Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz z wyćwiekowanym pasem

Redakcja
Ludzie cienia - Franz Dreadhunter, Piotr Foreman i Püdel FOT. SEBASTIAN PRZYBYLSKI
Ludzie cienia - Franz Dreadhunter, Piotr Foreman i Püdel FOT. SEBASTIAN PRZYBYLSKI
Rozmowa z ANDRZEJEM "PÜDLEM" BIENIASZEM, gitarzystą grupy PÜDELSI, która wystąpi w sobotę, 23 lutego, o godz. 20 w klubie Kotkarola.

Ludzie cienia - Franz Dreadhunter, Piotr Foreman i Püdel FOT. SEBASTIAN PRZYBYLSKI

- Na sobotnim koncercie zagracie piosenki Twojego poprzedniego zespołu Düpą. Dlaczego ciągle do nich wracasz?

- To są nasze korzenie, z tego wyrastamy. Od 28 lat Püdelsi kroczą tą drogą, którą kroczyłoby Düpą. Zawsze jak robię jakiś utwór, zastanawiam się, czy by się spodobał Piotrowi Markowi. Bo przecież cała moja przygoda zaczęła się od właśnie od spotkania z nim. Niestety - Piotr odszedł przedwcześnie. Ale zostawił po sobie wiele tekstów. I Püdelsi wykorzystują te materiały.

- Ale czy te piosenki sprzed trzydziestu lat są jeszcze dzisiaj aktualne?

- Są jeszcze bardziej aktualne niż kiedyś! Bo dają ludziom do myślenia. Przy tej bezbarwności tekstowej lansowanej obecnie w mediach, robią ogromne wrażenie. Pewnie jest teraz wielu ciekawych artystów, ale ich twórczość nie może się przebić, bo włażenie do dupy mediom jest jeszcze większe niż w latach 80. Wtedy była cenzura - a i tak wszyscy ją olewali. A dzisiaj każdy boi się nawet własnego cienia.

- Na wasze koncerty przychodzą też młodzi ludzie?

- Oczywiście. Jest wiele osób, które interesują się twórczością Düpą. Bo to są obrazoburcze piosenki, ale nie bezsensownie, jak to niektórzy próbują robić dzisiaj, tylko w surrealistyczny sposób.

- Za te piosenki brało się wielu różnych wokalistów. Czyje interpretacje Ci najbardziej odpowiadały?

- Najdłużej z nami był Maciek Maleńczuk. Latem 1985 roku zgarnąłem go z ulicy i zrobiłem wokalistą Püdelsów. On wtedy pierwszy raz zetknął się z tekstami Piotra. I miał na tyle odwagi, że potrafił je zaśpiewać pełnym głosem. To były takie teksty, które potrzebowały silnej osobowości. Dlatego do niego pasowały. Maciek odcisnął największe piętno na Püdelsach.

- Teraz całkiem nieźle radzi sobie z nimi Piotr Foreman.

- To prawda. Interpretuje je po swojemu. 23 marca wychodzi nowa kompilacja Püdelsów - "Reggae kocia muzyka". Znajdzie się na niej 21 reggae'owych utworów, wybranych z naszej całej 27-letniej twórczości, które śpiewają wszyscy wokaliści, którzy z nami współpracowali. Pojawią się na niej także nowe piosenki, wykonane przez Foremana, ale też takie, które nigdy wcześniej nie ujrzały światła dziennego - choćby te zaśpiewane przeze mnie, Dario Litwińczuka i Maćka Mieczni-kowskiego. Nie zabraknie również słynnych nagrań z Korą,

- No właśnie: jak wspominasz tę pamiętną sesję Püdelsów z ówczesną wokalistką Maanamu?

- Piotr Marek znał Korę z czasów hipisowskich. Ponieważ robił sobie czasem z wszystkich jaja, więc z niej też. Ale zawsze z dużym szacunkiem mówił o Korze. Kiedy śpiewał o niej "To spiżowy ratler wlecze szkielet wokalistki na spacer", trochę przemawiała przez niego zazdrość, że jej się udało zostać gwiazdą, a jemu - nie. I tak naprawdę on zawsze marzył, żeby ona zaśpiewała z Düpą. Ale nigdy do tego nie doszło. Kiedy założyłem Püdelsów, żeby kontynuować myśl Düpą i zostaliśmy laureatami Jarocina w 1986 roku, to w nagrodę mogliśmy nagrać swoją pierwszą płytę. Ponieważ Kora chciała na niej zaśpiewać, zaprosiliśmy ją do studia. Nie mogliśmy wtedy namierzyć Maleńczuka, więc wykonał tylko dwie piosenki. Jak słucham tej płyty dzisiaj, to mam do niej wielki sentyment. Kora zaśpiewała nie tak, jak w Maanamie, po swojemu, brawurowo. To fajny dokument tamtych czasów.
- Przez swoją samobójczą śmierć Piotr Marek jest obecnie postrzegany jako mroczna postać. Tymczasem powiedziałeś, że często robił sobie jaja. I takie też są jego teksty.

- On prywatnie brylował w towarzystwie. Bo był niezwykle błyskotliwy i zabawny. Czasem tarzaliśmy się przy nim ze śmiechu. Był świetnym kompanem. Ale jego dowcip był często bardzo złośliwy. Jak mu ktoś zalazł za skórę, potrafił być naprawdę nieprzyjemny. Dlatego jedni go nienawidzili, a drudzy - kochali. My akceptowaliśmy jego wariactwa. Na pewno był to człowiek wysokiej kultury. Po jego samobójczej śmierci 5 sierpnia 1985 roku została czarna dziura - jak po Dymnym czy Kantorze. Do dzisiaj mi go brakuje.

- Był przede wszystkim malarzem czy muzykiem?

- I jedno, i drugie. Piotr malował, aby z czegoś żyć. Przyjeżdżali do niego kolekcjonerzy z całego świata i kupowali jego obrazy na pniu za grube dolary. A wtedy był ogromny przelicznik na złotówki. Dlatego potrafił sobie pozwolić na dobry sprzęt audio, płyty czy instrumenty. I pod tym względem był do przodu wobec innych. Dzięki swym technicznym wynalazkom jako pierwszy w Polsce zaczął robić loopy - ciął i kleił taśmę magnetofonową, kiedy nikt jeszcze u nas o czymś takim nie myślał. Dzięki zastosowaniu różnych jego muzycznych maszynek, powstało oryginalne jak na tamte czasy brzmienie pierwszej płyty Izraela.

- Jaką zapomniałeś najbardziej szaloną akcję Piotra?

- Było ich prawdziwe mnóstwo. Jedną faktycznie pamiętam szczególnie. Piotr przyjaźnił się z ostrymi chłopakami ze Zwierzyńca, którzy byli po różnych życiowych przebojach, nawet aresztach i wyrokach. Na ulicy Tarnowskiej, przy której mieszkał, przechadzał się pewien ksiądz do jednej pani. I te chłopaki zajumali mu sutannę. Przynieśli ją Piotrowi, a on wymalował ją sprejami w pan-czurskie wzory, takie nastroszone cienie, przypiął do niej jakieś sowieckie odznaki i przepasał pasem z ćwiekami. Tak wystrojony ruszył ze mną przez ulicę Zwierzyniecką na koncert, który Düpą miało zagrać 3 maja 1985 roku w Piwnicy pod Baranami. Wszyscy się za nami oglądali. W pewnym momencie pojawiło się kilku zakonników - i kiedy go zobaczyli, widzą jakiś dziwnie odziany ksiądz idzie, ale myk, ukłonili się Piotrowi. (śmiech)

- Z tego, co opowiadasz, wynika, że Piotr był człowiekiem napędzanym kreatywną energią. To właściwie dlaczego popełnił samobójstwo?

- Odkąd go poznałem, ciągle mówił o samobójstwie. Wiem, że nawet miał kilka nieudanych prób. I nadal ciągnęło go na ciemną stronę. Widać to było na jego obrazach, słuchać to było w niektórych jego tekstach. Swoje zrobił też alkohol. Wtedy wódka była niedobra, a on pił litrami. Zniszczył sobie organizm, zaczął wysiadać fizycznie i psychicznie. W pewnym momencie przyszedł do mnie i powiedział: "Püdel, zakładaj swój zespół, bo ja odchodzę". I dotrzymał słowa.

Rozmawiał PAWEŁ GZYL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski