Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Księga rodu

Redakcja
Wszystko zaczęło się w 1893 roku od skromnego kramu z trzewikami

Andrzej Kozioł - Kraków: miejsca - ludzie - zdarzenia

Andrzej Kozioł - Kraków: miejsca - ludzie - zdarzenia

Wszystko zaczęło się w 1893 roku od skromnego kramu z trzewikami

Księga jest ogromna, czerwono oprawiona i ciężka. Złote litery okładki głoszą: "Saga rodu Łodzińskich", chociaż po prawdzie to nie saga, ale kronika. Zapisywanie jej zaczęto niezbyt dawno, bo na pierwszej stronie można przeczytać: Księgę tę założono z okazji zjazdu rodzinnego dnia 5 listopada 1967 roku, na kartach której opisywać się będzie dzieje Rodu Łodzińskich dla pamięci pokoleń.
   Jacek Łodziński w jordanowskich księgach parafialnych doszperał się do Łodzińskich z początku XVI wieku, z roku 1520, ale tak naprawdę nikt nie wykreślił drzewa genealogicznego. W czerwonej księdze, na maszynopisowej wklejce, można znaleźć kilka informacji nie do końca sprawdzonych, pewnych wprawdzie, ale nie wiadomo, czy odnoszących się do rzeczywistych przodków: Archiwalne zapisy i notatki w bibliotekach oraz muzeach wymieniają Franciszka Łodzińskiego - właściciela kamienicy w Krakowie, ul. Szewska 17, w 1702 r. Franciszka Radwana Łodzińskiego z Chorągwicy Łodzińskiego, sędziego kapturowego z Księstwa Zatorskiego w 1763 roku. Jakuba Radwana Łodzińskiego - właściciela wsi Skomielna Czarna w 1834 r. _I tak dalej, i tak dalej, aż do dwóch osób pewnych, bezpośrednich protoplastów rodziny szeroko rozgałęzionej i znanej w Krakowie - Feliksa Łodzińskiego i Karoliny z Wziątkowskich Łodzińskiej. W czerwono oprawionej księdze pojawiają się oryginalne dokumenty - spisane po łacinie świadectwo ślubu z 1891 roku i o wiele późniejszy, bo z 1950 roku, "Wyciąg z księgi zaślubionych" parafii św. Szczepana w Krakowie.
   Jacek Łodziński pamięta babkę - seniorkę rodu, do której w dzieciństwie udawał się wraz z kuzynami, aby złożyć jej rymowane, wykute na pamięć życzenia. Mieszkała przy placu Mariackim 8, w samym centrum Krakowa, w cieniu mariackiego kościoła. Jednak rodzina - nie licząc okolic Jordanowa, nie licząc Kleparza, na którym pradziadek, ojciec babki, prowadził dom zajezdny - korzeniami tkwiła na Zwierzyńcu. Tutaj, przy ulicy Senatorskiej 18, Łodzińscy zamieszkiwali w - jak się kiedyś podkreślało w dokumentach - _domu własnym
. Dom już nie istnieje, podobnie jak wiele zwierzynieckich budynków, na których miejscu wyrosły bloki, ale jeszcze w rodzinnym albumie, na zbrązowiałej fotografii, można zobaczyć całą rodzinę, upozowaną hieratycznie, a na sąsiedniej stronie - zdjęcia przybyłych na Senatorską wiedeńskich członków rodziny. Wiedeńskich, a więc już zagranicznych, bo rzecz się działa w okresie międzywojennym, w niepodległej Polsce.
   Feliks i Karolina mieli także - o czym z rodzinnych przekazów pamięta Jacek - fabryczkę obuwia przy niezbyt odległej od Senatorskiej ulicy Słonecznej, dzisiejszej Prusa, mieli kamienicę, także na Zwierzyńcu, przy ulicy Kościuszki, dom przy ulicy Wygoda 5. Stosunkowo szybko osiągnęli wysoki status materialny, a zaczynali skromnie - od Sukiennic, od kramu z trzewikami. Zaczynali tak skromnie, że - jeżeli wierzyć rodzinnej tradycji - obuwie ustawiali noskami skierowanymi nie do frontu, w stronę klienta, ale bokiem, żeby zapełnić półki, sprawić wrażenia, towarowej obfitości.
   Kram został założony w 1893 roku i Jacek Łodziński - wprawdzie nie senior rodu (tytuł ten przysługuje raczej Janowi Kullandzie i Marii Kłyś-Łodzińskiej), ale człowiek pełen niezwykłych pomysłów, organizator imprez, na których bawią się setki osób, cichy, dyskretny mecenas sztuki - postanowił, że w tegorocznym październiku Łodzińscy po mieczu i Łodzińscy po kądzieli - Kullandowie, Targalscy, Kłysiowie, Ziobrowscy, Matiasowie, Kozerscy, wymieniając tylko niektóre nazwiska, z niewątpliwą krzywdą innych - będą świętować jubileusz założenia skromnej firmy, od której wszystko się zaczęło. Jubileusz osobliwy - 111. rocznicę. Może Jacka urzekły trzy jedynki, może zagrała w nim fantazja, nie wiadomo. Jedno jest pewne - wśród ćwierć- i półwieczy, wśród stuleci, rocznic najczęściej świętowanych, jubileusz zamknięty w trzech jedynkach wybija się oryginalnością, ma w sobie niewiele z kupieckiej akuratności, więcej z artystowskiej fantazji.
   Protoplaści rodu do majątku dochodzili akuratnością. Nikt już nie pamięta, jak wyglądała ich codzienność, ale można domyślać się, że podobnie jak następnego pokolenia, na przykład rodziców Jacka.
   Tradycje były proste, tak jak proste są wszystkie elementarne prawdy. Pracowitość. Uczciwość. Szacunek dla tradycji. Szacunek ten przejawiał się różnie - religijnością, ale także zamiłowaniem do starych kupieckich obyczajów. Cała rodzina pierwszego stycznia pojawiała się w Częstochowie, aby tam, o piątej rano, przed odsłoniętym obrazem Czarnej Madonny, wysłuchać mszy, służyć do mszy - pierwszej w nowym roku. Dzień pracy w sklepie, w kramie w Sukiennicach (a był czas, że handlowało w nich trzynastu członków rodu) zaczynał się od modlitwy. A obyczaje, już chyba zapomniane, kazały dokonywać zabiegów z pogranicza magii. Młody Jacek Łodziński w służącej za kasę szufladzie kramu znalazł bułkę. Zwyczajną, tak zwaną wodną bułkę, która - o ile pamiętam - przed zmianą pieniędzy w latach pięćdziesiątych kosztowała trzydzieści pięć groszy. Nafukał wtedy na ojca: Jak tata może trzymać jedzenie razem z pieniędzmi! Ojciec, cicho, nieomal pokornie wyjaśnił, że takie były stare kupieckie zwyczaje, do kasy należało włożyć kawałek chleba - żeby się szczęściło, żeby nie zabrakło na codzienną strawę...
Pierwsi z Łodzińskich kupców nie zasklepiali się wyłącznie w kupiectwie. Kolejne oryginalne dokumenty wklejone do czerwonej księgi dowodzą społecznej - jak powiedzielibyśmy dzisiaj - działalności Karoliny z Wziątkowskich (jakby jej więcej niże męża w tej księdze, może Feliks Łodziński więcej czasu poświęcał pracy, a może był człowiekiem bardziej cichym niż żona. Pięknie wypisany dokument, informuje, że w czerwcu 1931 roku walny zjazd Towarzystwa Szkół Ludowych w czterdziestą rocznicę założenia Towarzystwa uchwalił wyrazić JW Pani Karolinie Łodzińskiej gorące wyrazy uznania i podziękowania za długoletnią owocną pracę oświatową w szeregach Towarzystwa Szkoły Ludowej".
   Na sąsiedniej stronie czerwonej księgi dokument jeszcze piękniejszy - z królową Jadwigą, ze wstążką kwietną, z pieczęcią lakową z tekstem nieco wystylizowanym na gotyk: Katolicki Związek Mieszczanek Krakowskich im. Królowej Jadwigi w dniu imienin swojej Wiceprezesce Karolinie Łodzińskiej. Kraków 9. XI. 1930.
   Współczesny kronikarski zapis, już pismem maszynowym, potwierdza społeczną i charytatywną działałność Karoliny Łodzińskiej i innych członków rodziny: Członkowie rodziny stale zaangażowani byli w działalności charytatywnej i organizacjach o charakterze społecznym. Nauczanie dzieci wiejskich w zaborze rosyjskim, aktywne uczestnictwo w "Lidze spolszczenia miast", prezesowanie w Katolickim Związku Mieszczanek Krakowskich im. Królowej Jadwigi w 1920 r., który miał za zadanie m.in. zbieranie funduszy na wspieranie ubogich chłopców oraz wykupienie kościoła św. Agnieszki od Żydów, używających go jako magazyn towarów, kandydowanie z ramienia Stronnictwa Frontu Narodowego na posła do Sejmu, działalność w Kongregacji Pań Dzieci Marii, Kongregacji Kupieckiej, w Społecznym Komitecie Odnowy Zabytków Krakowa, Bractwie Kurkowym (...) i harcerstwie.
   Jeszcze jeden autentyczny dokument, przylepiony do kart czerwonej księgi, świadczy o społecznikowskim zmyśle rodu. Malutka, bardzo skromna karteczka, ot, taka, jaką mógłby przysłać wujek z prowincji, bez herbów, bez tytułów, zapisane maszynowym pismem: Szanowny Panie, Z radością przeczytałem Pański list z załącznikami i cieszę się, że takie Rodziny są na terenie Krakowa i Archidiecezji Krakowskiej, które przykładnym życiem religijnym, społecznym i patriotycznym przyświecają swemu otoczeniu. Oby Ich było więcej. Życzę błogosławieństwa Bożego Panu i całej Rodzinie.
   I jeszcze data - 28 czerwca 1977 roku. I podpis - odręczny, długopisowy przed imieniem i nazwiskiem krzyży, a imię i nazwisko brzmi Karol Wojtyła.
   Aby na podstawie czerwonej księgi wykreślić drzewo genealogiczne - trzeba by niemałego trudu. Ród rozrastał się, kolejne panny Łodzińskie wychodziły za mąż, zmieniały nazwiska, ich córki podobnie. Pod koniec lat osiemdziesiątych "Wykaz członków Rodziny" liczył już blisko 150 nazwisk: nie tylko Łodzińskich oczywiście.
   Jeszcze więcej trudności będzie miał przyszły historyk, który będzie chciał opisać, uporządkować chronologicznie handlową działalność rodu.
   Wiadomo, że wszystko zaczęło się od kramu z trzewikami, a później rozrosło, rozbuchało, rozkwitło. I dzisiaj konia z rzędem temu, kto policzy sklepy Łodzińskich. Są Łodzińcy od złota i Łodzińscy od materiałów budowlanych, siatek ogrodzeniowych, narzędzi. Jacek, zaczynając od pracy w kramie rodziców (Pyszna anegdota mówi o ojcu Jacka, który formalnie nie zatrudniał syna, a zapytany podchwytliwie przez urzędnika: "To ile pan płaci synowi?", odpowiedział: "Nic mu nie płacę, sam sobie bierze".) z czasem stał się restauratorem - i to jakim! "Pod Aniołami" jadały i jadają znakomitości, a ludzie pana Jacka błyskawicznie potrafią zorganizować wytworne plenerowe przyjęcie dla kilkudziesięciu osób. Od Jacka rodzina Łodzińskich zaczyna się gastronomizować. Paula, córka Jacka, prowadzi wytworną restaurację "Cherubino", jej siostra Weronika - historyczka sztuki, kończąca także Akademię Sztuk Pięknych - w pobliskim "Camelocie" równie wiele uwagi jak kawiarni poświęca plastyce. Restauracyjnymi skłonnościami zaraziła się także jej kuzynka, Magda, córka Romana, brata Jacka, według metryki stryjecznego, według sentymentów - najprawdziwszego. Z nowymi tradycjami po mieczu łączą się stare tradycje po kądzieli - dziadek młodej właścicielki "Kawalerii" był komendantem słynnej kawaleryjskiej szkoły w Grudziądzu (darujmy sobie niezbyt salonową żurawiejkę o grudziądzkich ułanach) i dlatego na ścianach, na starych zdjęciach cwałują, galopują konie. Pysznią się mundury, jeszcze cesarsko-królewskie, austriackie i polskie, międzywojenne.
Czerwona księga nieco porządkuje działalność handlową Rodziny Łodzińskich. Dowiemy się z niej, że protoplasta rodu, Feliks, został wpisany do Księgi Majstrów Cechu w Krakowie w dniu 2 marca 1896 roku.
   Że pomiędzy rokiem 1918 a 1934 Edward Łodziński handlował przy placu Mariackim 8 wyprawionymi skórami i przyborami szewskimi, a Józef Kullanda, przy Długiej 5 instrumentami muzycznymi, sprzętem rowerowym i motocyklowym. W tym samym czasie w Rynku Głównym 47 kolejni Łodzińscy, Edward i Karolina, handlowali męską galanterią.
   Nieco później Kullandowie rozpoczynają działalność w Gdyni. Józef, podobnie jak w Krakowie, handluje sprzętem rowerowym, Maria prowadzi wytwórnię ubrań ochronnych, czyli zapewne odzieży roboczej. II Rzeczpospolita, odcięta od Gdańska, który stał się wolnym miastem, przebijała przysłowiowe okno na świat - na nadbrzeżnych piaskach, w kaszubskich wioskach, powstawał port, rodziło się nowe miasto.
   A w Krakowie, w Sukiennicach, aż po wczesne lata pięćdziesiąte, handlowali Łodzińscy, Targalscy, Kullandowie. W Sukiennicach i poza nimi, bo Zofia Łodzińska sprzedawała przy Myśliwskiej artykuły spożywcze, Stanisława Targalska, przy Brackiej 4 ubiory regionalne. Starsi krakowianie z pewnością pamiętają ten sklep, sklepik z zasadzie, bo na Brackiej, bezsklepowej ulicy zwracał uwagę kolorami wstążek, cekinami na aksamitowej gładzi gorsecików, jakimiś haftowanymi czapeczkami, pachnącymi jeszcze dziewiętnastym wiekiem. W tamtych czasach podczas niedzielnych mszy na przedmieściach, w kościele Norbertanek na Salwatorze, ale także w mariackiej świątyni, jeszcze szumiały kwieciste krakowskie spódnice, jeszcze podzwaniały korale.
   Czerwona księga - dla całego rodu ufundowana przez Kazimierza Łodzińskiego i przechowywana przez niego - szczegółowo relacjonuje kolejne rodzinne zjazdy (w 1951 roku jeszcze w ogrodzie własnym przy ulicy Senatorskiej 18). Na starannie wklejanych zdjęciach jeszcze tu i ówdzie pojawiają się austriackie mundury, garnitury sprzed kilkudziesięciu lat, dzieci, które z czasem stały się podłysiałymi, zażywnymi panami i nobliwymi paniami. Pod koniec października z pewnością przybędzie nowy wpis - relacja ze 111. rocznicy założenia firmy, od której wszystko się zaczęło...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski