Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kroke: Nie musimy naginać się do żadnych trendów

Rozmawiał Paweł Gzyl
Zespół Kroke nagrał nową płytę - „Traveller” - i szykuje się do kolejnej muzycznej podróży
Zespół Kroke nagrał nową płytę - „Traveller” - i szykuje się do kolejnej muzycznej podróży Fot. Jacek Dyląg
Rozmowa. Popularny krakowski zespół Kroke obchodzi w tym roku 25-lecie swej działalności. Właśnie publikował nowy album pt. „Traveller”. Z tej okazji rozmawiamy z jego kontrabasistą - Tomaszem Lato - o muzycznych i geograficznych podróżach tria

- Zawsze mówiło się, że to Steven Spielberg otworzył Kroke drogę na świat. Ile jest w tym prawdy, a ile mitu?

- No cóż, na pewno było coś takiego. Uważamy jednak, że pojawiliśmy się z naszą muzyką w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Bo gdybyśmy założyli Kroke kilka lat później, wszystko mogłoby się inaczej potoczyć. W 1993 roku graliśmy na Kazimierzu w „Arielu” i tam zobaczyła nas Kate Capshaw. I to ona przyprowadziła na nasz koncert swego męża, który akurat kręcił w Krakowie „Listę Schindlera”. Dostał od nas kilka kaset i przekazał je Peterowi Gabrielowi, kiedy podobno przypadkiem spotkali się w samolocie. Były wokalista Genesis zaprosił nas potem na wielki festiwal WOMAD w Reading pod Londynem, a tam zobaczyło nas wiele osób z branży. To spowodowało lawinę koncertów Kroke w różnych miejscach Europy. Można więc powiedzieć, że Spielberg otworzył nam drzwi na świat. Ale sami o to nigdy nie zabiegaliśmy.

- Współpraca z Peterem Gabrielem też była dla Was ważna.

- Oczywiście. Ale tu było podobnie. Na nic nie naciskaliśmy. Pewnego razu, koncertując w Londynie, zadzwoniliśmy do Petera, że wpadniemy do jego Real World Studios, aby się przywitać. Sekretarka podała nam godzinę i kiedy pojawiliśmy się u niego, Peter był dziwnie spięty. A my nie wiedzieliśmy, dlaczego. W końcu jemy obiad, a on pyta: „OK - powiedzcie mi, po co przyjechaliście, w czym mam pomóc?” A my: „Tylko chcieliśmy się spotkać”. I wtedy jakby z Petera ktoś spuścił powietrze: stał się dowcipny i rozmowny. Taka jest kultura brytyjska; kiedy ktoś chce się umówić, to znaczy, że ma jakiś interes. Może dlatego ta nasza znajomość nadal trwa. Szykujemy nawet niespodziankę - wspólny utwór, który być może ukaże się w niedalekiej przyszłości.

- Wasza muzyczna podróż zaczęła się w 1992 roku od muzyki żydowskiej. Słychać ją nadal również i na nowej płycie Kroke - „Traveller”. Co Was tak zafascynowało w tych brzmieniach?

- To nie była wyłącznie muzyka żydowska. Byliśmy też mocno zauroczeni muzyką bałkańską. Jedno z drugim bardzo się wiąże, bo aszkenazyjscy Żydzi, którzy emigrowali z Izraela, wędrowali przez wschód i południe Europy. Dlatego w ich muzyce pojawiły się potem naleciałości ze wszystkich tych krajów, które przewędrowali. Stąd są w niej elementy folkloru polskiego, rosyjskiego, ukraińskiego czy bałkańskiego. Wszystko to słychać też dzisiaj w naszych nagraniach. Zaczynaliśmy jednak faktycznie od muzyki typowo klezmerskiej, jak ją nazwano w USA, bo występowaliśmy na krakowskim Kazimierzu.

- Wtedy był to bardzo mało znany gatunek w Polsce. Dlaczego?

- To efekt życia przez prawie pół wieku w komunizmie. Po tym, co się wydarzyło podczas II wojny światowej, Polacy nie mieli okazji do styczności z żydowską kulturą. Do tego doszły wydarzenia z 1956 i 1968 roku. To wszystko spowodowało, że ta muzyka poszła w niepamięć. Kiedy pani Zosia Łuczyńska spotkała nas grających na jednej z ulic Krakowa, powiedziała: „Przecież wy idealnie pasujecie na Kazimierz!”. Tymczasem było to zupełnie nieświadome. Dopiero na tym Kazimierzu zaczęliśmy powoli dowiadywać się, czym był Kraków dla kultury żydowskiej. Zachwyciliśmy się nią, stąd - zwłaszcza nasza druga płyta „Eden” - była mocno w niej zakorzeniona.

- Potem jednak poszliście własną drogą.

- To prawda. Zaczęliśmy tworzyć autorskie kompozycje. Chociaż oskarżano nas, że „za bardzo udziwniamy” swą muzykę. Zawierająca nasze kompozycje płyta „The Sounds Of The Vanishing World” okazała się wielkim sukcesem i wskazała nam, że to właśnie tędy droga. Okazało się, że nie musimy się naginać do żadnych trendów, a to, że występujemy na Kazimierzu nie powinno determinować naszej twórczości. Liczy się bowiem tylko to, jak my sami postrzegamy to, co dzieje się wokół nas. Oczywiście pozostaliśmy w kręgu muzyki etnicznej, ale zaczęliśmy korzystać z tego, że jesteśmy wykształceni klasycznie i kochamy jazz. Uwielbiamy smyczkowe aranżacje i w studiu możemy sobie w tej materii pofantazjować. Dowodem tego jest płyta „Feelharmony” nagrana z Sinfoniettą Cracovią, która została zaaranżowana przez Krzysztofa Herdzina.

- Te wszystkie wątki spotykają się w „Travellerze”. Gdzie leży wspólny mianownik między, wydawałoby się, tak odmiennymi estetykami, jak etno, jazz i klasyka?

- To dzieje się intuicyjnie. Choć nie jesteśmy jazzmanami, uwielbiamy improwizację. Szczególnie na scenie. Pewnie dlatego, że jazz zawsze nas fascynował. Słychać to głównie w harmonii. Na nowej płycie jest ona wyjątkowa: niespotykana, rozbudowana, spektakularna. Może mniej wyrafinowany słuchacz tego nie usłyszy, natomiast słuchając tego albumu uchem muzyka, można na nim znaleźć wiele ciekawych pomysłów. Przykładem tego są liczne partie smyczków, co oznacza, że powinniśmy tę płytę promować koncertami z kwartetem smyczkowym. I w Krakowie to się wydarzy, ponieważ zagramy z Kwartetem Dafo. 24 kwietnia w Operze Krakowskiej. W ten sposób w pełni oddamy wszystko to, co zawarliśmy na „Travellerze”.

- Nigdy nie fascynowała Was polska muzyka ludowa?

- Oj, to nieprawda! Jesteśmy wielkimi fascynatami muzyki góralskiej. Trzydzieści lat temu żadna nasza impreza nie mogła się obyć bez hitów góralszczyzny. Słychać to choćby w ornamentyce, którą w partiach instrumentów smyczkowych stosuje Tomek Kukurba. Kiedy graliśmy kiedyś na Zachodzie, ktoś potem napisał recenzję, że choć sięgamy po elementy etno z Afryki Północnej, Bliskiego Wschodu i muzyki klezmerskiej, to wszystko i tak jest przyprawione naszą „słowiańskością”. I tutaj jest odpowiedź na pana pytanie: wystarczy, że jesteśmy stąd i czujemy, jak tutaj się czuje. Nie musimy odtwarzać polskiego folkloru, bo i tak w filozofii naszego grania jest typowo polskie nastawienie. Zresztą zespołów rewitalizujących polską muzykę ludową jest u nas aż za dużo. Po co jeszcze jeden? Dodam tylko, że na „Travellerze” po raz pierwszy sięgnęliśmy po rodzimy utwór - „Piosenkę” Jana Kantego Pawluśkiewicza z repertuaru Marka Grechuty.

- To właśnie ta Wasza muzyczna otwartość na różne kultury sprawiła, że jesteście popularni niemal w całej Europie?

- To pytanie, które właściwie trzeba by zadać naszym słuchaczom. Hiszpanie bardzo dobrze odbierają muzykę Kroke, ale są jakby zamroczeni tym, co dzieje się na scenie. Bo w dyskusjach po występach zawsze pytają: „A tak naprawdę to co wy gracie? To jest polska muzyka?”. Oni nie rozbierają naszych utworów pod kątem muzykologicznym. Ich interesuje skąd jest zespół i co gra. Jeśli dowiadują się, że przyjechaliśmy z Polski, to uznają, że wykonujemy polską muzykę. Jedynie Niemcy są może bardziej szczegółowi, jeśli chodzi o rozbiór naszych kompozycji na czynniki pierwsze.

- „Traveller” to „Podróżnik”. Jaki rodzaj podróżowania jest ważniejszy dla zespołu: ten realny, polegający na odwiedzaniu różnych krajów, czy ten muzyczny, objawiający się w czerpaniu inspiracji z odmiennych kultur?

- Zdecydowanie ten drugi. Ale nierozłącznie wiąże się to z podróżowaniem fizycznym. Odwiedzając różne kraje, poznajemy bowiem różne kultury, różnych muzyków i różną muzykę. Wielokrotnie śmialiśmy się, że gdyby policzyć czas, który spędziliśmy w drodze przez całą działalność zespołu, byłoby to na pewno dobre kilka lat. Ale dzięki temu zebraliśmy mnóstwo doświadczeń, które przekładamy na nasze autorskie utwory.

- To, co dzieje się dzisiaj w Europie sprawia, że raczej wolimy się zamykać na inne kultury. Dzięki podróżom macie inne podejście do tej kwestii?

- Jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że mamy okazję poznawać z bliska inne światy. Stąd jesteśmy bardziej otwarci na ludzi. Ci, którzy nie podróżują, nie mogą obiektywnie stwierdzić, jak wyglądają obce im kultury, bo przecież to, co przekazują nam media, jest zniekształcone. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z zagrożenia terroryzmem. Ale nasze doświadczenie mówi nam, że w każdym kraju, narodzie i religii są ludzie dobrzy i źli. Może to zło jest trochę inne niż kiedyś, co jest znakiem czasów, ale musimy pamiętam, że było ono zawsze na świecie, od zarania dziejów. Nie można więc obarczać winą jednej nacji czy kultury.

KROKE

Krakowska grupa wykonująca muzykę etniczną z wpływami jazzu i klasyki. Działa od 1992 r. W jej skład wchodzą: Tomasz Kukurba (altówka, flet, śpiew), Tomasz Lato (kontrabas) i Jerzy Bawoł (akordeon). Trio współpracowało m.in. z Nigelem Kennedym, Edytą Geppert, Mają Sikorowską i Anną Marią Jopek. Zespół ma na swoim koncie piętnaście płyt.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski