Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Królestwo sosen w państwie brzóz

Redakcja
Dwadzieścia lat temu rynek w Sarnakach wyznaczał kres powszechnie znanego świata: z jego techniką i cywilizacją, z jego religią i obyczajami. Z jego pychą, a często również i z pogardą wobec mentalności wschodu - naiwności pomieszanej z najszczerszą dobrocią.

Dzienniki reportersko-fotograficzne (1)

Podlaski przełom Bugu dwadzieścia lat później

Na płocie wisiał slogan: "Pijcie piwo, Mordy Podlaskie".
Wszystkie mordy gromadziły się w knajpie, gdzie rybacy przynosili dopiero co złowionego suma, z prośbą o usmażenie, a grzybiarze właśnie zebrane borowiki. Siedzieli, pili piwo, rozmawiali niespiesznie, bo dokąd tak gnać? I po co? Skoro na podlaskim piachu słabo rośnie. A jeśli się nie posadzi ziemniaków dziś, to zawsze można, dajmy na to - jutro.
A o czym mówili. A? Mówili o tym, że Amerykanie wymyślili samolot, hydroplon, który ląduje na wodzie, "o własnych siłach znaczy sie", albo o nauczycielu - rolniku, który rozpyla nawozy i "nie boi sie"... albo o dalekich miastach, takich jak Kraków, gdzie wielu miejscowych wcale nie było, bo prawdę mówiąc, najdalej w życiu dojechali do Łosic.
Na wschód od Sarnak ciągnęły się wsie i przysiółki mające w nazwie zwierzęta - Borsuki, Czapli Stóg... albo zawierające aluzje do rzeki: Zabuże, Bożek... Nie było dróg. Z wagonu pociągu można było dostrzec ekipy Cyganów układających kocie łby, mijało się wędkarzy na rowerach, furmanki na drewnianych kołach, pastuszków gnających krowy.
Nieliczne gospodarstwa obowiązkowo posiadały kierat i studnię z żurawiem. Dachy najczęściej ozdabiała strzecha. Okna kryły kolorowe okiennice z charakterystycznym białym paskiem.
Pociąg przemierzał rozległe brzeziny, przemieszane z dębami, jaworami, jesionami, olchami, topolami i przystawał w końcu na skraju stuletniego sosnowego lasu we Fronołowie. Wysiadający pasażerowie widzieli tylko: drzewa, dwa puste perony i stary rozklekotany, żelazny most kolejowy na Bugu. Gdy lokomotywa ruszała dalej, po krzywych szynach, z minimalną prędkością 5 km na godzinę, wibrowała cała konstrukcja i okoliczny świat stawał na głowie. Krzyczały mewy, skrzeczały rybitwy. Ultima Thule!
Nad rzeką wisiało ogromne, czerwone słońce. Potężny las śpiewał wieczorną pieśń ciszy. Było wspaniale. Co z tego wszystkiego ocalało?

Plener zaczyna się o świcie

Jest 4.00. Godzina porannych modlitw mnichów i przebudzenia ptaków. Dłoń szuka nerwowo latarki, spodni, butów, statywu i torby ze sprzętem fotograficznym. Cały ekwipunek waży dobrze ponad 30 kilogramów.
Po chwili statyw wrzyna się w kark, puszki aparatów tańczą na brzuchu, obiektywy uderzają o siebie rytmicznie. Każdy krok potęguje złość i pomnaża poczucie własnej głupoty, bo do Kózek trzeba przejść jeszcze kilkanaście kilometrów z dużym hakiem, a właśnie tam rozpoczyna się park krajobrazowy: pysznym widokiem na rzekę.
Niebo przecina poprzeczny różowy obłok zorzy. Zewsząd dobiega świergot ptaków. Mieszka ich tu aż 190 gatunków! Na wilgotnych łąkach, okalających dolinę, gniazdują rycyki, czajki, brodźce krwawodziobe, kszyki. W łęgach wierzbowych można spotkać strumieniówki, remizy, dziwonie, dudki i krętogłowy. Dalej, na nadrzecznych skarpach, żerują zimorodki, siweczki rzeczne, brodźce piskliwe, a przede wszystkim popularne brzegówki, które w piaszczystych brzegach rezerwatu zrobiły aż 1090 norek.
Jednak to oczywiście nie wszystko. Bo gdzie pomieścić: jastrzębie, dzięcioły, kruki i srokosze, kraski, kropiatki, błotniaki i krogulce, kwiczoły, kobuzy, bekasy, świstunki, muchołówki, dzierzby czarnoczelne, łabędzie nieme, czernice, kokoszki, orliki krzykliwe, żurawie, orzechówki, muchołówki, trzmielojady...
Przyrodnikom wiadomo, że w pobliskiej wiosce żyje ostatni polski kulon - najbardziej skryty, płochliwy i niedostrzegalny przedstawiciel siewkowców. Tajemniczy ptak, polujący nocą, któremu niezbędne do życia są duże powierzchnie piaszczystych nadbużańskich terenów. W parku dożywają swych dni perkoz rdzawoszyi, bączek, krawowodziób, rybitwa białoczela...
Ptaki najlepiej podchodzić we dwóch. Bo ptak nie potrafi liczyć. Rejestruje tylko nadejście zagrożenia i odwrót niebezpiecznego indywiduum z łowiska. Fakt, że na miejscu pozostał fotograf, przechodzi zupełnie niezauważony. Dobrze więc mieć przy sobie zieloną pelerynę, żeby osłonić statyw i długi obiektyw. Dobrze używać filtra UV, "polarka", osłony słonecznej. A przede wszystkim trzeba mieć w sobie coś z miejscowych ludzi - trzeba umieć czekać.
Jest 5.00. Środkiem Bugu leci bocian. Jak policyjny zwiadowca, wysłannik ptasich służb specjalnych. Agent numer jeden. Za nim podąża drugi, trzeci i kolejny... Zorza przemienia się nagle w pół czerwonego słońca, ptak wpada w kadr aparatu. Zdjęcie jest gotowe.

Czarnoskórzy Mongołowie Batu-hana

Park Krajobrazowy "Podlaski Przełom Bugu" ciągnie się od Nepli i Drogiczyna, przez Kózki, Fronołów, Mierzwice, Zabuże, Serpelice, po Mielnik, Gnojno i Janów Podlaski. Wystarczy iść korytem Bugu, aby po dobrym dniu wędrówki, znaleźć się na Białorusi w objęciach przyjaciela wszystkich fotografów, dziennikarzy i dokumentalistów.
W parku krajobrazowym nie ma ciszy. Jest szum wiatru, szmer ogromnej, spokojnej rzeki, w której rzucają się wielkie ryby, jest trzepotanie skrzydeł, świergot niezliczonych gardeł, ryk łosi i jeleni, odgłos spadających gałęzi.
Wszystko, co żyje, Pan Bóg pomieścił na wielokilometrowej zielonej równinie, pełnej starorzeczy, rozlewisk i samotnie stojących dumnych drzew - gigantycznych dębów szypułkowych, jaworów, jesionów, grabów, sosen, brzóz, lip, klonów - krzewów jałowca i tarniny.
W parku krajobrazowym nie ma ciszy - przeciwnie rośnie wielki huk. Od strony Warszawy nadciągają dziesiątki, a po kilku godzinach już setki motocykli. Odbywa się ogólnopolski zjazd motorów: terenowych, wyścigowych, crossowych, klasy enduro i harleyów... Potężny jazgot wypełnia całe rozlewisko. Plaże zmieniają się w rozjeżdżone łachy błota. Łąki, w brudne, brązowe bagna. Otulina rzeki zamiera w lękliwym bezruchu.
Nadjeżdżający czarnoskórzy mężczyźni w kaskach przypominają bohaterów "Gwiezdnych Wojen". Wiedzą dokładnie, po co przyjechali. Tylko tu, na Podlasiu, mogą pędzić w nieskończonym rzędzie z największą prędkością - zupełnie bezkarnie. Tratując wszystko, co przed sobą, przyprawiając o zawał serca ostatniego kulona, rozwścieczając ryby, wędkarzy, fotografów...
Rozochoceni piwem (to już piwo "Łomża"), organizują właśnie wyścig na drodze do Serpelic. W szaleńczym pędzie mijają mogiły ułanów z 1920 roku i obelisk upamiętniający żołnierzy AK, którzy właśnie tu stoczyli potyczkę z oddziałem Afrika Korps, osłaniając transport pocisku V2 z sarnackiego poligonu. Czy wiedzą, kim byli ułani? Czy hasło V2 - coś dla nich oznacza? A niechże ich podziobie brodziec krwawodzioby, niech ich zaatakuje błotniak zbożowy, albo sam wielki Bug, zmyje z powierzchni zimną falą.
Już tak bywało! To nie żarty!
W 1241 roku, gdy Mielnik najechali Mongołowie Batu-hana, gdy cerkiew i dzwonnica zapadły się pod ziemię, walczący rycerze zostali pozamieniani w wielkie dęby. Stoją do dziś: między Serpelicami a Fronołowem. Ku przestrodze!
Więc ostrożniej, panowie na motorach, naprawdę ostrożniej...

Stare Mierzwice - wymarła wieś - czyli był interes do zrobienia

Stare Mierzwice pozornie w ogóle się nie zmieniły. Jak dawniej przybyszy wita sezonowa knajpa z biało-czerwonej cegły i ta sama biało-ceglasta kapliczka: być może wykonane w tym samym czasie - z tego samego materiału. Dalej ciągnie się szereg drewnianych domów z ławeczkami obróconymi ku gościńcowi. Na słupach stoją bocianie gniazda. Ba, jest nawet popielaty kiosk, gdzie okoliczni chłopi zawsze pili piwo, a teraz przyjezdni wypożyczają książki. Nadal istnieje drewniana letnia kaplica oraz szkoła, gdzie wciąż zamieszkuje ten sam profesor Cwaniaczek, muzyk akordeonista, posiadacz warszawy 204, jedyny miejscowy hodowca owiec.
Naprawdę zmieniło się jednak wszystko.
Nie ma koni.
Nie ma krów.
Nie ma kur, gęsi, indyków.
Nie ma kóz.
Nie ma chłopów na polach.
Tylko w kilku domach hoduje się świnki dla letników.
Wystarczy przyjść na mszę, żeby zobaczyć nową miejscową społeczność. Garstka mierzwickich staruszków zapełnia wnętrze niewielkiej kaplicy, przez głośniki dobiegają piskliwe, słabe dyszkanty kilkunastu kobiet. Na ławkach, ustawionych dookoła kościółka, siedzą prawdziwi właściciele wsi. Warszawiacy. Siedlczanie. Mieszkańcy Białej Podlaskiej. Wokoło stoją luksusowe samochody.
To zadziwiające. Osada, która jeszcze niedawno liczyła 75 numerów i niemal sto rodzin, została w ciągu ostatnich lat w całości wyprzedana. - Pozostało jakieś pięć familii - mówi sołtyska. I kilka babć na wymarciu...
Ar ziemi kosztuje teraz w okolicy od 2 do 3 tysięcy złotych. Bogatsi budują wille, średnio zamożni remontują chałupy, ubożsi wznoszą domki keampingowe. Pojawiają się również wielcy inwestorzy. Przejmują wielohektarowe połacie gruntu z dostępem do Bugu, wznoszą ukryte w lasach: superluksusowe ośrodki z własnymi stadninami, przystaniami i Bóg wie czym jeszcze. W otulinie rzeki sterczą słupki geodezyjne.
A gdzie dawni mieszkańcy Mierzwic? Gdzie Stasiukowie? Semeniukowie? Demianiukowie? Hołowczyce?, których nazwiska widnieją jeszcze na tabliczkach z numerami domów. Zniknął ich śpiewny, miękki podlaski język. A razem z nim - domknęły się drzwi chat, których nigdy wcześniej nie zamykano na klucz, zaniknął obyczaj karmienia i nocowania wędrowców, gdzieś się podziała cichość, dobroć, bogobojność, konserwatyzm i niechęć do nowości.
- Młodzi wyjechali do Siedlec i Białej. Inni przez Siemiatycze do Belgii i Niemiec. Faktycznie wieś przestała istnieć. Nawet ci, którzy tu gospodarują, na nadbużańskich piaskach - to już zupełnie inni ludzie. Zrezygnowali z hodowli, uprawiają aronie, porzeczki, wznoszą sady, budują pensjonaty agroturystyczne. Kilka lat temu był tu biznes do zrobienia! - opowiada sołtyska.
Z miejscowych interes zrobił tylko emerytowany nauczyciel, dawny dyrektor schroniska PTSM - nazywany przez brać studencką Profesorem Cwaniaczkiem. Gdy władze oświatowe zlikwidowały szkołę w Mierzwicach, sprzedano mu wielki drewniany budynek z 40 arami ziemi za - 40 tysięcy.
Profesor wynosi przed dom szklanki i myje w wiadrze. - Ja w ogóle nie używam wody - piję tylko wino! - mówi wesoło i trąca się na szczęście.
- Jest pan milionerem - rzucam żartobliwie.
- Ale cóż mnie po tym?
- A co pan zrobił z warszawą? Bo miał pan warszawę 204.
- Sprzedał ja. Za 3 tysiące. Miała tylko 35 tys. kilometrów na liczniku... Była prawie nowa. Ot, żal.

Czarne bociany, żółwie błotne i koza złotawa

4 rano. Dłoń szuka latarki, spodni, butów, statywu i torby ze sprzętem. Wszystko razem waży ponad 30 kilo. Jednak każdego dnia - coraz więcej. Teraz już wiadomo: jeden aparat trzeba trzymać na piersiach, a drugi przewieszony swobodnie przez ramię, dokładnie tak, jak fotoreporterzy w amerykańskich filmach o Wietnamie. Wiadomo, że filtr połówkowy szary jest do bani. Że o świcie fotografowanie na filmie velvia 100 - to średni pomysł, znacznie lepiej używać fuji 400. Statyw ciąży. Usta miotają przekleństwa. Ale warto, naprawdę warto. Wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów, żeby dostać skrzydeł.
Na końcu wsi rozpoczyna się rezerwat Trojan - 280 hektarów baśni - od Mierzwic aż do Zabuża. Wąska ścieżka biegnie po wysokiej, 30-metrowej piaszczystej skarpie nad rozlewiskiem. Wokoło szumi las. Widać zakręty rzeki. Łozowiska. Bagna. Starorzecza. Aż do jeziora, pełnego nenufarów, gdzie mieszkają pospołu czarny bocian i żółw błotny. Stąd jest już całkiem płasko i łąki plenią się aż po horyzont.
A dookoła wstaje ze snu 1507 gatunków roślin…
(Cdn. -**za**tydzień)
JAKUB CIEĆKIEWICZ
Zdjęcia autor

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski