Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krótka pamięć Jana Koska

GEG
Najbardziej lubię pić kawę w Krakowie - mówiła podczas przerwy w przesłuchaniach pos. Beata Kempa Fot. Anna Kaczmarz
Najbardziej lubię pić kawę w Krakowie - mówiła podczas przerwy w przesłuchaniach pos. Beata Kempa Fot. Anna Kaczmarz
Nie pamiętam - tak najczęściej odpowiadał wczoraj na pytania członków sejmowej komisji hazardowej Jan Kosek, biznesmen branży hazardowej. Podkreślał, że interes i pomyślność państwa są zależne od rozwoju firm hazardowych (skarb państwa uzyskuje od nich niecałe pół miliarda złotych).

Najbardziej lubię pić kawę w Krakowie - mówiła podczas przerwy w przesłuchaniach pos. Beata Kempa Fot. Anna Kaczmarz

AFERA HAZARDOWA. Krakowska odsłona śledztwa nie przyniosła przełomu

Posłowie byli bezradni. Jedynie w kuluarach narzekali na zeznania krakowskiego świadka. Podkreślali, że świadkowi nie wierzą, że znane im stenogramy przeczą jego słowom, ale w trakcie przesłuchania nie udowodnili Koskowi mówienia nieprawdy czy nonsensów. Nawet wtedy, kiedy biznesmen raz po raz mocno bolał nad nędzną kondycją finansową branży hazardowej. Posłowie - mimo że w rozmowie z dziennikarzami kpili z żalów biznesmena - podczas przesłuchania nie potrafili zakwestionować choćby jednej podanej przez niego liczby.

Wyjazdowe przesłuchanie odbyło się w krakowskim magistracie. Prosił o nie ciężko chory Jan Kosek. Mimo że podczas przesłuchania obowiązywał zakaz filmowania i fotografowania świadka, fotoreporterzy robili zdjęcia, gdy wchodził do magistratu.

Wydarzenie, jakim były obrady komisji w magistracie, zaciekawiło wielu miejskich urzędników. W trakcie jednej z przerw pojawił się prezydent miasta Jacek Majchrowski. - Chciałem zobaczyć, jak ten cyrk wygląda - powiedział.

- Jan Kosek, 60 lat, doktor inżynier, menedżer - tak przedstawił się biznesmen komisji. Podziękował jej członkom za przychylenie się do jego wniosku o składanie zeznań w Krakowie, gdzie mieszka. Wystąpienie zaczął od stwierdzenia, że niektóre media i politycy przedstawiają jego nieprawdziwy obraz. - Nie jestem królem, baronem ani rekinem branży hazardowej, nie posiadam i nigdy nie posiadałem udziałów w spółce posiadającej kasyna - mówił. - Jedyna moja własność związana z rynkiem gier to 10 procent udziału w spółce posiadającej salony gry (chodzi o Filmotechnikę, w której jest jednym z trzech wiceprezesów - prezesa spółka nie ma). Kosek twierdzi, że Filmotechnika ma dwuprocentowy udział w rynku automatów o niskich wygranych.

W "Dzienniku Polskim" dr. Koska określiliśmy mianem "mózgu" branży hazardowej. Wczorajsze przesłuchanie w pełni to potwierdziło. - Byłem aktywnym rzecznikiem branży - przyznał. W praktyce oznaczało to, że tam, gdzie branża miała problemy, głównie natury prawnej, właśnie Kosek pisał pisma i rozmawiał z przedstawicielami rządu, politykami i instytucjami. Negocjował z nimi w imieniu najstarszego i najsilniejszego Związku Pracodawców Prowadzących Gry Losowe i Zakłady Wzajemne, którego jest wiceszefem.

Kosek mówił, komisja słuchała

Biznesmen zeznający w krakowskim magistracie przed sejmową komisją straszył powstaniem hazardowego czarnego rynku. Dr Jan Kosek zeznając wczoraj w krakowskim magistracie przed sejmową komisją hazardową przekonywał, że w ekonomiczny interes państwa ugodziło przede wszystkim dwóch ludzi: Jacek Kapica, wiceminister finansów odpowiedzialny m.in. za rynek hazardu, oraz Mariusz Kamiński, były szef CBA. Sam nie przyznał się ani do działań sprzecznych z prawem, ani nawet do nagannych.

Mariusz Kamiński - jego zdaniem - rozpętał aferę, która doprowadziła do politycznego trzęsienia ziemi, nieszczęść ludzkich, a jego samego ukazała w złym świetle. I to w czasie, gdy dotknęła go choroba. Kamińskiemu zarzucał, że podjął działania nie mając ku temu żadnych podstaw. Były szef CBA opierał się - jego zdaniem - tylko na przypuszczeniach i domysłach.
Kapica miał być natomiast - w ocenie dr. Koska - głuchy nie tylko na argumenty branży hazardowej, ale też swoimi wystąpieniami przeciwko niej działał na szkodę państwa. Wiceminister Kapica - według biznesmena - wbrew zdrowemu rozsądkowi i opinii ekspertów chciał opodatkować hazard zdecydowanie ponad miarę.

Zeznający wczoraj przedsiębiorca straszył, że zniszczenie legalnego hazardu - poprzez obciążenie go dodatkowym podatkiem - doprowadzi do rozkwitu czarnego rynku, m.in. w internecie, a nawet do powstania blisko Polski kasyn, do których naszym rodakom będzie opłacało się przyjeżdżać. - Takie kasyno już powstaje w Brnie - ostrzegał. - Odpływ klientów uderzyłby nie tylko w branżę hazardową, ale też w budżet państwa - mówił dr Kosek. Podawał liczby, które miały potwierdzać jego słowa. - Z każdej złotówki wyłożonej na hazard do budżetu wpływa 50 groszy. Nie ma drugiej gałęzi gospodarki, która byłaby równie dochodowa dla skarbu państwa - przekonywał.

Jan Kosek przyznał, że wysyłał w imieniu Związku Pracodawców Prowadzących Gry Losowe i Zakłady Wzajemne pisma do około 30-40 osób, które miały lub mogły mieć jakiś związek lub wpływ na zmiany w tzw. ustawie hazardowej. Jedną z osób, do których Kosek wysłał pismo, był Zbigniew Chlebowski, jego dobry znajomy. Jednak wykazujący się co najmniej dobrą pamięcią biznesmen nie był w stanie podać konkretnych nazwisk innych osób, do których przesłał pisma. Wymienił tylko kilka podmiotów, np. szefowie klubów parlamentarnych czy niektóre ministerstwa. Przypomniał, że przesyłał też ekspertyzy (wykonane m.in. przez AGH i PAN), w tym do resortu finansów, które pokazywały, iż obciążenie kolejnymi podatkami firm hazardowych jest z ekonomicznego punktu widzenia złym rozwiązaniem. - Nie zgadzam się z krytyką, że jakość ekspertyz obniża fakt, iż zostały wykonane na nasze zlecenie - mówił. - Kto zabronił Ministerstwu Finansów sporządzenia własnej ekspertyzy? - dodał.

Przedsiębiorca - zeznając przed komisją śledczą - bolał, że branża hazardowa jest wyjątkowo nisko rentowna. Na dowód swoich słów podawał liczby. Rentowność kasyn pomiędzy rokiem 2005 a 2008 wahała się od 1,2 do 7,5 proc. Na 27 kasyn 11 było nierentownych. Szkoda, że nikt z posłów nie zapytał, dlaczego zatem dalej działają? Kosek przekonywał, że strasznie trudno jest prowadzić firmy hazardowe w Polsce. Mówił, że jest to najbardziej kontrolowany biznes w kraju, a jednocześnie najbardziej przejrzysty i działający zgodnie z prawem. Żaden z posłów komisji nie zapytał, dlaczego zatem, skoro jest tak trudno prowadzić ten biznes, tak bardzo jego właściciele, z Koskiem i Sobiesiakiem na czele, tak zażarcie walczyli na jego rzecz?

Jan Kosek przyznał się, że dobrze zna byłego szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego. Zaprzeczył jednak, by prosił go o blokowanie wprowadzenia do ustawy hazardowej zapisów wprowadzających dopłaty do gier. - Nie lobbowałem u Chlebowskiego, bo on był przekonany, że mamy rację - argumentował Kosek. Zapewniał, że nie prosił również Ryszarda Sobiesiaka, by ten wpływał na Chlebowskiego. Jednak z materiałów CBA wynika, że obaj biznesmeni podjęli zabiegi w celu zablokowania wejścia w życie przepisów dotyczących dopłat.
Kosek podkreślał, że nie prowadził żadnych działań, które miałyby na celu skompromitowanie wiceministra finansów Jacka Kapicy. Tłumaczył się w ten sposób z wypowiedzi nagranych przez CBA, z których wynikało, że razem z Sobiesiakiem chcieli skompromitować Kapicę poprzez wynajętego dziennikarza, który miał napisać "brudy" na temat Kapicy. - Tak mówiliśmy w emocjach; żadnych działań nie podjęliśmy - przekonywał Kosek. Podobnie usprawiedliwiał się z zamiaru wyeliminowania przy użyciu haniebnych metod urzędniczki resortu finansów (ówczesnej wicedyrektor departamentu odpowiedzialnego za rynek gier Anny Cendrowskiej). Posłowie komisji nie drążyli tych spraw.

Kosek lekceważył próby wkręcenia córki Ryszarda Sobiesiaka do zarządu Totalizatora Sportowego. Z podsłuchów CBA wynika, że kiedy Kosek dowiedział się, iż córka Sobiesiaka chce się starać o stanowisko w Totalizatorze Sportowym, powiedział swojemu koledze po fachu: "Pchaj to tak mocno, jak tylko da się". Kosek przekonywał, że w zarządzie Magdalena Sobiesiakówna mogłaby zrobić niewiele. Tymczasem w oczywisty sposób nie chodziło o to, co mogła zrobić, ale o to, że w Totalizatorze Sportowym byłaby "okiem i uchem" ojca, który ma ze spółką skarbu państwa, jaką jest Totalizator Sportowy, sprzeczne interesy.

Włodzimierz Knap

[email protected]

Promocja miasta i posłów

Nie sprawdziły się obawy, że podczas obrad komisji na salę nie wolno będzie wnieść nawet laptopów i telefonów. Straż marszałkowska nie wpuszczała tylko osób z kamerami i aparatami fotograficznymi. - Trzeba wierzyć, że są jakieś resztki etyki dziennikarskiej - mówił przewodniczący komisji Mirosław Sekuła, sugerując, by nie wykorzystywano elektroniki do bezpośredniej relacji z posiedzenia.

Samo przesłuchanie nie wzbudzało jednak wielkiego zainteresowania. Posiedzeniu przysłuchiwało się kilku dziennikarzy, największa frekwencja - to zaledwie kilkunastu słuchaczy. Za to tłok i gwar panował przed salą, w której komisja obradowała. Już na godzinę przed rozpoczęciem posiedzenia do dziennikarzy przyszli przewodniczący Sekuła i poseł Bartosz Arłukowicz. Członkowie komisji uaktywniali się także podczas każdej przerwy. Wyjątkiem był poseł PSL Franciszek Stefaniuk, który podczas jednej z pierwszych przerw zapytał dziennikarza: - Do dworca kolejowego to w którą stronę? I dopytywał, czy lepiej pójść pieszo, czy wziąć taksówkę.

Zorganizowanie posiedzenia w krakowskim magistracie było okazją do dodatkowej promocji miasta. Np. pierwsze wypowiedzi Mirosława Sekuły zostały nagrane przez kamery na tle wielkiej planszy z logo Krakowa i napisem "Prezydent miasta Krakowa". Dziennikarze otrzymali długopisy z logo Krakowa, a także notatniki używane w kampanii "Kraków noszę w sobie". Mogli też skosztować prawdziwych krakowskich obwarzanków, które szybko zniknęły z wiklinowego kosza. - Takich warunków nie macie w Warszawie - żartował z dziennikarzami przewodniczący komisji śledczej. I to zanim pojawiły się obwarzanki.

(GEG)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski