Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzyż - symbol wiary i wolności

Wojciech Paduchowski
Przeciwko obrońcom nowohuckiego krzyża milicja użyła broni palnej. W wyniku starć, rannych zostało kilka osób
Przeciwko obrońcom nowohuckiego krzyża milicja użyła broni palnej. W wyniku starć, rannych zostało kilka osób fot. IPN
Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. 27 kwietnia 1960. Władze podjęły nieudaną próbę usunięcia krzyża na rogu ulic Marksa i Majakowskiego w Nowej Hucie, gdzie w przyszłości miał stanąć kościół. Zapoczątkowało to wydarzenia określane jako walka o krzyż nowohucki. Zatrzymanych karano więzieniem i grzywnami

Nowa Huta była „tak nowa jak nowa jest huta” - brzmiały słowa piosenki. Nowa, czyli taka, którą można kształtować, poddawać modyfikacjom, ukierunkowywać w pożądaną stronę. Tym tworem, tą Ważykową „masą człowieczą” byli ludzie - mieszkańcy Nowej Huty. Zaplanowane miasto, które w sensie administracyjnym nigdy miastem nie było, miało stworzyć nowego człowieka, czystego jak kartka papieru, która czeka na zapisanie - Homo sovieticusa. Człowieka „nowoczesnego”, nie zanieczyszczonego starymi naleciałościami religijnymi czy moralnymi. Jeśli moralność to tylko socjalistyczna, jeśli światopogląd to materialistyczny. W nowo budowanych osiedlach miała się wychowywać w rodzinach - a jakże pozostawiono tę starą kategorie społeczną - taka właśnie jednostka ludzka.

Paradoksalnie sama architektura Nowej Huty przeczyła takim założeniom. Budowano osiedla na wzór amerykańskiej „jednostki sąsiedzkiej”, w których ludzie mogli się przynajmniej znać z widzenia, zaprowadzali dzieci do tego samego przedszkola, szkoły, chodzili do tych samych sklepów. Sąsiedzi znali się wzajemnie. Chodzono niejako w pielgrzymce do tzw. nowohuckich kościołów, które dla zdecydowanej większości mieszkańców znajdowały się w sporej odległości od miejsca zamieszkania. To wszystko powodowało, że integracja społeczna postępowała stosunkowo szybko. To w rodzinie już w nowym miejscu i w nowych warunkach kontynuowano przyniesione ze sobą, być może też i „wyrwane spod miedzy” zwyczaje, rytuały, moralność i religijność.

Teren Nowej Huty w końcu musiał się stać miejscem konfrontacji podwójnego jej życia. Tego funkcjonującego w oficjalnej propagandzie z tym podziemnym, nieoficjalnym, o którym nie pisała prasa i nie mówiono na otwartych spotkaniach. Nowa Huta była polem starcia, walki o rząd dusz. Najbardziej zaciekłej, jak się wydaje, w pierwszym dziesięcioleciu jej istnienia, kiedy tworzyły się zręby jej społeczności.

Parafia bez kościoła

Kościół od początku podjął rękawicę rzuconą przez komunistów. Już w 1949 r. książę kardynał Adam Sapieha objeżdżał teren Nowej Huty, szukając dogodnego miejsca dla przyszłej świątyni. Zdawał sobie sprawę, że tak wielkiej rzeszy ludzkiej nie można zostawić bez opieki duszpasterskiej, a tym samym pozwolić władzom komunistycznym na dowolne jej kształtowanie. W tamtym czasie myśl o budowie kościoła trzeba było zostawić na przyszłość. Czasy dla Kościoła w Polsce były bardzo trudne, a stać się miały jeszcze trudniejsze. Uwięziono kardynała Stefana Wyszyńskiego, skazywano i więziono wielu księży i biskupów. Przykładem represji był pokazowy proces, nazwany procesem kurii krakowskiej, na którym zapadły dwa wyroki śmierci, a jedną z jego konsekwencji było wygnanie z Krakowa abp. Eugeniusza Baziaka i bp. Stanisława Rosponda. W pierwszym roku budowy Nowej Huty (1949) popełniono mord sądowy na ks. Władysławie Gurgaczu.

Mimo tak dużych represji Kościół krakowski podejmował przeciwdziałania, również na polu administracyjnym. W 1952 r. postanowiono utworzyć parafię bieńczycką, którą wydzielono z Raciborowic. Nowa parafia nie posiadała własnego kościoła, ale miała małą kaplicę, która stała się zwornikiem życia religijnego i duchowego dużej części nowohucian. Niejako z drugiej strony Nowej Huty ojcowie cystersi silnie zaangażowali się w prowadzenie parafii mogilskiej. Sam klasztor cysterski został w 1953 r. podniesiony do rangi opactwa, co miało m.in. przydać mu prestiżu w oczach wiernych.

Polski Kościół dotrwał do roku 1956 i od tego momentu raczej nie był już zagrożony w swoim substancjalnym istnieniu. Ludzie Kościoła zaczęli wychodzić na zewnątrz. W 1956 r. Zofia Lutek i inne osoby rozpoczęły akcję zbierania podpisów do władz o pozwolenie na budowę kościoła w Nowej Hucie. Świątyni, która stanęłaby w sąsiedztwie nowohuckich bloków, a nie na obrzeżach dzielnicy.

17 marca 1957 r. doszło do poświęcenia krzyża na rogu ulic Marksa i Majakowskiego, gdzie miał stanąć kościół w Nowej Hucie. W tym samym roku religia powróciła do szkół. Już jednak rok później komuniści wrócili do konfrontacji z Kościołem, coraz bardziej ograniczając jego funkcjonowanie, zwiększając nacisk ideologiczny, propagandowy oraz administracyjny, nie licząc tajnego oddziaływania poprzez SB. Rozpoczęto m.in. proces wycofywania religii ze szkół, zdejmowano niedawno powieszone krzyże. W 1959 r. Leon Król oraz Stanisław Paryła z Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Krakowie nie zezwolili administratorowi bieńczyckiej parafii ks. Stanisławowi Kościelnemu na przeprowadzenie procesji Bożego Ciała pomiędzy nowohuckimi blokami.

Niejako w ramach rekompensaty 24 grudnia 1959 r. młody biskup Karol Wojtyła odprawił w kaplicy w Bieńczycach swoją pierwszą pasterkę. Niespełna dwa tygodnie później zainaugurował tam mszą św. nowennę do Najświętszej Marii Panny Nieustającej Pomocy, tzw. misje bieńczyckie. Tuż przed samymi walkami o krzyż i związanymi z tym wydarzeniami 17 kwietnia wygłosił w Mogile świąteczne kazanie rezurekcyjne. Karol Wojtyła zdawał sobie sprawę z napiętej sytuacji w Nowej Hucie. W tym czasie władze administracyjne wraz z PZPR ustalały, w jaki sposób pozbyć się nowohuckiego krzyża.

W obronie krzyża

Rano 27 kwietnia 1960 r. grupa partyjnych robotników, na polecenie swoich zwierzchników z PZPR, przystąpiła do próby wykopania krzyża i przewiezienia go do parafii. Przeciwko nim wystąpiły kobiety obrzucając ich bryłami ziemi. Scena była dramatyczna. Krzyż został podkopany i za pomocą specjalnej ramy i lin był przechylany ku ziemi.

W tym momencie kobiety wraz z kilkoma mężczyznami zapobiegły jego upadkowi i osadziły go z powrotem w pierwotnym miejscu. Zapoczątkowało to wydarzenia określane jako „walki o krzyż w Nowej Hucie”. Znany jest przede wszystkim fakt spalenia przez demonstrantów siedziby Dzielnicowej Rady Narodowej oraz pobliskiego kiosku „Ruchu”. Mniej natomiast pamięta się o tym, jak bardzo zacięte były to walki. Milicja często używała broni palnej. To wręcz niewiarygodne, że w wyniku starć rannych od ran postrzałowych zostało tylko kilka osób. Akta sprawy przedstawiające sytuację ze strony aparatu władzy, w tym przede wszystkim ZOMO, pokazują jak duży chaos panował przez długi czas w szeregach milicji. Poszczególne odziały nie miały ze sobą kontaktu radiowego, wydawano sprzeczne rozkazy. Brakowało odpowiednich środków chemicznych, które demonstranci z łatwością odrzucali. W końcu dochodziło do sytuacji, w których to milicja atakowała kamieniami, a demonstranci odpowiadali tym samym i tym, co mieli pod ręką, płytami chodnikowymi, gruzem, złomem. Z dachów leciał gruz z gzymsów i kominów, z okien doniczki. Cała operacja pacyfikacji trwała do późnych godzin nocnych 28 kwietnia. W tym dniu nie doszło już do poważniejszych zajść ulicznych, nie licząc rozpraszania pałkami kobiet, które ponownie gromadziły się pod krzyżem, by się modlić.

Wskazanie winnych

Władze komunistyczne odpowiedzialnością za zajścia obarczyły dwóch winnych. Stronę kościelną oraz tzw. elementy chuligańskie. Przekonywano, że mieliśmy do czynienia z prostym wyborem pomiędzy wybudowaniem kościoła lub szkoły. Tych, którzy opowiadali się za kościołem zrównywano z chuliganami albo traktowano jako osoby niewrażliwe na palący problem braku szkół w Nowej Hucie - tak to wyglądało w propagandzie, zresztą bardzo ograniczonej.

Służba Bezpieczeństwa, szukając „inspiratorów zajść”, nadała prowadzonej przez siebie sprawie operacyjnej kryptonim „Karły”, pogardliwie określając ludzi związanych z nowohuckim Kościołem, których poddano inwigilacji. Akta sprawy pokazują, jak bardzo władze komunistyczne obawiały się już po zajściach o los szkoły, spodziewając się jakiegoś aktu dywersji - co było niedorzecznością. Wybudowanie szkoły i kościoła nie stało bowiem w sprzeczności. Nawet w tym samym miejscu, o czym świadczy czas obecny.

Zatrzymanych uczestników zajść karano więzieniem albo grzywnami. Na szeroką skalę prowadzono inwigilację korespondencji. Osoby, które w listach do rodzin i znajomych źle oceniały działania władz wskazywano do zwolnienia z pracy. W KW MO powstała specjalna komisja mająca typować uczestników zajść do wysiedlenia z Nowej Huty. Było to wykonanie zapowiedzi I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki, który mówił o takiej konieczności na wiecu w Hucie im. Lenina z okazji dnia hutnika.

Nowohucki krzyż był nie tylko symbolem obrony wiary i religii, stał się pewnego rodzaju uniwersum moralnym. Dobrze oddaje to autentyczna rozmowa dwóch mężczyzn dyskutujących o tych wydarzeniach, a będących ich świadkami: „Widzi pan. Ja niewierzący i pan niewierzący, ale po co ludziom zabierać krzyż...”. Nowohucianie stanęli w obronie wiary i wolności każdego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski