcie polskiego rządu, posłów i senatorów dla Andżeliki Borys zaowocowało napięciami w środowisku Polaków, które na Białorusi nie jest jednolite. Władze federacji napisały nawet w tej sprawie list do polskich władz. Jego fragment brzmi: "Udzielanie pomocy polskim środowiskom na Białorusi jest przez prawo białoruskie bardzo utrudnione, legalnie prawie niemożliwe. Należy rozmawiać z władzami białoruskimi i to nie tylko na niskich szczeblach, jak zaleca Unia Europejska (to zalecenie jest słuszne dla pozostałych krajów Unii, ale nie dla Polski, która ma setki tysięcy Rodaków na Białorusi). Należy skończyć ze sloganami - potępianiem sowieckiego reżymu Łukaszenki. Polska nie dysponuje środkami nacisku na Łukaszenkę".
Takie traktowanie sprawy może się komuś nie podobać, ale Tomir Sołtan przekonuje, że troska o tysiące Polaków mieszkających w kraju rządzonym przez Łukaszenkę jest ważniejsza od wielkiej polityki.
- Sytuacja na Białorusi różni się od sytuacji na Ukrainie - szef Federacji Organizacji Kresowych nie ukrywa, że pomoc Polakom mieszkającym na Ukrainie podejmowana jest na większą skalę, a najpotężniejszą organizacją skupiającą Kresowian jest Towarzystwo Przyjaciół Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich.

Wypędzeni

"Powołanie Związku Wypędzonych z Kresów Wschodnich RP jest odpowiedzią na zagrożenia interesów Polski i Polaków - wynikające z odradzających się roszczeń niemieckich i wyrazem zaniepokojenia realną groźbą masowych wystąpień Niemców o odszkodowania za mienie, które pozostawili za tzw. Ziemiach Odzyskanych".
Powyższe, formalne oświadczenie dla Jana Skalskiego, szefa Związku Wypędzonych z Kresów Wschodnich RP, nie charakteryzuje w pełni działalności organizacji.
- Nie pomijajmy faktu, że setki tysięcy Polaków utraciły na wschodzie majątki, często dorobek całego życia - Skalski jest prawnikiem, ma kancelarię adwokacką w Bytomiu i znany jest przede wszystkim z udziału w procesach o poniemieckie kamienice. Kilka takich potyczek wygrał, a sądy odrzuciły roszczenia Niemców.
- Powinniśmy głośno mówić o przyczynach i okolicznościach wypędzenia Polaków z Kresów Wschodnich RP, o czystkach etnicznych, ludobójstwie dokonanym na obywatelach II RP, o zawłaszczeniu i zagrabieniu majątku państwa polskiego, jego dóbr kulturalnych. Powinniśmy wciąż powtarzać o zagrabieniu wielopokoleniowego dorobku poszczególnych obywateli przez okupantów tych ziem po 1 i 17 września 1939 roku - jednym tchem wymienia mecenas Skalski i zaraz dodaje, że choć jego organizację trudno nazywać rewizjonistyczną, to należałoby się przyjrzeć prawnym możliwościom adekwatnego zadośćuczynienia dla wszystkich Polaków, którzy musieli opuścić swoje domy na dawnych wschodnich Kresach RP.
- Bo Związek Wypędzonych z Kresów Wschodnich został utworzony również z myślą o tych, którzy od lat bezskutecznie czekają na należne im odszkodowania - podsumowuje Jan Skalski, lwowiak z urodzenia. Wyjaśnia, że do związku należy ok. 3,5 tys. osób z całego kraju (liczba tych, którzy złożyli deklaracje). Mecenas Skalski zebrał 800 wniosków o odszkodowania za pozostawione na wschodzie mienie i irytuje się, gdy przesiedleńcy wciąż są nazywani repatriantami.
- My nie wracaliśmy do ojczyzny z dalekiego wygnania. My zostaliśmy siłą zmuszeni do opuszczenia naszej ojczyzny, naszych domów - tłumaczy.
Kresowianie - zorganizowani dotychczas w stowarzyszeniach, najczęściej o charakterze kulturalnym - nie mieli odpowiedniej siły przebicia. Masowy związek ma to zmienić. - Podejmiemy działania, które rozwiążą sprawę odszkodowań za mienie pozostawione na Kresach Wschodnich - deklaruje mecenas Jan Skalski.

Niosąc pomoc

- Dawniej jeździliśmy z pomocą cztery razy w roku, teraz tylko dwa razy - Kazimierz Dobrzański, dyrektor biura krakowskiego oddziału Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" nie ukrywa, że finansowe możliwości bezpośredniego wspierania rodaków mieszkających na Wschodzie nie są nieograniczone. Krakowski oddział Wspólnoty ma pod opieką ponad 600 osób - 200 we Lwowie, reszta "w bliższych i dalszych okolicach": Borysław, Brody, Czortków, Dobromil, Drohobycz, Stryj, Stanisławów i wiele, wiele innych miejscowości.
- Pomoc niesiona tym ludziom musi być systematycznie i na miejscu koordynowana. Wybieramy osoby starsze, samotne - takie, które nie mogą sobie poradzić, bo nie mają rodzin czy znajomych - dyrektor Dobrzański opowiada, jak podczas jednego z wyjazdów komisja charytatywna odwiedziła dom starszej Polki, w którym nie było prądu i gazu (nieopłacone rachunki), woda w szklankach zamarzała, a potrzebująca pomocy gospodyni spędzała mroźną zimę pod pierzynami. - Pamiętajmy, że na Ukrainie nie ma systemowej pomocy dla starszych i zniedołężniałych osób. Nie ma domów starców, w których mogliby znaleźć opiekę samotni Polacy.
Wspólnota Polska jest jedną z najpotężniejszych organizacji niosących pomoc Polakom zamieszkałym na dawnych Kresach Wschodnich. Korzysta z finansowego wsparcia państwa - niemałe środki przekazuje Senat RP. Reszta pochodzi z darowizn.
- Liczy się każdy grosz. W Krakowie mieszka dużo osób sentymentalnie związanych ze Lwowem, więc darczyńców nie brakuje. Ludzie dają po kilkadziesiąt, kilkaset złotych. Spore przekazy płyną z zagranicy, od lwowiaków z Anglii. Niekiedy sięgają nawet 100 tys. zł - mówi dyrektor Dobrzański.
Kolejną organizacją niosącą skuteczną pomoc jest Stowarzyszenie Pomocy Polakom na Wschodzie "KRESY". Od czasu rejestracji w połowie lat 90. przedstawiciele "Kresów" regularnie jeżdżą na wschód z lekami, książkami, obuwiem, odzieżą.

Podróże sentymentalne

- Wspaniały wyjazd zorganizowaliśmy w ubiegłym roku. Zjeździliśmy Wołyń, Podole, Huculszczyznę - wspomina Witold Zieliński z Koła Tarnopolan przy krakowskim oddziale Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Kolejną wycieczkę na Kresy Witold Zieliński zaplanował na sierpień br. i już wie, że chętnych będzie więcej niż miejsc.
- Najchętniej jeżdżą ludzie starsi. Mamy jedną panią, która wciąż upiera się, że wejdzie na Howerlę w ukraińskich Karpatach, ale inni pewnie nie dotrzymaliby jej kroku - Witold Zieliński z Koła Tarnopolan krakowskiego Towarzystwa Przyjaciół Lwowa żartuje z kondycji Kresowiaków, o której krążą już legendy. I zaraz dodaje: - Kresy są zaraźliwe. Rodzina szefowej naszego koła pochodzi z Czortkowa na Podolu, ale ona sama urodziła się w Kluczborku.
Jacek Świder

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski