Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto ma w Polsce powody do buntu? Podobno wiedzie nam się jak nigdy

Zbigniew Bartuś
Rolnicy wyszli na ulice „po swoje”. Generalnie jednak nie wiedzie im się najgorzej.
Rolnicy wyszli na ulice „po swoje”. Generalnie jednak nie wiedzie im się najgorzej. Fot. Piotr Smoliński
Według większości raportów o stanie gospodarki i społeczeństwa Polska jest krajem mlekiem i miodem płynącym lub szybko ku temu zmierza. Zielona wyspa zachwyca świat i… coraz bardziej frustruje Polaków. Niektórych. A konkretnie: kogo i dlaczego?

W apogeum ulicznych buntów rolników, górników i Bóg wie kogo jeszcze warszawski oddział szanowanej międzynarodowej korporacji Hays opublikował „raport dotyczący wynagrodzeń i trendów na polskim rynku pracy”. Daliśmy go do poczytania kilkunastu krakowskim wykładowcom akademickim (z doktoratami), dziennikarzom oraz pracownikom ochrony i kasjerkom z marketów. W trakcie lektury – tu najdelikatniejszy z komentarzy – „o mało nie trafił ich szlag”.

Hays jest największą na świecie firmą zajmującą się rekrutacją specjalistów. Działa od ponad 40 lat, utrzymuje 237 biur w 32 krajach, zatrudnia 7800 ekspertów, słowem – ma rozeznanie. W raporcie umieścił zestawienie zarobków wykwalifikowanych specjalistów i menedżerów w podziale na 18 specjalizacji. Dane do tabelek, „uśrednione dla terytorium całej Polski”, zbierał przez cały zeszły rok – zarówno w małych i średnich przedsiębiorstwach, jak i dużych korporacjach. Do lektury zachęca hasłem: „Chcesz sprawdzić, czy Twoja pensja jest adekwatna do tego, jak długo pracujesz, jakie posiadasz wykształcenie oraz doświadczenie? ”.

Chcę. „Optymalna” (czyli najczęstsza) płaca w bankowości wynosi w przypadku prostego doradcy klienta 3,5 tys. zł, a w przypadku doradcy klienta bankowości prywatnej – 11 tys. zł. Generalnie większość płac w bankach oscyluje między 8 a 15 tys. Jeszcze lepiej jest w finansach i księgowości – tu większość „optymalnych wynagrodzeń” (z wyjątkiem młodszego księgowego – 4 tys. zł) waha się między 10 a 18 tys. zł. W branży prawniczej i podatkowej próg przesuwa się wyżej: od 12 (doradca podatkowy i „prawnik wewnętrzny w trakcie aplikacji”) do 22 tys. zł (szef działu prawnego i menedżer podatkowy).

W ubezpieczeniach zarobki poniżej 10 tys. zł znajdziemy tylko na najniższych stanowiskach, m.in. agenta (4 tys.) i specjalisty ds. likwidacji szkód (8 tys.). Optimum dla średniaków, czyli aktuariusza i kierownika ds. produktu, wynosi 14 tys. zł. W farmacji większość wynagrodzeń mieści się między 12 a 28 tys. zł. W budownictwie wynagrodzenia architektów zaczynają się od 8 tys., a kierowników budowy od 10; optymalna płaca kierownika technicznego wynosi 22 tys. Początkujący inżynier w energetyce dostaje 7 tys. zł, na pozostałych stanowiskach jest to od 11 do 25 tys. zł. W nieruchomościach jedynie specjalista ds. wynajmu ma mniej niż 10 tys. (dokładnie – 8), prawie cała reszta, w tym kierownik ds. technicznego utrzymania obiektów i menedżer ds. wynajmu, otrzymuje 14 tys. lub więcej.

Produkcja? Tu najbiedniejsi są: planista, mechanik i automatyk (7 tys. zł wzwyż), reszta zarabia dużo więcej. I wreszcie sprzedaż. Za pariasa może uchodzić przedstawiciel handlowy (4 tys.), bo już taki kierownik ds. kluczowych klientów ma trzy razy tyle. Podobnie jest w innych branżach.

Bardzo ciekawie koresponduje to z jednym z nowych programów Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej – „Gwarancje dla młodzieży”, w ramach którego urzędnicy starają się zapewnić bezrobotnym młodym Polakom (a wskaźnik bezrobocia wynosi tu ok. 23 proc.) „dobrą pracę”. Resort definiuje ją jako zatrudnienie na etacie lub na w pełni ozusowanej umowie cywilnoprawnej zawartej na co najmniej trzy miesiące, z wynagrodzeniem równym płacy minimalnej, czyli – 1750 zł brutto.

Być może nie jest to „optimum” w ujęciu Haysa, ale na pewno robi wrażenie na ok. 1,5 mln sprzedawczyń, sprzątaczek, magazynierów, ochroniarzy i innych osób zatrudnionych za pośrednictwem agencji pracy tymczasowej – na tzw. umowach śmieciowych. Ich stawka to średnio 6 zł za godzinę, co daje w porywach ok. 1 tys. zł miesięcznie.

Wszystko powyższe wyjaśniałoby, skąd się bierze ogłaszana przez GUS średnia krajowa oscylująca wokół 4 tys. zł. Sugerowałoby też, że mamy w Polsce do czynienia z jakimś potwornym rozwarstwieniem dochodów, przez które może wybuchnąć rewolucja – na czym grają związkowcy i politycy próbujący wyprowadzić Polaków na ulicę. Sęk w tym, że jest to mocno fałszywa nuta.

Z danych GUS, który co kilka lat bada dokładnie dochody gospodarstw domowych (na olbrzymiej, wiarygodnej próbie), wynika, że rozwarstwienie dochodów jest w Polsce coraz mniejsze (patrz ramka). Poza tym, owszem, istnieje u nas ponadmilionowa armia ludzi zatrudnionych na śmieciówkach, ale… wielu z nich po prostu tak woli. Jedni dorabiają do emerytury lub renty (czasem wcale nie tak małej, np. mundurowi i górnicy), a inni studiują i nie chcą się bliżej wiązać z pracodawcą. Potencjał ekonomicznego buntu w tej grupie jest więc mniejszy, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Prawdziwego głodu tutaj nie ma.

Wątpliwe przy tym, by pracownicy wymienionych profesji mogli liczyć na wsparcie górników bądź rolników. Pierwsi, ze średnimi zarobkami sięgającymi 7 tys. zł, nie znaleźliby się wprawdzie w czołówce zestawienia Haysa, ale wśród polskich robotników są elitą. Wiedzą to i walczą… o swoje. I tylko swoje.

Podobnie rolnicy. Sami zapewne mieliby spory problem z namówieniem sprzątaczek, ochroniarzy i kasjerek z marketów do blokady dróg w imię odszkodowań za szkody wyrządzone przez dziki. Zwłaszcza że odszkodowania mają być zapłacone z podatków owych sprzątaczek, ochroniarzy i kasjerek. Komu?

Kiedy aktualny przywódca „buntów chłopskich” Sławomir Izdebski zapowiadał kolejny marsz gwiaździsty na Warszawę, firma Martin & Jacob ogłosiła wyniki badań przeprowadzonych (po raz ósmy) na zlecenie banku BGŻ wśród rolników posiadających 15 ha pola lub więcej. Jest ich w Polsce ponad 200 tys. – to ledwie jedna siódma pobierających unijne dopłaty, ale z takich właśnie gospodarstw pochodzi 80 proc. całej produkcji rolnej w naszym kraju. Ankieterzy pojechali na wieś jesienią zeszłego roku, czyli teoretycznie w najgorszym od lat momencie dla gospodarzy (embargo rosyjskie, szkody wyrządzone przez dziki, spadek cen mleka i wieprzowiny, kary unijne za przekroczenie kwot…). I co?

Większość rolników (i więcej niż kiedykolwiek) oceniła swoją sytuację materialną jako dobrą lub bardzo dobrą i z optymizmem patrzyła w przyszłość. Połowa z nich ma spore nadwyżki finansowe. Przy okazji wyszło na jaw, że – wbrew trendom panującym wśród czołowych polityków – aż 89 proc. rolników ma konto w banku, a połowa zleca przelewy przez internet (jedna piąta składa w ten sposób wnioski o kredyt!). Szef rolniczego OPZZ może ich co najwyżej „wyguglować”, bo na marsze gwiaździste raczej nie namówi. Mają zbyt wiele do stracenia i raczej nie wierzą, by ktokolwiek dał im więcej niż ich dotychczasowy lobbysta – czyli minister rolnictwa z PSL.

Tzw. biedniacy, którzy od wielu lat udają rolników – nie uprawiają ziemi, tylko ją trzymają dla unijnych dopłat oraz dlatego że jej wartość rośnie w niesłychanym tempie – też nie stanowią dobrej bazy dla buntu. Ze wspomnianych badań GUS wynika, że nikomu – prócz „miastowych” z największych aglomeracji – sytuacja materialna nie poprawiła się tak bardzo jak właśnie im. Jeszcze na początku tego stulecia ich dochody nie przekraczały 45 proc. krajowej średniej dla gospodarstw domowych. Dziś jest to już ok. 85 proc. Nie sieją, nie zbierają, płacą śmieszne stawki na ubezpieczenie (KRUS) – a żyją i się bogacą. Kiepski materiał na rewolucjonistów.

Wprawdzie Alexis de Tocqueville, w przeciwieństwie do Karola Marksa, uważał, że rewolucja wybucha nie wtedy, gdy ludzie żyją w skrajnej nędzy i upodleniu, lecz wówczas gdy zaczyna im się żyć lepiej (bo poprawa jest zawsze wolniejsza od oczekiwań i coraz bardziej rozbudzonych aspiracji), ale znani socjolodzy i ekonomiści, których zapytaliśmy o to w zeszłym tygodniu („To jest bunt silnych. Słabi nie pójdą za nimi” z 12 lutego), mocno wątpią, by szerokim masom chciało się iść na barykady.No, chyba że wkurzą ich zarobki przebadanych przez Haysa specjalistów.

PS Tocqueville mawiał też, że „rewolucje rodzą się z **ogólnej choroby umysłów z nagła przechodzącej w stan przesilenia wywołany przypadkową okolicznością, której nikt nie przewidział”. A Feliks Koneczny uważał, że „rewolucja wybucha wtedy, gdy państwem zbyt długo rządzą miernoty umysłowe”. To może być przypadek polski. Wszakże niezwiązany z realną sytuacją materialną.**

Główne wnioski z raportu GUS:

Nierówności dochodowe w Polsce mierzone współczynnikiem Giniego zmniejszyły się w latach 2007–2013 z poziomu 32,2 do 30,7, zbliżając się do średniej w UE (30,5). Także inne wskaźniki świadczą o zmniejszeniu zróżnicowania dochodów Polaków.

We wskazanym okresie zmniejszył się udział dochodu 10 proc. najzamożniejszych Polaków w dochodzie całej populacji z 25,2 proc. do 24 proc. Udział najmniej zamożnych wzrósł z 2,9 do 3,1 proc.

Największe rozwarstwienie dochodów panuje w wielkich miastach (ale też najszybciej maleje), a najmniejsze w miastach do 20 tys.

Najszybciej rosły dochody mieszkańców wsi oraz wielkich miast.
Dochody powyżej średniej mają mieszkańcy centralnej, południowo-zachodniej i południowej Polski. Region wschodni, północno-zachodni oraz północny są pod kreską.

Najszybciej rosły dochody w regionie wschodnim, a najwolniej – w centralnym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski