Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Wądrzyk: Praca u podstaw także daje sporą satysfakcję. W Kalwariance o tym już wiedzą

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Krzysztof Wądrzyk (pierwszy z lewej) Beskid Andrychów prowadził na trzecioligowych boiskach
Krzysztof Wądrzyk (pierwszy z lewej) Beskid Andrychów prowadził na trzecioligowych boiskach Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z KRZYSZTOFEM WĄDRZYKIEM, trenerem Kalwarianki, czołowej drużyny okręgówki zachodniej Małopolski

W zachodniej Małopolsce dał się pan poznać jako trener sukcesu. W Białce nie udało się awansować, a nowy sezon przyniósł zmianę barw klubowych na Kalwariankę. Nie ma uczucia niedosytu, że nie udało się dokończyć pracy w Białce?
Muszę przyznać, że ciężko było mi się rozstać z Tempem Białka. Decyzja o zmianie szkoleniowca wyszła ode mnie, a zarząd klubu po wnikliwiej analizie zdecydował się ją przyjąć. Rozstaliśmy się w bardzo dobrej atmosferze, ale w życiu trzeba czasem umieć podjąć niepopularną decyzję. Główny wpływ na nią miały sprawy osobiste. Nie tak dawno urodziło mi się trzecie dziecko. Chciałem być bliżej domu. Ot, cała tajemnica mojego odejścia z Białki. Nie ma w tej decyzji niczego nadzwyczajnego.

Będę się upierał, czy nie towarzyszy panu niedosyt, że nie udało się postawić pieczęci na awansie do czwartej ligi…
Awanse nie są dla mnie niczym nowym, bo w zawodzie trenera pracuję już ponad 20 lat. U progu swojej trenerskiej pracy awansowaliśmy ze Zniczem Sułkowice Bolęcina do klasy okręgowej. Klub z małej wsi spisywał się na tym szczeblu bardzo dzielnie, a 16-letni wówczas Damian Chmiel w niedalekiej przyszłości trafił na boiska ekstraklasy i w barwach Podbeskidzia Bielsko-Biała rozegrał na nich 104 spotkania. W czwartej lidze meldowałem się w Małopolsce z Iskrą Klecza Dolna, na Śląsku z Zaporą Porąbka. Przegraliśmy awans nie tylko z koronawirusem, bo premie na wyższe szczeble ustalono na podstawie jesiennych tabel, a na półmetku traciliśmy do liderującego Chełmka tylko punkt. Wiosną mogło się wiele wydarzyć. W ciągu trzech lat pracy w Białce za każdym razem Tempo było wicemistrzem rozgrywek, a przed moim przyjściem plasowało się w połowie tabeli. Udało się zatem zbudować ciekawą drużynę, która w tym sezonie – mam taką nadzieję – zrealizuje swoje ambitne plany.

Jednak jesienią minionego roku w bezpośrednim meczu pokonaliście Chełmek 2:0, zyskując nad nim aż pięć punktów przewagi. To było w połowie rundy, a po kilku kolejkach daliście się wyprzedzić konkurencji.
Liga jest długa i żaden zespół nie jest w stanie utrzymać przez cały czas wysokiej formy. Kadra kruszy się przez kontuzje czy kartki, dlatego może się trafić „dołek”, ale właśnie po to zimą postaliśmy się o „długą” ławkę, żeby wiosną było lepiej. Nie było nam dane jednak po sportowemu walczyć na boisku.

Nigdy nie narzekał pan na brak ofert. Czy jednak pracując w trzeciej lidze, w Beskidzie Andrychów, nie było szansy przebicia się na szczebel centralny?
Miałem oferty pracy asystenta na szczeblu centralnym, ale wszyscy wiemy, że zawód trenera jest bardzo specyficzny. Niewiele jest klubów, w których działacze dają czas szkoleniowcom na budowę zespołu. Liczy się tylko wynik. Jeśli go nie ma, nikt się nie zastanawia, tylko „leci” trener. Zresztą po co daleko szukać. Nawet w naszym regionie są kluby, gdzie trener pracował z drużyną w okresie przygotowawczym, a przed startem ligi został zwolniony. Jak dostawałem taką ofertę, to zawsze zastanawiałem się, czy na mojej decyzji nie ucierpi rodzina. To ona była zawsze dla mnie priorytetem. Czasem marzenia trzeba schować głęboko do szuflady, stawiając na pracę u podstaw, gdzie trener odpowiada nie tylko za szkolenie, ale jest też dla zawodników ojcem, czy psychologiem. Musi załatwić wiele innych spraw. Myślę, że szkoleniowcy pracujący na szczeblu centralnym, gdzie wszystko jest podane „pod nos”, nie mają pojęcia jak się pracuje w terenie. Poza tym, ktoś musi szkolić talenty, które – przy szczęśliwym zbiegu okoliczności – może w przyszłości trafią do większego futbolu.

Czyli futbol na lokalnych szczeblach to przede wszystkim pasja?
Dokładnie. Także przyjaźnie i znajomości zawierane na całe życie. Jestem w bardzo bliskich relacjach z Damianem Chmielem, obecnie zawodnikiem Sandecji Nowy Sącz, który wyszedł spod mojej ręki. Jestem ojcem chrzestnym jego dziecka, a on jest mojego.

Jakie zadanie postawiono przed panem w Kalwariance?
Po odejściu z Białki chciałem odpocząć od futbolu, ale wielu piłkarzy tam występujących znam, więc namawiali mnie do pracy. Na stadion Kalwarianki mam z domu tylko 14 kilometrów. Baza treningowa jest idealna. Znowu będę budował zespół. Pewnie, że nikt nie lubi przegrywać, więc nie zamierzam wobec siebie i piłkarzy stosować taryfy ulgowej. Jednak na pewno praca będzie spokojna, bez presji wyniku na awans, jak to było w Białce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Krzysztof Wądrzyk: Praca u podstaw także daje sporą satysfakcję. W Kalwariance o tym już wiedzą - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski