Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz, doktor, honorowy obywatel

Redakcja
To szczególny rok dla ks. dr. Jana Nowaka, dziekana, a jednocześnie proboszcza parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sułkowicach. Nie dość, że obchodzi właśnie piękny jubileusz 50-lecia kapłaństwa, to dodatkowo uzyskał tytuł Honorowego Obywatela Miasta i Gminy Sułkowice. Dotychczas takie miano przyznano tylko Tadeuszowi Piekarzowi, nieżyjacemu już byłemu wojewodzie małopolskiemu, który jest patronem Domu Pomocy Społecznej w Harbutowicach.

- Tytuł Honorowego Obywatela gminy to nie pierwsze odznaczenie przyznane Księdzu przez Sułkowiczan. Wcześniej został Ksiądz wyróżniony za "pracę wykraczającą poza zakres obowiązków". Skąd w Księdzu taka potrzeba i zapał do pracy?

- Przede wszystkim - jestem zwolennikiem współpracy. Zawsze powtarzam, że tam, gdzie jest wspólna sprawa, potrzeba wspólnych działań. Sprawy duchowe, za które ksiądz jest odpowiedzialny, są budowane na podstawie materialnej. Przy realizacji różnych przedsięwzięć najlepsze efekty daje współpraca kościoła z gminą, jej instytucjami - Gminnym Ośrodkiem Kultury czy Miejsko-Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej - oraz oczywiście samymi mieszkańcami.
- Jak wspomina Ksiądz początki pracy w tutejszej parafii?
- Każdą zmianę parafii odczuwam bardzo mocno. A w Sułkowicach od początku pracowało mi się bardzo dobrze. Gdy tu trafiłem, proboszczem był ks. dr Bruno Wyrobisz, człowiek bardzo szlachetny i dobry, który przybył z Harbutowic, gdzie założył szkołę zawodową i nią kierował. Fakt, że nie jest tu często wspominany kładę na karb tego, że był chorowity i miał mało kontaktów z parafianami. Ważne jednak, że dawał wolną rękę w działaniu, nie był zazdrosny o swoją osobę. Poza tym miałem ułatwione zadanie, gdyż pracowało tu kilku moich kolegów z roku: ks. Franciszek Chowaniec, ks. Stanisław Lejawka, ks. Wacław Cedro i ks. Józef Masłowski. Zapoznając się z parafianami, powoływałem się na nich.
- Co zmieniło się w Sułkowicach od tego czasu?
- Mówiąc krótko, miasto jest wprost nie do poznania. Dam przykład. W czasie, gdy tu przybyłem, na Malikówce (dziś ul. Partyzantów) stały domy kryte strzechą. Uderzyło mnie też to, że rodziny były bardzo liczne. Widziałem w tym nadzieję na przyszłość. Od razu dawało się też zauważyć miejscową tradycję kowalską. W każdym gospodarstwie było słychać "klepanie". Dziś kowalstwo upadło. Szkoda, bo tutejsi ludzie umieją robić naprawdę piękne rzeczy. Ich prace zdobią m.in. kaplicę Stefana Batorego na Wawelu. Niezmienna pozostała inna znakomita cecha tutejszej społeczności - ofiarność. Gdybym chciał wymienić nazwiska tych, dzięki którym tak wiele udało się tu zrobić, byłaby to bardzo długa lista. Trzeba wymienić choćby najważniejsze rzeczy: organy, ławki dębowe, ogrodzenie cmentarza, kościół w Biertowicach, odnowiona kaplica św. Zofii. Teraz przygotowujemy się do wymiany dachu.
- Sięgnijmy trochę do historii. Skąd w ogóle Ksiądz pochodzi?
- Mój dom rodzinny znajduje się w Kasinie Wielkiej, niedaleko Mszany Dolnej.
- To tam podjął Ksiądz decyzję o pójściu do seminarium?
- Było to w czasach liceum. Naukę w nim rozpocząłem w Mszanie Dolnej, jednak po jakimś czasie przeniosłem się do Krakowa.
- Co spowodowało, że wybrał Ksiądz taką drogę przez życie?
- Tuż przed moją maturą przyjechał do Krakowa młody kapłan. Nazywał się... Karol Wojtyła. W czasie mszy dla maturzystów, która była odprawiana w Bazylice Mariackiej, mówił kazanie. Jak dziś pamiętam te słowa: "Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało". To wtedy zapadła ostateczna decyzja, aby iść do seminarium. Choć wcześniej, oczywiście, miałem na ten temat wiele przemyśleń.
- Jak Ksiądz wspomina lata studiów?
- Miło, choć trzeba przyznać, że studia, a zwłaszcza egzaminy przysparzały sporo stresów. Bardzo przeżywałem każdy egzamin. Do dzisiaj pamiętam egzamin u prof. Jankowskiego, benedyktyna, zdawany już po dyplomie. Dawał on możliwość ustalenia dogodnego dla studenta terminu, z czego skorzystałem i umówiłem się na konkretny dzień. Przygotowałem się dobrze, egzamin zdałem na bardzo dobry. Jednak zanim do tego doszło, gdy przyjechałem do Tyńca i szedłem na spotkanie z profesorem, modliłem się, aby... go nie było. Cóż z tego, przecież się umówiliśmy.
We wspomnieniach czasów studenckich nie może też zabraknąć postaci mojego profesora Karola Wojtyły. Na II roku miałem z nim zajęcia z pryncypiów teologii moralnej, a na IV i V z etyki społecznej. Na wykładach był bardzo trudny w odbiorze. Każde słowo było wyważone. Na wykładach nie dało się, tak jak na innych, wybiec myślami gdzieś daleko. Jako egzaminator też był bardzo wymagający. Nie naprowadzał, gdy mówiło się źle, siedział najczęściej z zasłoniętą twarzą i mruczał "uhm...". Ale jednocześnie był bardzo sprawiedliwy.
- Jak często spotykał się Ksiądz z Janem Pawłem II?
- Okazji nie brakowało. Spotykałem go później jako biskupa, arcybiskupa i kardynała. W moich wspomnieniach pozostaje jako ktoś, kto bardzo cenił i szanował człowieka. Każdego. Nie było dla niego osób mniej i bardziej ważnych. Dla każdego znajdował czas. Później, gdy był już w Rzymie, kontakt z nim mieliśmy utrudniony. Wybraliśmy się jednak do niego na 25-lecie kapłaństwa. Było to w czasie stanu wojennego. Po mszy świętej przyjął nas w Bibliotece Papieskiej _(_ks. Nowak pokazuje zdjęcia z tamtego spotkania - red.).
- Temat pracy doktorskiej wiązał się z Pismem Świętym. Dlaczego?
- To, że rozpocząłem studia podyplomowe zawdzięczam... Karolowi Wojtyle. W tym czasie postarał się o ich utworzenie u papieża. Nosiły one już nazwę studiów na Papieskim Wydziale Teologicznym.**Wojtyła szukał wtedy chętnych na te studia, chciał skupić wokół siebie grono kapłanów. Jeśli chodzi o specjalizację, to początkowo prof. Kruszyński, dziekan Wydziału Teologii, namawiał mnie, abym wybrał sztukę sakralną. Ja jednak zdecydowałem się na teologię moralną. Uważałem, że bardziej niż sztuka sakralna przyda mi się ona w pracy duszpasterza. Ostatecznie mam doktorat z teologii ze specjalizacją Nowy Testament. Nie żałuję tamtego wyboru. Ks. rektor Kozłowski powiedział mi, że na specjalizację z Pisma Świętego decyduje się mało studentów. Dużo łatwiej było zrobić doktorat na przykład z katechetyki. Badania nad Pismem Świętym wymagały oparcia o literaturę, zwłaszcza zachodnią. Dzisiejszego studiowania w żaden sposób nie można porównać do tego z tamtych lat. Dostęp do potrzebnych książek miałem tylko dzięki temu, że proboszcz z Rudawy, u którego byłem wikariuszem, był kolegą dyrektora Biblioteki Jagiellońskiej. W całym Krakowie była jedna kserokopiarka! Gdy udało mi się uprosić zaprzyjaźnionego bibliotekarza o wypożyczenie książki na godzinę, aby ją skserować, żartował: "Jak nie wróci za godzinę to Lipowiec" (w Lipowcu znajdowało się więzienie dla księży - red.). Pracę doktorską przepisywały mi na maszynie panie z Akademii Górniczo-Hutniczej. W czasie tych studiów pracowaliśmy już na parafiach. Z Rudawy dojazd miałem łatwy, ale już na II roku pracowałem na parafii w Szczyrku. Dojazd stamtąd do Krakowa zajmował mi dwa dni. Jechałem z przesiadką w Suchej Beskidzkiej, gdzie zatrzymywałem się u siostry. W tym czasie chorował też mój ojciec. Wszystko to spowodowało, że pracę doktorską obroniłem późno, dopiero w 1981 roku. - Czym jeszcze, poza Pismem Świętym, Ksiądz się interesuje?
- Trzeba pamiętać, że Pismo Święte jest tak szerokie, że obejmuje niezliczone tematy. Jeśli jednak szukać poza nim, to interesuje mnie też sztuka sakralna i prawo kanoniczne.
- Jak wyglądała droga kapłańska Księdza zanim dotarł Ksiądz tutaj, do Sułkowic?
- Pierwszą parafią, do jakiej trafiłem było Międzybrodzie Żywieckie. Później były: Gdów, Rudawa, Szczyrk, Sułkowice, Bystra Podhalańska, Wola Batorska i znów Sułkowice.
- Jubileusz 50-lecia kapłaństwa jest dobrą okazją do podsumowania dokonań duszpasterskich. Jak Ksiądz ocenia te minione lata?
- Wszystkie rzeczy, które robię, uważam za normalne i konieczne. Wszystko to chciałem zakończyć cicho i w spokoju, ale przy okazji jubileuszu tak się to uroczyście "rozdmuchało". Czy ja na to zasłużyłem?
- Czego zatem należy Księdzu życzyć?
- Nie zastanawiałem się nad tym. Miałem okazję pracować w różnych środowiskach. Wszędzie wypełniałem tylko swoje obowiązki. I robię to nadal. 75 lat to dużo. Człowiek jest trochę zmęczony. Na objęcie parafii czekają młodsi księża. Kardynałowi, który pytał mnie kiedyś, gdzie kapłan powinien spędzać emeryturę, odpowiedziałem, że nie w ośrodkach dla księży emerytów, ale na parafii. To jest miejsce na emeryturę, trzeba usunąć się z najważniejszego stanowiska, ale pozostać i pomagać. Życzyć więc należałoby sobie, aby właściwie "dograć się" z proboszczem następcą. Także sił i zdrowia na tyle, aby nie być ciężarem dla innych.
Rozmawiała: KATARZYNA HOŁUJ**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski