wiyrśki sabałowe
i krziz na Giewoncie
i góralskom mowe
-Śpiewają w Zakopanem, ale i po innych dziedzinach też. Bo krzyż ustawiony na wierzchołku wapiennej skały Giewontu widać z daleka. Dla przyjeżdżających w te strony jest pierwszym wpadającym w oko akcentem w łańcuchu Tatr. Jest też ostatnim widokiem, jaki unoszą w oczach i pamięci wyjeżdżający spod Tatr - i ci, co wyjeżdżają na chwilę, i ci, co na całe życie.
Hej, krzizu na Giewoncie
nie zapomnem o cie
Hej, kie umiyrołe bede
to se poźrem na cie
Krzyż na Giewoncie kończy właśnie 100 lat. Wystarczy, aby wrosnąć w pejzaż, ale i w kulturę góralską; śpiewek z krzyżem na Giewoncie w tekście powstało w ciągu tych lat sporo. A przede wszystkim nikt już dziś nie wyobraża sobie Giewontu łysego - bez ażurowej, żelaznej konstrukcji na szczycie.
Wszystko zaczęło się od księdza Kazimierza Kaszelewskiego, proboszcza parafii zakopiańskiej, a ściśle rzecz biorąc - od podróży. Ksiądz Kaszelewski wojażował do Rzymu, do Wiednia i nie tylko. W Dolomitach, w Alpach stawiano krzyże na skałach, więc dlaczego Tatry miałyby być uboższe? Za Giewontem zaś przemawiało i to, że jest doskonale widoczny, i to, że jakkolwiek ku reglom opada stromym urwiskiem, to ma również łatwe, nieskomplikowane dojścia, aż pod sam szczyt.
Wprawdzie tatrzańskie sztolnie, z których wydobywano żelazo, zostały już wyczerpane, a huta w Kuźnicach zamknięta, ale ani materiał, ani robota nie nastręczały problemów; były inne hamernie, a i żelaza nie brakowało - ani na ziemiach polskich, ani w ck Austrii. Trudnością, która z dzisiejszego punktu widzenia zdaje się nie do pokonania, było wywindowanie 12-metrowej konstrukcji, ważącej ok. 2 t, na taką wysokość stromymi ścieżkami. Nie było przecież helikopterów, ba, nawet na zwykłe dźwigi wypadało jeszcze poczekać. Jednakże - o czym ks. Kaszelewski wiedział - na Podhalu nie brakowało sprawnych, silnych rąk, a chęci też zawsze dało się znaleźć albo wywołać. Jedni radzi byli zrobić coś na chwałę Bożą, innym pasowało Pana Boga za grzechy przeprosić; i za grzechy honorne, i za takie, co je powspominać miło, i za te powszednie też.
Całą konstrukcję wniesiono po kawałku, osadzono w przygotowanym wcześniej fundamencie, znitowano i stoi. Bez elektronicznych pomiarów dla prawidłowego ustawienia, wyliczenia pionu i poziomu - i bez specjalnych zabezpieczeń (takich, jakie zna np. dzisiejsza wspinaczka wysokogórska) dla pracujących na szczycie. Krzyż na Giewoncie jest, cokolwiek by powiedzieć, lekcją pokory dla nas, dzisiejszych dzieci wielkiej techniki.
Z ludzi w poźniejszych latach pod Giewontem toczących swoje żywobycie najlepiej konstrukcję krzyża-jubilata poznał kowal, Władysław Gąsienica-Makowski, ojciec obecnego starosty podhalańskiego. Kiedyś, będzie już dobre dwadzieścia lat albo i więcej, krzesny Władysław dokładnie krzyż pomierzył, policzył wszystkie przęsła i nity, obliczył skalę i zrobił niezwykle dokładną replikę-miniaturę. W darze dla Ojca Świętego, bo któż inny byłby wart takiej roboty?
Jolanta Antecka
Zdjęcia: Paweł Pełka, Muzeum Tatrzańskie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?