Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz Radziszowski z Radziszowa został wyświęcony przez Karola Wojtyłę

Redakcja
Ks. Andrzej Radziszowski FOT. ARCHIWUM RODZINNE
Ks. Andrzej Radziszowski FOT. ARCHIWUM RODZINNE
Ks. Andrzej Radziszowski jest rodowitym radziszowianinem, ale w rodzinnej wiosce mieszkał do czasów ukończenia Liceum Ogólnokształcącego w Skawinie. Radziszów opuścił zaraz po maturze, kiedy zdecydował się pójść do Seminarium Duchownego. Bardzo zaskoczyło to jego koleżanki i kolegów z "ogólniaka".

Ks. Andrzej Radziszowski FOT. ARCHIWUM RODZINNE

SYLWETKA. Koledzy myśleli, że będzie naukowcem, może prawnikiem lub lekarzem. On wybrał drogę duszpasterza. Od lat sprawuje tę posługę w Szwajcarii.

- Wszyscy mieli określone plany kierunków studiów, a on nie zdradzał swego wyboru. Wspominał o Wyższej Szkole Rolniczej i Akademii Medycznej. W tamtych czasach nie przyznawano się do planów studiowania w Seminarium - tłumaczą trzymanie w tajemnicy tej decyzji jego klasowe koleżanki Anna Krzywoń i Dzidka Nowak.

O wyborze Seminarium większość koleżanek i kolegów dowiedziała się, gdy już rozpoczął w nim naukę. Pamięta, gdy na krakowskich Plantach wracając z zajęć spotkał kilka osób z LO. - Dziwili się, pytali czy zwariowałem, a ja mówiłem, że w życiu najważniejsza jest miłość. Ja ją czuję służąc Panu Bogu i ludziom. Każdy chce być szczęśliwy, pragnie się zrealizować. Nie widzę innej drogi na moje szczęście w życiu, jak być księdzem - wyjaśniał im.

W jego klasie dominowały dziewczyny. Było ich 23, a chłopaków zaledwie siedmiu. To one zawsze zgłaszały go na przewodniczącego klasy, którym był przez cztery lata nauki. - Wszystkie podarowały mi swoje zdjęcia - mówi z uśmiechem. Niektóre podkochiwały się w Andrzeju, inne widziały w nim świetnego kumpla. On sam wspomina, że jak każdy młody chłopak, miał marzenia, m.in. o założeniu rodziny, o dzieciach. Jednak losy potoczyły się inaczej. - To nie była moja inicjatywa, chociaż mój wybór. Bo powołuje zawsze Chrystus, ale szanuje wolność i nigdy do niczego nie zmusza -tłumaczy.

Najlepszy maturzysta

W pamięci swoich rówieśników z "ogólniaka" zapisał się jak najlepiej. - Był koleżeński, zawsze można było na niego liczyć, ale nie uczestniczył w wielu popołudniowych imprezach, bo wtedy komunikacja Radziszowa ze Skawiną była ograniczona - mówi Dzidka Nowak. Takie samo zdanie ma Anna Krzywoń: - Andrzej był skromny, ale bardzo życzliwy. Gdy np. nie zdążyliśmy zrobić zadania, to od niego zawsze można było odpisać. Należał do najlepszych uczniów - wspomina Anna.

Andrzej Radziszowski nie chwali się, że wraz z Anną Karczewską otrzymał nagrodę najlepszych maturzystów w powiecie krakowskim w 1969 r. Znajomi widzieli go jako naukowca, może prawnika, a także lekarza. Tymczasem został księdzem. - Zaprosił nas na swoje święcenia. Byli tam też jego koledzy księża. Wtedy inaczej myślałyśmy i mówiłyśmy, iż szkoda, że tacy fajni faceci mają powołanie i przywdziewają sutanny - dodaje Anna Krzywoń.

Muzyka dla przyjemności i na utrzymanie

Andrzej Radziszowski od dzieciństwa grał na klarnecie w orkiestrze dętej "Sygnał" oraz w Reprezentacyjnej Orkiestrze Dyrekcji Okręgowych Kolei Państwowych w Krakowie. Zaczynał grać jako 12-letni chłopiec i nie przestał aż do matury. - Z braćmi i kilkoma kolegami graliśmy po weselach i na zabawach, dzięki czemu zawsze trochę grosza wpadło do kieszeni. Oprócz klarnetu opanowałem wtedy saksofon. W ten sposób zarabialiśmy na życie i na szkołę. Koledzy z liceum "wyciągali" czasem ode mnie parę groszy na papierosy - opowiada.

Tworzył parafię w Mistrzejowicach

Po wyświęceniu go przez kardynała Karola Wojtyłę w maju 1977 r., został wysłany do parafii w Jaworznie-Szczakowej, gdzie spędził dwa lata. Potem osiem kolejnych w najburzliwszym okresie w Polsce, ale też najlepszych latach kapłaństwa - w Mistrzejowicach w Nowej Hucie. Tam z innymi dwunastoma księżmi, m.in. ks. Kazimierzem Jancarzem powierzono mu misję tworzenia parafii i budowy kościoła, w co zaangażowała się cała społeczność.

Szwajcaria zamiast USA

Przetrwał tam do 1987 r., kiedy kardynał Franciszek Macharski zaproponował mu wyjazd do Szwajcarii. - Miałem w planach wyjazd za granicę, ale do Stanów Zjednoczonych. Jednak kardynał nie chciał o tym słyszeć i przekonał mnie do wyjazdu do Ticino - regionu gdzie mówi się po włosku. Trochę się obawiałem ze względna na nieznajomość języka, ale ponieważ włoskiego łatwo się nauczyć, znając łacinę, więc obawy okazały się nieuzasadnione - relacjonuje ks. Andrzej. Wspomina słowa swego dziadka, Franciszka Paciorka, sprawującego funkcję wójta Radziszowa w latach 1921-1946, że nie należy niczego rozpoczynać 1 września, bo się nie powiedzie. Dziadek mówił tak mając na myśli okrutną datę rozpoczęcia II wojny światowej. Jednak dla jego wnuka okazała się szczęśliwa.

Dzisiaj nie wie, czy potrafiłby wrócić do kraju i funkcjonować w jakiejś parafii. Przyzwyczaił się do szwajcarskiego systemu, tamtejszego rytmu i kontaktów z parafianami, poznał mentalność ludzi. Zadomowił się w parafii Stabio liczącej ponad 4 300 osób. Ma tu ręce pełne roboty. W parafii są dwa chóry, dwie orkiestry dęte, siedem kościołów. W trzech odprawia w każdą niedzielę msze, a w pozostałych - w dniu odpustu.

Parafia zajmuje się też domem opieki na osobami starszymi. On jest prezesem fundacji kościelnej, prowadzącej tę placówkę. Ponadto uczy w gimnazjum przedmiotu, który nazywa się edukacją religijną, prowadzi dziesięć z czternastu grup działających przy parafii. To specyfika tamtejszego Kościoła. Wierni czują potrzebę angażowania się w działalność charytatywną, liturgiczną, tworzą grupy modlitewne pomagające dzieciom w odrabianiu lekcji czy też przygotowują Karnawał, obchodzony hucznie i wesoło. Jest też szkoła wiary dla dorosłych oraz katecheza pozaszkolna przygotowująca do sakramentu pierwszej komunii i do bierzmowania. Są kursy dla narzeczonych oraz kancelaryjna praca. Jego dziełem jest mobilizacja parafian do odrestaurowania głównego kościoła pochodzącego z XV wieku. Prace trwały dwa lata i kosztowały blisko 3 miliony franków.

Jest tu tradycja spotykania się ludzi np. po pasterce, na którą przychodzą też osoby niepraktykujące. Przygotowują mały poczęstunek i grzaniec. Takim spotkaniami zawsze kończą się wszystkie uroczystości, np. koncerty chórów, odpusty, większe święta - To ludzi jednoczy, mają okazję poznać się z sobą i porozmawiać. Inaczej także dla mnie byłyby osobami anonimowymi - mówi ks. Andrzej.

Polscy księża wspierają szwajcarski Kościół

Polscy księża przyjeżdżają do Szwajcarii, żeby wesprzeć duszpasterstwem tamtejsze parafie. Np. w diecezji Lugano, do której należy parafia Stabio, rocznie wyświęca się jednego księdza na dwa lata. - Średnia wieku szwajcarskich księży wynosi około 70 lat. Ja uchodzę tu za młodzieńca - śmieje się ksiądz. Dlatego nie ma tu takiej wspólnoty wśród duchowieństwa, jak w Polsce, czego ks. Andrzejowi bardzo brakuje. - Tutaj nie ma tradycji spotykania się np. wspólnych wyjazdów na narty, odwiedzin na imieniny czy spotkań rocznikowych - dodaje.

Polonia nie jest tu liczna. Kanton Ticino, w którym leży Stabio, zamieszkuje około 360 Polaków. Ks. Andrzej raz w miesiącu jeździ do Lugano i odprawia dla nich mszę w języku polskim. Średnio uczestniczy w niej 20-30 osób. Więcej - około stu - jest na pasterce, a w granicach 120 - na święceniu pokarmów w Wielką Sobotę.

Często wraca do Radziszowa

Ks. Andrzej Radziszowski ma sentyment do rodzinnej wioski, gdzie często przyjeżdża, bo jak mówi, ciągnie go w miejsce, z którego wyszedł. Poza tym mieszka tu jego rodzina: siostra, jej dzieci, a także od niedawna - po zbudowaniu domu - z Krakowa wrócił jego brat, który jest organistą w kościele w Prokocimiu. Teraz choruje i ks. Andrzej stara się jak najczęściej go odwiedzać.

W zeszłym miesiącu ksiądz gościł na jubileuszu 60-lecia rodzimej orkiestry "Sygnał". - Mam tyle samo lat, co orkiestra. Kiedy w niej grałem byłem "maskotką", najmłodszym członkiem w zespołu - mówi z dumą.

W Radziszowie będzie za kilka dni, bo chce odwiedzić kościół gdzie był ministrantem i uczył się modlić, popatrzeć na Wytrzyszczek (wyżej położony przysiółek Radziszowa), pójść do lasu i na cmentarz, gdzie pochowani są jego rodzice, dziadkowie i niestety, coraz więcej kolegów i koleżanek z "podstawówki", znajdującej się wówczas w dworze Dzieduszyckich. - Kiedyś, już w Stabio - a były to dni, gdy bardzo tęskniłem za Polską - śniło mi się, że pracuję w polu i "chodzę za pługiem". A sen był tak sugestywny, że czułem zapach ziemi w odwracanych skibach - wyznaje. EWA TYRPA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski