Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto jest kto?

Redakcja
Zdarzyło się to chyba w sierpniu 1976 r. Pierwsza drużyna Sandecji rozgrywała swój drugi mecz w zreorganizowanej III lidze. Jej wyjazdowym rywalem był zespół Czarnych (wówczas jeszcze MZKS) Jasło. W 89 min., kiedy goście strzegli bezbramkowego remisu, na indywidualny przebój zdecydował się wprowadzony przed chwilą na boisko Andrzej Niewiarowski. Strzał z ostrego kąta, za chwilę koniec spotkania, po którym sądeczanie, na krótko, bo na krótko, ale jednak zostali liderem tabeli.

Andrzej Niewiarowski

   Ów szczęśliwy snajper kibicom znany jest pod sportową "ksywką" Śrubka. Nadał mu ją Krzysiek Popiela, kolega ze szkolnej ławki. Młody Niewiarowski nie mógł spokojnie wysiedzieć na lekcji, kręcił się niemiłosiernie. Niczym owa śrubka. Ale do rzeczy. Wieloma ścieżkami postępowały futbolowe losy Andrzeja Niewiarowskiego (rocznik 1957). Przez długie lata występował w ekipie Sandecji, później Dunajca i Zawady. Wyczynowe uprawianie futbolu porzucił zaledwie przed kilkoma laty.
   Nie oznacza to, że zupełnie zerwał z piłką nożną. Od zarania istnienia był członkiem ekipy oldbojów Lacha Sandecji, z dobrym, nawet bardzo dobrym powodzeniem grywał we wszelkiego rodzaju amatorskich ligach, by obecnie uwagę swą skoncentrować na drużynie "starszych panów" z ZNTK.
   - Te występy pod dachem dają mi możność wyszalenia się, emocjonalnego rozładowania, a przy tym dość skutecznie zapobiegają zaokrąglaniu się sylwetki - mówi Andrzej. - Czasem ponoszą mnie nerwy, ale cóż, człowiek jest tylko człowiekiem. W sporcie zawsze dążyłem do zwycięstwa. W oldbojach grywam w zespole Sandecji, zaś w "zakładówce" reprezentuję barwy, jakże by inaczej, ZNTK. Różnie ostatnio dzieje się w tej firmie. Ja jednak pozostaję jej wierny. Ukończyłem właśnie niedawno kolejny kurs i mam nadzieję popracować tam aż do emerytury. Wolny czas umilając sobie bieganiem za piłką.

Tomasz

Zwoliński

   Gdyby ktoś prowadził klasyfikację zawodników najbardziej zaangażowanych w przebieg wydarzeń na boisku, to miejsce w ścisłej czołówce tego rankingu miałby zagwarantowane Tomasz Zwoliński (rocznik 1972). Piłkarz ten na obydwu frontach, zarówno w lidze oldbojów młodszych, jak i w "zakładówce", reprezentuje barwy Anmartu.
   Jest kapitanem obydwu ekip. Choćby z racji tej funkcji, przyznane jest mu niepisane prawo do obsztorcowywania swych kolegów. Nie byłaby to czynność godna powielenia, gdyby nie fakt, że Zwoliński w istocie swą postawą na parkiecie służyć może jako przykład. Ambitny aż do bólu, nie uznający straconych piłek, walczący "do ostatniej kropli krwi", przy tym prezentujący naprawdę wysokie umiejętności czysto piłkarskie, zalicza się do wybijających się aktorów rywalizacji pod dachem.
   - Przez 15 lat występowałem w nowosądeckim Starcie - mówi Zwoliński. - W klubie tym, który do dzisiaj jest zresztą moją wielką miłością, trudno było zrobić oszałamiającą karierę. Swoje popisy zakończyłem więc na czwartej lidze, co i tak uważam za osiągnięcie sporej miary. Obecnie swoje sportowe ambicje staram się realizować w futbolowej rywalizacji amatorów. Właśnie przed momentem przegraliśmy mecz na szczycie zakładowej II ligi z Panaceum. Nie bardzo więc jest mi do śmiechu. Ale to przecież nie koniec świata. Do finału rozgrywek jeszcze cztery kolejki i wiele się może zdarzyć. Zresztą i tak zapewniliśmy już sobie właściwie awans do ekstraklasy. Ale chciałoby się do tej pierwszej ligi wejść z pierwszego miejsca...

Tadeusz

Tokarski

   Zadziwiający splot okoliczności. Legendarnego pedagoga, wychowawcę wielu pokoleń młodzieży, niestrudzonego turystę Witolda Tokarskiego jego podopieczni ochrzcili mianem "ojca". Do imiennika wspomnianego - Tadeusza Tokarskiego (rocznik 1955), jak ulał przystaje przydomek "tata". A to z racji faktu, że niewiele jest takich miejsc, na których pokazywałby się bez swego syna - Jakuba (4).
   W młodości Tokarski senior przez czas jakiś z zupełnie dobrym skutkiem bronił barw silnego w owych czasach nowosądeckiego Dunajca. Występował w drużynie juniorów i kto wie, jak by dalej toczyły się losy bohatera niniejszej prezentacji, gdyby nie fatalna kontuzja. Po wyleczeniu urazu nie powrócił już na ligowe boiska, skupiając się, jak to często w takich przypadkach bywa, na amatorskiej rywalizacji. I to tej toczonej zarówno na otwartych stadionach, jak i pod dachem. Zalicza się do olbojowych weteranów. Pamięta początki rozgrywek, czas, kiedy to zawodnicy trochę nieufnie podejmowali wyzwanie rzucone przez ś. p. Jana Kalarusa. Reprezentował więc barwy kolejno drużyn Gorzkowa, Fortuny, wreszcie Heleny. Zawsze przy tym zadziwiając bardzo sportową postawą wobec przeciwników.
   - O mnie nie ma już co pisać - mówi tata. - Człowiek jest już stary, co miał w sporcie osiągnąć - osiągnął. Lepiej zainteresować się synem. Chłopak naprawdę ma talent. Rozwija go pod okiem trenera Marka Góreckiego w trampkarzach Sandecji. Myślę, że zrobi karierę większą, aniżeli tata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski