Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krymski kryzys może być ożywczy dla sojuszu, który nieco skapcaniał

Agaton Koziński
NATO ma z pewnością piękną historię, ale ostatnie lata upłynęły mu na nieudanych próbach poszukiwania nowej roli w globalnym porządku. Napięta sytuacja na Ukrainie daje niespodziewaną możliwość redefiniowania zadań i funkcji istniejącej od 65 lat organizacji.

Niemcy po I wojnie światowej mieli bardzo duże poczucie rozgoryczenia. Mimo że w 1918 r. posiadali najsilniejszą armię na kontynencie, musieli podpisać upokarzający dla siebie traktat wersalski. Potężna, półmilionowa armia Ober-Ost, która stacjonowała na granicy z Rosją, musiała jak niepyszna wrócić do kraju i bez jednego wystrzału (nie licząc masakry w Międzyrzecu Podlaskim 16 listopada 1918 r.) złożyć broń.

Wywołane tym poczucie rozczarowania i zawodu stało się podłożem do niemieckiego rewanżyzmu w okresie międzywojennym, któremu twarz dał Adolf Hitler. Paul von Hindenburg, prezydent Rzeszy, mówił o „nożu wbitym w plecy” niemieckiej armii podczas I wojny światowej, a Hitler przeniósł tę myśl na rzeczywistość polityczną, doprowadzając w ten sposób do wybuchu II wojny.

Historyczne podobieństwa

Obserwując ostatnie wydarzenia na Ukrainie i wzrost napięcia wokół Krymu, trudno pozbyć się wrażenia, że do pewnego stopnia jest to powtórka z wydarzeń sprzed 75 lat. Cała kariera Władimira Putina jako przywódcy Rosji opiera się na resentymencie za czasami Związku Radzieckiego.

„Rozpad ZSRR był największą katastrofą geopolityczną XX w.” – słowa Putina wypowiedziane kilka lat temu na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium świetnie oddają istotę jego pomysłu na współczesną Rosję. Wpisuje się w to także determinacja Kremla w utrzymaniu Ukrainy w swojej strefie wpływów. Przecież to w Kijowie ma siedzibę klub piłkarski, który zdobył najwięcej tytułów mistrza Związku Radzieckiego w historii, przecież przez mieszczący się na Krymie obóz Artek przewinęło się kilka pokoleń pionierów z całego ZSRR. Jeśli Putin naprawdę brał na serio zapowiedzi odtworzenia Związku Sowieckiego, bez kontroli nad Ukrainą, jest to nierealne.

Co ukształtowało myślenie Putina

W tych rozważaniach warto też pamiętać o życiorysie Putina. Były agent KGB w dużą politykę wszedł, mając poparcie resortów siłowych. Kto jak kto, ale wywiad oraz armia radziecka mogły mieć duże poczucie niedosytu w chwili, gdy rozpadał się Związek Radziecki. Przecież do samego końca swego istnienia Układ Warszawski (z Armią Czerwoną w jego sercu) tworzył najpotężniejszą armię na świecie, a KGB – jeden z najlepszych organizmów szpiegowskich globu. I ci ludzie musieli nagle złożyć broń bez oddania jednego wystrzału.

Niewiele wiemy o tym, co oni dziś myślą – tworzą świat wyjątkowo szczelny, nie pozwalają sobie na pisanie szczerych pamiętników. Ale łatwo sobie wyobrazić, że wielu z nich myśli w kategoriach „noża wbitego w plecy” przez nieudolnych polityków. Analogie z przedwojennymi Niemcami same się cisną na klawiaturę. Jedyna dziś wątpliwość brzmi – jak długo obie te historie będą to podobieństwo utrzymywać.

NATO nie jest skazane na sukces

Proste analogie na pewno się nie sprawdzą. O ile po I wojnie światowej układ sił w Europie pozostał mniej więcej bez zmian, to po roku 1989 uległ gruntownemu przeobrażeniu.

W okresie międzywojennym głównymi rywalami Niemiec były te same państwa co w czasie I wojny. Tego nie da się natomiast powiedzieć o sytuacji z chwili, gdy rozpadał się Układ Warszawski. Owszem, on do końca miał armię potężniejszą niż NATO. Ale Układu już nie ma – a spora część wojsk, która tworzyła jego rdzeń, teraz należy do sojuszu.

Dziś Armia Czerwona jest sama, w skład NATO wchodzi zaś rekordowe 28 państw. W 1991 r. było ich o 12 mniej. Choćby z tego powodu zwolennicy zorganizowania zbrojnej dogrywki do zimnej wojny powinni temperować zamiary.

Choć nie znaczy to, że NATO jest sojuszem niezłomnym, bez słabych punktów, który byłby w stanie zetrzeć z powierzchni każdą napotkaną przeszkodę. Choćby misja w Afganistanie, której wojskowa część zostanie wygaszona do końca tego roku, dowodzi, że sojusz wcale nie jest skazany na sukces. Nawet w jego kwaterze głównej słychać głosy mówiące, że ta misja to był dla niego „most za daleko”.

Sojusz bez celu, generałowie w depresji

Wątpliwości jest więcej. NATO sprawia wrażenie, jakby nie umiało uczyć się na własnych błędach. Wie, co mu nie wychodzi (Afganistan), ale ma trudności ze zdefiniowaniem własnych celów.

Najlepszym dowodem tego jest ostatni szczyt sojuszu z 2010 r. W konkluzjach zapisano, że najważniejszym wyzwaniem paktu jest budowa tarczy antyrakietowej – przy współpracy z Rosją. Tyle że realizacja celu pierwszego na razie nie wyszła poza teoretyczne opracowania, a nadzieje na współpracę z Rosją okazały się tak realistyczne jak zamiar opanowania sytuacji w Afganistanie.

Ale to są drobiazgi w porównaniu z problemem głębszym. Od dawna NATO cierpi na głęboką depresję. Sojusz, który przez dekady wykazywał dużą żywotność, miał sporo energii i zapału, skapcaniał, zapadł się w sobie. Jedyne emocje, jakie go jeszcze potrafią poruszyć, dotyczą sprzętu wojskowego. Zauważyłem to, gdy w lipcu ubiegłego roku spędziłem kilka dni w kwaterze głównej NATO. Błysk w oczach moich rozmówców dostrzegłem tylko wtedy, gdy mówili o kontrakcie na zakup na przykład dronów (NATO zamierza do 2017 r. kupić pięć bezzałogowców za 1,3 mld euro). Rozmowy na inne tematy (misje wojskowe, reforma dowodzenia, tarcza antyrakietowa czy przyszłość sojuszu) były prowadzone jakby z przyzwyczajenia, bez przekonania, że coś można zmienić albo coś warto ulepszyć.

W sumie ten stan rzeczy nie dziwi. Tradycyjna rola NATO, czyli dawanie odporu komunistom, dawno się zakończyła. Na nową rolę pomysłu nie ma. Przez moment wydawało się, że sojusz zacznie pełnić funkcję „globalnego żandarma”. W takie buty próbowała go włożyć amerykańska administracja za czasów George’a W. Busha – ale pomysł niemal natychmiast spalił na panewce, gdyż odrzuciły go Francja i Niemcy. Później już nikt innej roli dla sojuszu nie wymyślił.

Bezwład i brak pomysłu na przyszłość

Bezwład i brak pomysłu na samego siebie widać w NATO od dawna. Dostrzegał to na pewno też Kreml. Pewnie dlatego nie zawahał się zagrać tak ostro wobec Krymu, mimo że miał świadomość faktu, że gwarantem integralności terytorialnej Ukrainy są Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, czyli najważniejsze filary sojuszu.

Lepszy moment i lepsze miejsce na udowodnienie, że Armia Czerwona jest sprawniejsza niż NATO, trudno sobie wyobrazić. I na razie Moskwa może mieć poczucie, że wychodzi z tego starcia zwycięsko. Swoje cele konsekwentnie realizuje, a jedyną reakcją sojuszu jest spotkanie na szczeblu ambasadorów krajów członkowskich (w dodatku niezakończone konkluzjami).

Krymski egzamin: być albo nie być NATO?

Jeśli bezwład NATO będzie się utrzymywał, sprawa krymska okaże się gwoździem do trumny sojuszu. Podobnie jak wcześniej Układ Warszawski rozpadnie się bez oddania strzału. Ale dziś za wcześnie jest na to, by kłaść go do trumny.

Sytuacja na Krymie cały czas pozostawia sporo miejsca na działania dyplomatów, a więc sojusz ma czas na opracowanie strategii na wypadek, gdyby nie zdołali oni znaleźć rozwiązania.

Ten kryzys to dla NATO wymarzona wręcz sposobność do wypracowania nowego raison d’etre. Lepszej sposobności na rewitalizowanie sojuszu, nadanie mu nowego impetu, umocnieniu solidarności i jedności niż teraz pewnie nie będzie.

Kryzys krymski na pewno będzie punktem zwrotnym w historii sojuszu. To, czy NATO wykorzysta go do odnowy, czy też okaże się on jego łabędzim śpiewem, zależy tylko od jego członków. Bez jedności Zachodu i NATO nie uda się bowiem powstrzymać rewanżystowsko nastawionej Rosji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski