Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz, który kręcił beczki. Bo chciał oderwać się od ziemi

Rozmawia Katarzyna Kachel
Biskup Jan Zając jest na emeryturze, ale nie zamierza chodzić w kapciach. Ma 75 lat, ale o starości nie myśli. Jak przyjdzie, to wtedy zacznie się martwić
Biskup Jan Zając jest na emeryturze, ale nie zamierza chodzić w kapciach. Ma 75 lat, ale o starości nie myśli. Jak przyjdzie, to wtedy zacznie się martwić Fot. Andrzej Banaś
Do szybowca wskoczył z marszu. W sutannie. To wystarczyło, by Biskup Jan Zając poczuł, jak dobrze jest być bliżej nieba. –To był początek, który doprowadził mnie do pracy w Szkole Wyższych Lotów ku Miłosierdziu Bożemu. W Łagiewnikach. Emocje były bardzo podobne – mówi.

– Urodziłam się w Żywcu.

– Wiem, dlaczego mi to pani mówi.

– Żywiecczyzna nie była dla Biskupa wymarzonym miejscem, by rozpocząć posługę jako wikary.

– Myliłem się. Czas, który spędziłem w Między­brodziu Żywieckim, był cudowny. Ta parafia była moją pierwszą miłością. Najpiękniejszą.

– Niektórzy mówią: pierwsze koty za płoty.

–Nie ja.

–Pewnie dlatego że Ksiądz Biskup zwariował na punkcie szybowców?

– Od razu zwariował... Spodobało mi się, i to bardzo. Szkoła szybowcowa na górze Żar jest znana w całej Polsce. I jeśli się żyje w pobliżu, nie sposób nie ulec magii wzbicia się pod samo niebo. Przez pierwsze dwa lata byłem tylko obserwatorem. Patrzyłem i podziwiałem. Po czym zmniejszyłem dystans i zacząłem się kręcić w pobliżu statków. Tak było do 4 listopada 1965 roku. W tym dniu poleciałem po raz pierwszy.

– Był Biskup przygotowany?

– W ogóle nie byłem. Do kabiny wszedłem w sutannie i w kurtce.

– Tak z drogi?

– Nie miałem wyboru. Obserwowałem samoloty w przerwie między katechezami i nagle usłyszałem pytanie: „Lecimy?” Jak miałem nie spełnić swojego marzenia? Zdążyłem tylko powiedzieć dzieciom, które przyszły na religię, żeby poszły do księdza proboszcza i powiedziały, że mnie przez chwilę nie będzie. Poprosiłem, aby mnie zastąpił.

– Co Ksiądz czuł?

– Niewyobrażalne emocje. Warunki były tak wyśmienite, że o mało co a byśmy pobili rekord świata w tak zwanym przewyższeniu.

– Co to znaczy?

– To różnica między wysokością, w której rozpoczęliśmy lot, a tą, na której się znaleźliśmy. Byliśmy na wysokości około 5 tysięcy. Musieliśmy lądować, bo nie mieliśmy butli z tlenem.

– Dużo zabrakło do rekordu?

– Niewiele. Dla mnie jednak nie rekord był najważniejszy, ale radość. Nie da się jej z niczym porównać. Świadomość, że leci się w niewielkiej drewnianej skorupce, bez silnika i tak wysoko, a na dodatek jest się całkowicie uzależnionym od kaprysów statku i umiejętności pilota, jest naprawdę niesamowita. Uświadomiłem sobie wówczas, że człowiek jest wielki, skoro tak doskonale potrafi wykorzystać siły przyrody.

– Były przeżycia mistyczne?

– Były, a jakże. Ten lot potraktowałem niczym cud i dziękowałem Bogu, że pozwolił mi zobaczyć świat z takiej wysokości.

– Zaraził się Ksiądz Biskup?

– Zaraziłem. Potem były kolejne, nawet nocne, loty. I akrobacje...Beczki, przewroty, korkociągi i świece. Nie wiedziałem, gdzie jest głowa, gdzie nogi i ziemia. Ale zawsze miałem świetnego pilota, tak więc czułem się bezpiecznie.

–Lubi Biskup adrenalinę?

– Można tak to nazwać. Miałem szczęście przeżyć wspaniałą podniebną przygodę. Nikt mi tych momentów nie odbierze.

– Kiedy ostatni raz Ksiądz Biskup fruwał?

– Na pięćdziesięciolecie kapłaństwa. Po 47 latach przerwy zaproponowano mi, podobnie jak za pierwszym razem: może polecimy? I tak się stało. Wie pani, z kim leciałem? Z mistrzem świata Sebastianem Kawą, który wówczas przygotowywał się w Międzybrodziu do lotu nad Himalajami. Emocje były takie same jak za tym pierwszym razem.

– Zawsze miał Ksiądz Biskup miękkie lądowania?

– Gdyby było inaczej, to pewnie bym się szybko z tego wyleczył. Ale w końcu latałem z najlepszymi fachowcami.

– Przełożeni się podobno martwili.

– Pewnie kręcili głowami i mówili: „Ależ mu się zachciało”, ale głośno nie protestowali. Zresztą nie ja jestem rekordzistą. Stuletni kapłan pozwolił sobie ostatnio na taki lot. Uwierzy pani?

– Lecąc, czuje się władzę nad siłami przyrody?

– Czuje się podziw, że człowiek tak mądrze potrafi ją wykorzystać.

– Trudno było rozstać się po czterech latach z Międzybrodziem?

– Trudno, ale nie przez szybowce. W mojej parafii spotkałem wielu wspaniałych ludzi, którzy, mimo trudnych czasów, byli otwarci, życzliwi i chcieli słuchać o Chrystusie.

– Szukał Ksiądz jeszcze później takich emocji jak podczas robienia beczki?

– Nie miałem szans, choć te emocję, które były związane z pracą duszpasterską, też były mocne. Inne, ale też ekstremalne. Zwłaszcza w seminarium, gdzie towarzyszyłem osobom, które rozpoczynają drogę kapłańską i próbują rozeznać, czy mają powołanie czy nie. A potem dostałem inne zadania duszpasterskie, by w końcu znaleźć się w Szkole Wysokich Lotów ku Miłosierdziu Bożemu. W Łagiewnikach.

– Ksiądz Biskup zawsze był pewien swojego powołania ?
– Miałem obawy, czy wszystkiemu podołam, ale to nie były wątpliwości. Zastanawiałem się, czy ja, skromny człowiek, będę potrafił prowadzić innych po drogach zbawienia. Zawsze w takich momentach przypominało mi się jednak to, co mawiał Jan XXIII. Gdy został papieżem, zaczął się martwić, czy da radę, czy starczy mu sił. I wtedy Pan Jezus powiedział mu: „Janie, nie bądź taki ważny, bo to jest mój Kościół”.

– Odpowiedzialność jest bardzo obciążająca?

– Jest konsekwencją wyborów, rozeznania powołania i podjęcia się pracy duszpasterskiej. To już nie przygoda, ale wielkie zadanie, do którego trzeba mocy, zaufania i pokornej wiary.

– Gdy jechał Ksiądz składać papiery do Seminarium, mama zapytała: „A trafisz tam?”. Jak to Ksiądz wówczas odczytał?

– Droga z Libiąża Małego do Krakowa nie była zbytnio skomplikowana, tak więc nie o nią chodziło. Pamiętam bardzo dobrze, kiedy zapytała zatroskana: trafisz? Pomyślałem, że chce zapytać, czy trafię tam, gdzie Pan Bóg chce mnie mieć, i czy to jest faktycznie moje przeznaczenie.

– I trafił Ksiądz?

– Choć z jakim efektem, to już oceni Pan Bóg. I drugi człowiek, któremu służę.

– Po pracy parafialnej trafił Ksiądz do Nowej Huty. Było ciężko?

– To były czasy walki z Kościołem, tak więc prosto nie było. Pamiętam pasterkę, podczas której milicja rozpyliła gaz łzawiący. Do dziś czuję ten smak. Nie mogliśmy skończyć rozdawać komunii świętej. Wszyscy jednak przetrwali, głośno śpiewając „Boże, coś Polskę”.

To były momenty ciężkie, które jednak pokazywały, jak ludziom potrzebna jest wspólnota, jak potrafią się skupiać wokół Kościoła. To dawało siłę. Zresztą później, w czasach Solidarności i stanu wojennego, też spotykałem ludzi gorliwych, którzy chcieli się angażować w życie Kościoła.

–Ta gorliwość w dzisiejszych czasach nieco osłabła?

–Nie powiedziałbym tak, choć dar wolności nie jest łatwy. Pozwala człowiekowi żyć w pełni, ale niesie różne niebezpieczeństwa. Zawsze może przerodzić się w swawolę. Jan Paweł II uczył, że wolność nie jest nam dana, ale zadana. Powinniśmy iść za Jego słowami. Dla mnie Jan Paweł II jest wielkim przewodnikiem, mistrzem, któremu wiele zawdzięczam i na którego pomoc liczę.

– Jego droga nie jest łatwa.

– Siedzi w nas egoista, w którym jest sporo przekory. Jesteśmy tylko ludźmi. Ale z Bożą pomocą potrafimy nad sobą panować i odnosić zwycięstwa.

– Ksiądz też ma swoje słabości?

– Gdybym powiedział, że nie, skłamałbym.

– Mama księdza Bielańskiego mówiła mu z myślą o Księdzu: „Gdybyś był taki taktowny, elegancki i miły jak Jasiu, daleko byś zaszedł”. Miała rację?

– To była mądra i serdeczna kobieta. Nie przesadzałbym jednak z tymi walorami. Tym bardziej, że czasami bywało różnie. I mam się czego wstydzić.

– Czyli?

– Brakuje mi wytrwałości w swoich postanowieniach. I konsekwencji w wypełnianiu powierzonych mi zadań. Mam też inne słabości, ale nie ma się czym chwalić.

– Wiara pomaga czy przeszkadza człowiekowi?

– Mamy w sobie pragnienie nieskończonego szczęścia i radości.

– A może tak tylko się pocieszamy?

– Rozum ludzki podpowiada, że życie na ziemi ma kres. Wtedy z pomocą przychodzi wiara, że nie wszystko ma swój finał tutaj. Trzeba ufać, że życie kończy się szczęśliwym „lądowaniem” w wieczności. Potrzebna nam tylko Szkoła Lotów, którą jest Kościół, i oddanie się w ręce doskonałego pilota – Jezusa.

***

Biskup Jan Zając urodził się 20 czerwca 1939 w Libiążu Małym – polski biskup rzymskokatolicki, rektor Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej w latach 1984–1993, kustosz Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie Łagiewnikach od 2002, biskup pomocniczy krakowski w latach 2004–2014, od 2014 biskup senior archidiecezji krakowskiej.

***

Podkreśla, że Ojcem jego kapłaństwa jest Jan Paweł II. Od Niego się uczył, z Jego nauk czerpał siłę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski