Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krwawy Trzeci Maj w Krakowie

Adam Macedoński
Czołówka pochodu w Alejach Trzech Wieszczów
Czołówka pochodu w Alejach Trzech Wieszczów Fot. Archiwum
3 maja 1946. Demonstracja w centrum miasta była pierwszym w okupowanej przez komunistów Polsce masowym wystąpieniem przeciwko władzy * Padli zabici i ranni

Był piękny słoneczny i ciepły dzień. Na naszym gimnazjalnym placu szkolnym odbywał się zapowiedziany dzień wcześniej uroczysty trzeciomajowy apel, po którym mieliśmy dzień wolny od nauki. Była 8.30 rano, prof. Florkiewicz od gimnastyki i wychowania fizycznego swoim silnym głosem nagle zakomenderował: „Adam Macedoński z klasy II C – wystąp! Będziesz prowadził dzisiejszy apel!”.

Do dzisiaj się zastanawiam, dlaczego tak zrobił... Może wiedział, że należę do nielegalnego NRO (Narodowy Ruch Oporu) i w szkole dowodzę dwoma „trójkami” moich kolegów? Wyszedłem potulnie z mojej klasy i przy maszcie z opuszczoną (na razie) biało-czerwoną próbowałem zakomenderować: Baczność! Na prawo patrz! Do apelu! Musiałem to czynić bardzo niezdarnie – bo usłyszałem: „Macedoński! Stop! – apel poprowadzi Jerzy Ciesielski!”.

Jerzy Ciesielski (obecny kandydat na błogosławionego) zawsze bardzo pewny siebie, bo najwyższy i najsilniejszy w całej naszej szkole poprowadził bardzo sprawnie ten trzeciomajowy apel naszej szkoły. A ja zawstydzony, zaraz po apelu, chyłkiem skierowałem się w stronę ul. św. Anny, aby wskoczyć na zakręcie do tramwaju „jedynki” i dojechać nią do domu przy ul. św. Katarzyny.

Przechodząc ul. Straszewskiego na Planty zobaczyłem podniecone czymś, idące w różnych kierunkach grupy starszych ode mnie chłopców i dziewczyn w kolorowych akademickich czapkach z rozwiniętymi biało-czerwonymi flagami. Byli to studenci wyższych uczelni krakowskich – „akademicy”, jak wtedy się mówiło. Z Plant wchodziłem już w ul. św. Anny, gdy zauważyłem, że jest zamknięta kordonem polskich żołnierzy z pepeszami i karabinami, którzy nie wpuszczają nikogo na Rynek.

Przyłączyłem się do dużej grupy studentów idących pod Collegium Novum. Ale Planty też były zamknięte przez konny oddział żołnierzy KBW. Wobec tego ruszyliśmy w dzisiejszą ul. Piłsudskiego. Doszliśmy, śpiewając pieśni, do Błoń pod „Kamień Marszałka J. Piłsudskiego”, który jeszcze wtedy stał na swoim „przedwojennym” miejscu naprzeciw głównego wejścia do parku Jordana. Przy tym pamiątkowym głazie odbywały się śpiewy patriotyczne i przemówienia. W pewnym momencie ktoś odczytał tekst przysięgi Armii Krajowej, który mi się przypomniał, bo kilka miesięcy wcześniej sam go recytowałem, przyjmując pseudonim „Mściwój”.

Było bardzo podniośle i patriotycznie. Pobiegłem szybko przez Błonia z powrotem do budynku „mojego” gimnazjum, aby zawiadomić kogo się da, że: „coś się dzieje ważnego w mieście” i wrócić z powrotem do tych manifestacji.

Niestety, nikogo już nie zastałem, więc zmęczony i głodny postanowiłem pojechać do domu. Skierowałem się znowu do Rynku ul. Szewską. Rozglądając się na wszystkie strony, biegłem chyłkiem na ukos przez Rynek w kierunku „jedynki”. Była już 11 lub 12 godzina. Wskoczyłem do tramwaju, który po kilkudziesięciu metrach nagle stanął na zakręcie ul. Grodzkiej. Okazało się, że zatrzymał go potężny pochód idący ul. Franciszkańską w stronę ul. św. Gertrudy, Poczty i Dworca Gł. Podbiegłem i włączyłem się, bo usłyszałem hasło: „Wilno, Lwów! Wilno, Lwów! Do Polski!”.

Ujrzałem morze głów. I to już nie tylko w czapkach akademickich, ale w kapeluszach, chusteczkach itp., nawet włosy siwe ludzi starszych. Na samym czele pochodu kilku bardzo wysokich „akademików” niosło kilka biało-czerwonych flag w tym jedna potężna chorągiew powiewała dumnie. Zapomniałem o zmęczeniu i głodzie i krzycząc ze wszystkimi hasła i śpiewając pieśni przedzierałem się w kierunku czoła pochodu, mając nadzieję, że spotkam tam Jerzego Ciesielskiego, najwyższego reprezentanta gimnazjum i liceum Witkowskiego.

Niestety, nigdzie go nie było, ani nikogo innego z mojej szkoły. Rozglądałem się szukając kogoś znajomego, aby podzielić się radością z tej demonstracji. Pochód zatrzymywał się kolejno przed Pocztą, Strażą Pożarną, jakimś konsulatem (Anglii! Czy CSRR?), PSL-em – aby wykrzyczeć zaproszenie do pochodu lub hasła patriotyczne i ruszał dalej.

Było radośnie, pięknie i słonecznie. Ludzie czuli swoją rację i siłę. Wielu krakowian szło razem z małymi dziećmi. Niektórzy nieśli je na ramionach, aby z wysoka widziały radość pochodu. Jakiś „kukuruźnik” latał nad pochodem i zrzucał ulotki. Podniosłem jedną. Ogłaszała, że obchodzimy 3 Maja, Dzień Lasu i zapraszała obywateli Krakowa do odwiedzenia z dziećmi Lasku Wolskiego.

Na wysokości ul. Długiej doszło do incydentu, jakiś długi czarny samochód osobowy wypełniony mężczyznami w mundurach polskiego wojska (może KBW?) wjechał z impetem w tłum ludzi w pochodzie. Ale natychmiast kilkudziesięciu mężczyzn i młodzieży podniosło ten samochód i, obróciwszy go o 180 stopni, pchnęło z powrotem w ul. Długą! Na zakręcie ul. Dunajewskiego i Łob-zowskiej nagle na ramionach tłumu znalazło się dwóch żołnierzy amerykańskich w battle-dressach, wywołując wielki entuzjazm pochodu, okrzyki i wiwaty na cześć Stanów Zjednoczonych. Zbliżałem się do czoła pochodu, byłem już w rzędzie za prowadzącym pochód pocztem sztandarowym „akademików”. Dochodziliśmy do skrzyżowania z ul. Szewską.

Tu, gdzie teraz jest sklep Rossma-na, wtedy była Składnica Harcerska. Dokładnie w tym miejscu wjechał w tłum ludzi, na pełnym gazie, pancerny samochód sowiecki ze sprzężonym w cztery lufy karabinem maszynowym, którym strzelał długimi seriami w górę!
Wjechał prosto w czoło pochodu, a ja byłem zaraz w drugim szeregu za czołem. Młodzi uskoczyli szybko na boki! Ja odskoczyłem w bok i przerażony pobiegłem w kierunku pl. Szczepańskiego. Za sobą słyszałem strzały karabinu maszynowego i straszne krzyki ludzi i piski małych dzieci.

Uciekaliśmy przed strzałami z broni, które jakby nas goniły. Nagle do niosącego sztandar podbiegł gdzieś z boku niewysoki, ale szeroki w barach młody robotnik i wyrwał mu tę chorągiew i zaczął uciekać na ukos w kierunku miejskiej siedziby Polskiej Partii Socjalistycznej. Biegliśmy za tym złodziejem sztandaru, wołając „Oddaj sztandar! Oddaj sztandar!”, on tymczasem był szybszy i dobiegł do wejścia budynku PPS. Niestety, ktoś mu zamknął wejście przed nosem. Robotnik ten ze sztandarem przyciśniętym rękami do piersi obrócił się przodem do nas i coś krzyczał. Zasłoniło go karabinami dwóch polskich żołnierzy, którzy zawsze stali przed wejściem do budynku. Tymczasem na plac wjechał, strzelając, sowiecki samochód pancerny. Uciekłem w panice w ul. Szczepańską i wraz z innymi schowaliśmy się do jednej z bram. Samochód ze strzelającymi „czworaczkami” pojechał na Rynek i gdzieś dalej. Od strzałów w sieni odpadł tynk i kawałeczki cegieł z sufitu.

Po kilku minutach uchyliłem bramę i rozglądając się na wszystkie strony zacząłem biec linią AB w kierunku ul. Floriańskiej, aby tam wsiąść w tramwaj i uciekać do domu. Biegnąc tak widziałem, że po Rynku uciekali młodzi ludzie, do których strzelali z pistoletów jacyś cywile!

Udało mi się bezpiecznie dobiec do ul. Floriańskiej i wsiąść w nadjeżdżający tramwaj. Stanąłem na tylnym pomoście i patrzyłem na ulicę. Zauważyłem, że ulicą Floriańską, błyszcząc w słońcu medalami, idzie duża grupa inwalidów wojennych o kulach, ale w świątecznych mundurach polskich żołnierzy. Ktoś w tramwaju powiedział: „szkoda, że dopiero teraz wyszli na pochód”. Dołączyłem do dyskusji, opowiadając o swoich przeżyciach. Musiałem się bardzo chwalić, bo nagle stojąca blisko mnie bardzo piękna dziewczyna trochę tylko starsza ode mnie, popatrzyła na mnie z uznaniem i przytuliła się do mnie! Pierwszy raz w życiu coś tak mocnego i pięknego mnie spotkało. Miałem przecież 15 lat.

Szczęśliwy, dojechałem do domu, gdzie cała rodzina jadła obiad, nic nie wiedząc o dramatycznych wydarzeniach w centrum Krakowa.

Nazajutrz poszedłem do szkoły, ale okazało się, że nie będzie lekcji, bo szkoły ogłosiły strajk w obronie studentów aresztowanych poprzedniego dnia. Za dwa lub trzy tygodnie musieliśmy się wszyscy od nowa zapisywać do szkół. Takie wyszło zarządzenie, więc zapisałem się powtórnie do gimnazjum i liceum A. Witkowskiego, gdzie kontynuowałem naukę, aż do aresztowania mnie jesienią tegoż samego 1946 roku.

Ale to już inna historia…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski