Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krwawy półwysep Gallipoli

Paweł Stachnik
Regiment Gurkha Rifles atakuje pozycje tureckie na półwyspie Gallipoli, 9 sierpnia 1916 r. Obraz Terence’a Cuneo
Regiment Gurkha Rifles atakuje pozycje tureckie na półwyspie Gallipoli, 9 sierpnia 1916 r. Obraz Terence’a Cuneo fot. archiwum
25 kwietnia 1915. Alianckie siły lądują na półwyspie Gallipoli w Turcji. Desant ma wyeliminować imperium osmańskie z wojny i otworzyć drogę dla dostaw sprzętu do Rosji. Operacja nie udaje się w wyniku licznych błędów brytyjskiego dowództwa. Gdyby się powiodła, mogłaby zmienić losy wojny.

Pod koniec 1914 r. działania militarne we Francji ustabilizowały się i przybrały postać wojny pozycyjnej. Dla wszystkich zaangażowanych w konflikt stało się jasne, że wbrew pierwotnym oczekiwaniom wojna nie skończy się szybko.

Wśród brytyjskich dowódców i polityków zaczęły się ścierać dwie koncepcje: skoncentrowania wszystkich sił we Francji lub wykonania silnego uderzenia gdzieś na wschodzie. Celem tego drugiego miała być Turcja, uznawana za najsłabsze ogniwo państw centralnych. Po klęskach w niedawnych wojnach bałkańskich turecka armia miała opinię słabej i nieudolnej.

Droga do Rosji

Osłabienie lub nawet całkowite wyeliminowanie Turcji przyniosłoby rozmaite korzyści.

- Po pierwsze otworzyłoby morską drogę do Rosji, która potrzebowała dostaw materiału wojennego dla wyekwipowania swoich dużych zasobów ludzkich - mówi prof. kmdr Krzysztof Kubiak, specjalista od historii wojen morskich, autor książki o bitwie pod Gallipoli, zatytułowanej „Dardanele”. - Tymczasem obie drogi morskie do niej - przez Morze Czarne i przez Bałtyk - były zablokowane. Był też brytyjski plan, by po przedarciu się na Morze Czarne wpłynąć na Dunaj, dotrzeć pod Belgrad i wesprzeć walczących Serbów. W tym właśnie celu budowano brytyjskie monitory typu „Insect”. Po drugie zaś, była realna szansa wyeliminowania Turcji z wojny, co znacznie osłabiłoby państwa centralne i pozwoliło przerzucić alianckie siły na inne odcinki frontu

Brytyjscy planiści wybrali na miejsce uderzenia cieśninę Dardanele - długi wąski przesmyk prowadzący z Morza Śródziemnego na Morze Marmara i na Morze Czarne. Jego sforsowanie pozwalało podejść pod turecką stolicę - Istambuł, a następnie dopłynąć do wybrzeży Rosji, np. do portów na Krymie.

Przesmyk broniony był przez nadbrzeżne tureckie forty, ukryte wśród skał i wzniesień, wyposażone w działa, których było w sumie ponad 300, w tym pięć o kalibrze 355 mm. Artyleria obsługiwana była przez załogi niemiecko-tureckie (Niemcy wspierały Imperium Osmańskie sprzętem i instruktorami).

28 stycznia 1915 r. na posiedzeniu brytyjskiej Rady Wojennej zapadła decyzja o ataku na Turcję. Gorącym jej zwolennikiem był pierwszy lord admiralicji Winston Churchill. Plan przewidywał wpłynięcie do przesmyku silnej floty okrętów wojennych, kilkudniowe bombardowanie fortów, a następnie wysadzenie desantu, który zająłby ich ruiny. Alianckie okręty miały następnie przepłynąć na Morze Marmara, potem pod Istambuł i również go zbombardować.

19 lutego do Dardaneli wszedł duży zespół brytyjskich i francuskich okrętów i rozpoczął ostrzał. Okazało się jednak, że zniszczenie tureckich fortów nie jest takie łatwe. Były one dobrze zamaskowane wśród skał, górowały nad okrętami i same prowadziły celny ogień, zadając alianckim jednostkom spore straty.

Drugi atak Brytyjczycy i Francuzi przypuścili 18 marca. Tym razem eskadra liczyła kilkadziesiąt okrętów, w tym aż 16 pancerników. Jednak i to uderzenie skończyło sie fiaskiem. W dodatku trzy pancerniki zatonęły, a wiele okrętów zostało uszkodzonych. W takiej sytuacji alianci zdecydowali się na opanowanie półwyspu za pomocą piechoty. Był to błąd, bo tureckim załogom w fortach zostało niewiele amunicji i gdyby atak morski został ponowiony wydarzenia mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej.

Do operacji lądowej Brytyjczycy przeznaczyli 29. Dywizję Piechoty, Królewską Dywizję Morską, korpus australijsko-nowozelandzki (ANZAC) i francuski Wschodni Korpus Ekspedycyjny. Łącznie na Gallipoli skierowano 75 tys. żołnierzy, dowodzonych przez gen. Iana Hamiltona. Półwyspu broniła turecka 5. Armia pod dowództwem niemieckiego generała Ottona von Sandersa.

Zdobyć przyczółek!

Desant rozpoczął się 25 kwietnia 1915 r. Najpierw tureckie pozycje na wybrzeżu zostały pokryte silnym ogniem artylerii okrętowej. Następnie od statków transportowych odbiły łodzie i mniejsze jednostki wypełnione żołnierzami piechoty.

Brytyjczycy wylądowali na czterech plażach przylądka Helles leżącego na południowym krańcu Gallipoli. Stanowili tam świetny cel dla tureckich karabinów maszynowych, które masakrowały wychodzących z łodzi i statków żołnierzy. Morze było czerwone od krwi na odległości 50 metrów od brzegu. Gen. Hamilton naciskał jednak, by desant kontynuowano i brytyjska 29. Dywizja zdobyła niewielki przyczółek.

Siły francuskie przeprowadziły atak odciążający, lądując w okolicach miasta Kum Kale na azjatyckim brzegu cieśniny dardanelskiej, jednak wycofały się po dwóch dniach walk. 20 km na północ od sił głównych mieli desantować Australijczycy i Nowozelandczycy. Silny prąd morski zepchnął ich łodzie 1,5 km dalej, do małej bezimiennej wówczas zatoki (dziś nosi nazwę Zatoki Anzac), otoczonej skalistymi wzgórzami. Żołnierze ANZAC wyszli na plażę, ale nie zdołali zdobyć tureckich pozycji na wzgórzach. Broniła ich 19. Dywizja dowodzona przez zdolnego oficera Mustafę Kemala, późniejszego przywódcę republiki Tureckiej -Atatürka.

Przez następne dwa tygodnie na obu uchwyconych przyczółkach trwały zacięte walki. Brytyjczycy usiłowali zdobyć górujące nad nimi wzgórza, a Turcy starali się kontratakami zepchnąć nieprzyjaciół do morza.

19 maja strona turecka przeprowadziła sześciogodzinny, zmasowany atak na pozycje ANZAC, w którym w kilku falach wzięło udział 30 tys. żołnierzy. Natarcie zostało krwawo odparte, a Turcy stracili w nim 10 tys. ludzi, w tym 3 tys. zabitych. Ich ciała pozostały na pobojowisku i zaczęły się rozkładać wywołując straszliwy fetor. Groźba wybuchu epidemii skłoniła obie strony konfliktu do zawarcia rozejmu, by Turcy mogli pochować zabitych.

Stracona szansa na Gallipoli

Działania wojenne na półwyspie Gallipoli szybko zaczęły przypominać patową sytuację z frontu zachodniego I wojny światowej. Mimo ponawianych ataków żadna ze stron nie była w stanie uzyskać przełamania i pokonać przeciwnika. Operacja przekształciła się w wojnę pozycyjną.

Turcy budowali swoje linie jak najbliżej pozycji alianckich, by uniemożliwić ostrzał prowadzony z morza przez brytyjskie okręty. Warunki panujące w okopach były bardzo ciężkie. Latem panował upał, brakowało wody i krążyły roje much pasących się na zwłokach. Żołnierze chorowali na tyfus i dyzenterię. Z kolei zimą przyszedł mróz powodujący odmrożenia (u 16 tys. żołnierzy!) i śmiertelne zamarznięcia, a okopy zalewał deszcz powodując utonięcia.

Ostatnia szansa

W sierpniu 1915 r. Brytyjczycy zdecydowali się na próbę rozstrzygnięcia pata. W zatoce Suvla na północ od pozycji ANZAC (australijsko-nowozelandzkich) wysadzili jeszcze jeden desant w sile 20 tys. żołnierzy. Mieli oni „przepołowić” półwysep i rozciąć siły tureckie.

Plan miał szanse powodzenia, bo tego odcinka wybrzeża broniły niewielkie siły. Jednak Brytyjczycy po wylądowaniu przez trzy dni nie ruszyli się z plaż, dając Turkom czas na ściągnięcie posiłków. W rejon Suvli nadeszło sześć dywizji dowodzonych przez Mustafę Kemala i gdy wreszcie Anglicy zaatakowali, doszło do krwawych walk, w których żadna ze stron nie uzyskała przewagi. Brytyjczycy utrzymali wąski pas wybrzeża o długości 15 km, a Turcy górujące nad nim wzniesienia. Także tutaj działania przybrały charakter pozycyjny.

- Brytyjski plan desantu na Gallipoli był ryzykancki, ale miał szanse powodzenia. Tyle że Turcy okazali się przeciwnikiem niedoszacowanym, a własne możliwości alianci przecenili. Gdyby jednak alianci wykazali się kilka razy większą konsekwencją, akcja mogłaby się powieść. Na przykład w fazie operacji morskiej; trochę więcej determinacji i alianckiej flocie udałoby się przedrzeć na Morze Marmara, a stamtąd pod Istambuł - mówi prof. Krzysztof Kubiak.

Dowodzący operacją gen. Ian Hamilton zażądał od Londynu posiłków w ogromnej liczbie 100 tys. ludzi. Wysłania dodatkowych oddziałów odmówiła Francja, która szykowała się do dużej ofensywy w Szampanii. I tak dotychczasowe niepowodzenia i brak perspektyw na poprawę sprawiły, że w październiku 1915 r. Hamilton został zdymisjonowany. Zastąpił go gen. Charles Monro, który po rozeznaniu się w sytuacji podjął decyzję o ewakuowaniu z półwyspu sił alianckich.

Część wojskowych i polityków (np. Winston Churchill) sprzeciwiała się temu, argumentując, że wycofanie się przyniesie uszczerbek prestiżowi Wielkiej Brytanii, a poza tym operacja wiąże duże siły tureckie, które w przeciwnym razie zostaną wykorzystane na Kaukazie i Bliskim Wschodzie. Te argumenty nie znalazły jednak uznania, a sam Churchill został pod koniec 1915 r. zdymisjonowany ze stanowiska pierwszego lorda admiralicji.

Ewakuacja bez strat

Odwrót rozpoczął się 7 grudnia. Ze wszystkich sił starano się utrzymać go w tajemnicy przed Turkami, pozorując normalne działania i zwykłe życie w okopach.

Ostentacyjnie rozegrano mecz krykieta, w okopach umieszczono karabiny ze spustami połączonymi sznurkiem z patelnią, na którą kapała woda. Gdy woda wypełniła i przechyliła patelnię, drut pociągał za spust i karabin wypalał, co dawało wrażenie, że okopy są obsadzone. Tymczasem nocą kolejne jednostki odchodziły na plaże i ładowały się na łodzie.

Ewakuacji została określona jako najlepiej przeprowadzona część operacji pod Gallipoli. Główne siły wycofano do 20 grudnia, a okręty alianckie odpłynęły w styczniu 1916 r. zabierając w sumie 145 tys. żołnierzy. Turcy nie zorientowali się, co się dzieje.

- U podstaw klęski aliantów leżało głębokie niedocenienie armii tureckiej, którą uznawano za słabą, źle wyszkoloną i mało bitną. Ta postawa nadal dominuje we współczesnej historiografii. Przecenia się np. rolę doradców i dowódców niemieckich w armii osmańskiej. Jednocześnie spycha się w cień odwagę i wytrzymałość tureckich szeregowych oraz niewątpliwy talent dowódczy Mustafy Kemala - podkreśla prof. Kubiak.

Jakie było znaczenie bitwy pod Gallipoli w zmaganiach całej I wojny światowej? Czy jej rola była ważna, czy też marginalna? - Powodzenie operacji dardanelskiej mogło być jednym z kluczowych elementów Wielkiej Wojny. Jej klęska de facto zepchnęła ją jednak do roli szeregu starć o niepierwszorzędnym znaczeniu. Możemy sobie tylko wyobrazić, co stałoby się, gdyby się udała. Nastąpiłoby otwarcie drogi do Rosji i wsparcie militarne tego kraju. Wzmocniona Rosja, niepobita przez Niemcy, mogłaby uniknąć rewolucji, a to zmieniłoby losy świata. Ale to już political fiction - podsumowuje porf. Krzysztof Kubiak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski