MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kto zjadł na surowo ślimaka, by wykazać, że wszystko możliwe?

Redakcja
Andrzej Iwan - w reprezentacji grał 29 razy, zdobył w niej 12 bramek, wystąpił w dwóch MŚ, mistrz Polski z Wisłą i Górnikiem Zabrze. Trener, obecnie komentator stacji TV Orange Sport, doradca sportowy senatora Stanisława Bisztygi Fot. W. Klag
Andrzej Iwan - w reprezentacji grał 29 razy, zdobył w niej 12 bramek, wystąpił w dwóch MŚ, mistrz Polski z Wisłą i Górnikiem Zabrze. Trener, obecnie komentator stacji TV Orange Sport, doradca sportowy senatora Stanisława Bisztygi Fot. W. Klag
Zaczął się piłkarski mundial, tym razem bez Polski, która niedawno została rozgromiona 6-0. Co czuł najlepszy strzelec reprezentacji europejskich w 1980 r., który strzelał w owym roku w Barcelonie gole Hiszpanom, gdy oglądał "popis" swych następców ? Świat nam uciekł?

Andrzej Iwan - w reprezentacji grał 29 razy, zdobył w niej 12 bramek, wystąpił w dwóch MŚ, mistrz Polski z Wisłą i Górnikiem Zabrze. Trener, obecnie komentator stacji TV Orange Sport, doradca sportowy senatora Stanisława Bisztygi Fot. W. Klag

KULISY MUNDIALI. Andrzej Iwan ujawnia - dlaczego Polska nie została mistrzem świata, jaka była cena turniejów i kto wygra w RPA

- Najpierw zacząłem się zastanawiać, czy jako piłkarz przegrałem sześcioma bramkami, w reprezentacji, Wiśle, Górniku, Bochum albo Arisie Saloniki? - mówi Andrzej Iwan. - Nie. Tylko raz jako trampkarze nowohuckiej Wandy przegraliśmy tyle z wiślakami. Rzeczywiście, za czasów mej kariery pokonaliśmy Hiszpanię 2-1, zdobyłem obydwa gole, dziś taki wynik to fantazja. Zostaliśmy w tyle, wyprzedziła nas choćby Szwajcaria, awansowała na mundial, już pokonała faworyzowanych Hiszpanów. Ale Helweci zdobyli mistrzostwo świata do lat 17, czyli świetnie szkolą młodzież, szwajcarski rząd dotuje tam trenerów, pracujących z młodzieżą.

- A u nas?

- W Polsce trener młodzieży myśli przede wszystkim, jak zarobić. Słabo mu płacą, więc pracuje w kilku miejscach, na cząstkach etatów, by utrzymać rodzinę. Nie prowadzi się długofalowej, systematycznej pracy z młodymi. Dawniej małe kluby były kuźnią talentów, bo byli też kowale. Np. Marian Pomorski w Wandzie wychował z dziesięciu ligowców, ja też wyszedłem spod jego ręki. Tylko inne były czasy, wtedy kluby dotowało państwo, obecnie muszą radzić sobie same. I nie radzą.

- Dlaczego przed 30 laty Polacy byli w czołówce światowej, a dziś hen, daleko w rankingu FIFA?

- Wtedy sport był dla nas oknem na świat. Stanowił motywację, aby trenować, by z kolei wyjeżdżać, zarabiać. Przyczyn dzisiejszych niepowodzeń jest kilka. Tkwią np. w mentalności zawodników. Trenują tak, by się nie zmęczyć, a powinni porzygać się z wysiłku. Anglicy grają sto meczów rocznie, a w Polsce, gdy rozegrano trzynaście kolejek ligowych, rozległy się głosy, że to natłok. Na Zachodzie postępy uczyniła medycyna sportowa, fizjologia, rozwinęła baza, a my stanęliśmy w miejscu. Tylko gdzieniegdzie coś robimy. Podoba mi się kierunek pracy profesora Filipiaka z Cracovią, stawia na bazę i młodzież.

- Czyli znów - jak niedawno - poczekamy 16 lat, by wystąpić na MŚ?

- Może 12, ale pewnie to będzie kwestia następnego pokolenia piłkarzy. Nie wiem, czy Euro 2012 da nam impuls do rozwoju. Franek Smuda szuka kandydatów do reprezentacji, sprawdza młodych, ale niech zbytnio ich nie chwali, jak się zdarza. Na pochwały za wcześnie, to pokazał mecz z Hiszpanią. Niemniej dajmy trenerowi dwa lata na spokojną pracę. Boje się jednak o nasze Euro, czy nie będzie organizacyjnej wpadki. Jak te 40 tysięcy kibiców dojedzie na stadion, dajmy na to we Wrocławiu, gdzie zaparkują auta? Podobny problem z komunikacją byłby w Krakowie, dlatego nie jest zdziwiony, że Euro nie mamy pod Wawelem. Lepiej byłoby budować w Krakowie nowy stadion za miastem, z dogodnym dojazdem i parkingami. Stało się inaczej, a nadto przebudowywany stadion Wisły nie przekonuje mnie architektonicznie, nie ma nowoczesnej sylwetki, a pytam, gdzie pomieszczą się parkingi?

- Pan dwukrotnie wystąpił na mundialu, ale droga była nietypowa, nie mógł wcześniej grać w eliminacjach czy meczach towarzyskich reprezentacji!
- Przed mundialem w 1978 r. trener Jacek Gmoch zaczął mnie powoływać do kadry, występowałem w meczach tylko z klubami, np. z Kuwejtu, strzelałem gole. W oficjalnym spotkaniu Polaków nie mogłem jednak zagrać, bo miałem uczestniczyć w zbliżającym się turnieju UEFA juniorów (którego gospodarzem był Kraków). Liczono u nas na medal, chciano abym koniecznie pomógł drużynie, a przepis zabraniał, by junior z takiego turnieju występował w drużynie seniorów. Dziś tego przepisu nie ma. Z drużyną juniorów zdobyłem w Krakowie w maju brąz i dopiero wtedy mogłem oficjalnie zagrać u Gmocha.

- Przechodzimy więc do argentyńskiego mundialu w 1978 r. Gmoch zapowiadał medal, nawet złoty. Dlaczego nie zostaliśmy mistrzami świata, skoro, jak twierdzą eksperci, mieliśmy najlepszą drużynę w historii i nie ustępowaliśmy najlepszym?!

- Zajęliśmy miejsce 5-8, co przyjęto w kraju z zawodem, my też byliśmy dalecy od euforii. Ukierunkował na tę lokatę przegrany 0-2 mecz z Argentyną w drugiej fazie. Zgadza się, że mieliśmy bodaj najwybitniejszych wtedy piłkarzy w historii, grali Lubański, Deyna, Lato, Szarmach, Szymanowski, Tomaszewski, doszedł młody Boniek. Nie było jednak drużyny. Cztery lata wcześniej Kazimierz Górski stworzył kolektyw, wszyscy się doskonale rozumieli. Gmoch mieszał składem. Wystawił Maculewicza na bocznej obronie, na której Heniu nie występował. Przeciw Argentynie usunął Gorgonia, a na stoperze wystawił pomocnika Henia Kasperczaka, bo stwierdził, że Argentyńczycy słabo grają głową, więc olbrzym Gorgoń nie będzie potrzebny. Tymczasem Kempes zdobył gola właśnie główką. Nie był pewny swego miejsca w zespole Włodek Lubański. Nawet Zbyszek Boniek, którego trener lubił, bo mieli podobne zadziorne charaktery, nie grał od początku. Co mecz - inny skład, nikt tak nie eksperymentuje na MŚ! Gmoch zawsze chciał mieć w jedenastce dwóch inżynierów, chodziło o Maculewicza i Bogdana Masztalera, którzy ukończyli ten kierunek studiów. Mawiał, że jako inżynierowie, ludzie o umyśle ścisłym, szybciej pojmą założenia taktyczne, jakie nam zalecał.

- Podobno zamiast koncentrować się na grze, piłkarze walczyli z działaczami o pieniądze?

- Tak było, z tym że jako debiutant nie byłem bliski tych spraw, to starsi koledzy negocjowali. Podobne dyskusje były też za cztery lata w Hiszpanii. Władze sportowe chciały wykręcić się premiami w złotówkach, drużyna chciała większej i solidnej waluty.

- Ile zarobiliście na tych mundialach?

- Z Argentyny przywiozłem 8 tysięcy dolarów - W Polsce wtedy przy przeliczniku "zielonych" była to kwota oszałamiająca - i coś tam w złotówkach. Z Hiszpanii - 10 tys. dolarów. Ci grający więcej, mieli chyba po 12 tys. Podobno mistrzowie świata Włosi zainkasowali po 25 tys. dolarów na rękę, dla nich nie było to dużo, ale zarabiali wiele więcej w klubach.

- Jacek Gmoch był kontrowersyjnym trenerem?
- Na pewno. Uważał, że sam wie najlepiej, nie cenił zbytnio Kazimierza Górskiego. Jak został trenerem kadry, wprowadzał swoje koncepcje, bardzo różne, ciekawe i dziwne. Na początku mi imponował, bo to jego naukowe podejście do sportu, testy, wykresy, robiły wrażenie na młodym chłopaku. Z każdym rozmawiał długo także o sprawach życiowych, jakie ma problemy. Rozmowy nagrywał, co owych czasach było nowością. Może te nagrania ma do dziś? Miał rozmaite pomysły. Budził nas o szóstej rano i gnał na zajęcia. Ale i tak jako napastnik miałem dobrze, bo obrońców zrywał z łóżek o piątej. Mówił, że obrońcy muszą być twardzi, więc kazał im trenować sztuki walki z judokami i karatekami!

- Napastnik powinien być zwinny, więc ćwiczyliście z baletem?

- (śmiech) Na to nie wpadł. Ale gdy został moim trenerem w Arisie Saloniki, wpadł do mieszkania i przeszukał moją lodówkę. Pewnie, czy ma coś do "picia". Sam o świcie wychodził na miejscowy bazar. Specjalnie, bo potem grecka prasa donosiła, jak wielki trener brata się z mieszkańcami na targu, poklepuje ich po plecach. Był bardzo ambitny i zapalczywy. Raz szliśmy grupą po Lasku Bielańskim. Chyba Grzesiu Lato zauważył ślimaka i zapytał: - jak Francuzi mogą zjadać coś takiego? Porywczemu Gmochowi nie trzeba było więcej. Na naszych osłupiałych oczach zjadł na surowo nieszczęsnego ślimaka, a my patrzyliśmy z obrzydzeniem, po brodzie mu ściekało. Zjadł, aby udowodnić nam, że wszystko w życiu jest możliwe. Nawet mundialowe złoto, choć ślimak szczęścia nam nie dodał. Inna rzecz, że przed konsumpcją w lasku Jacek przytomnie założył się z każdym z nas o 100 złotych. Podobnie w Islandii, kiedy wskoczył do gejzeru. Miał werwę, ale nie był konsekwentny w działaniu.

- Brakło więc dobrej atmosfery?

- Na pewno niepewność gry każdemu piłkarzowi przeszkadza, a nikt nie wiedział, na kogo Jacek następnym razem postawi. Zawodnicy rewanżowali się psikusami, Janek Tomaszewski zawsze pierwszy schodził z treningów, kąpał się i jak przychodziliśmy, już siedział w stołówce. Brał wykałaczki i nadziewał nimi pieczywo, bo wiedział, że Gmoch po treningu zawsze sięga po bułkę. Innym razem zawodnicy schowali Jackowi notatki na żyrandol. Gdy wreszcie znalazł, mówili, że trener bierze dane z sufitu... Atmosfera w drużynie była różna. Jak wiadomo zadziorny Boniek nie lubił się z Kaziem Deyną. Gdy Boniek debiutował w reprezentacji, odbył się chrzest w szatni. Spodziewał się przyjacielskich klapsów, a tu starsi walili go mocno w siedzenie. Po uderzeniu od Kazia obraził się i uciekł. Nie tylko trenerowi czyniono kawały. W Hiszpanii jeździła autokarem z nami cywilna obstawa, ale z torbami pełnymi broni, bano się zamachów bojówek ETA. Smolarek i Boniek schowali im te torby.

- W Hiszpanii w 1982 r. mieliście medal. Niemniej po dwóch remisach na początku chciano zmienić trenera?
- Byliśmy bez zwycięstwa i wśród działaczy PZPN szukano wyjścia z sytuacji, miało nim być odsunięcie młodego selekcjonera Antoniego Piechniczka, jednak wstawiliśmy się za nim. Mecz z Peru wygraliśmy 5-1 i problem przestał istnieć. To były dla nas dziwne mistrzostwa. Ze względu na stan wojenny inne kraje nie chciały grać z Polakami, kadra miała tylko mecze z klubami, pojechaliśmy na mundial, nie wiedząc dokładnie, w jakiej jesteśmy formie.

- Trzecie miejsce w mistrzostwach okupiliście kontuzjami.

- Akurat trójka wiślaków: Janek Jałocha, Piotrek Skrobowski i ja wróciliśmy z urazami, Piotrek nawet w ogóle nie zagrał. Gdy awansowaliśmy do drugiej fazy, przenieśliśmy się pod Barcelonę, w góry. Ktoś "załatwił" nam hotel bez klimatyzacji - w Hiszpanii! Wytrzymywałem w nim, bo... nie grałem, byłem kontuzjowany. Grający nie mogli się zregenerować. Mieszkałem w pokoju z Józkiem Młynarczykiem. Najlepszy obok Zoffa bramkarz tego mundialu po meczu wchodził w prześcieradle do wanny z zimną wodą i długo leżał. Najgorzej turniej odbił się na zdrowiu Waldka Matysika.

- To było odkrycie trenera Piechniczka. Młody pomocnik Górnika Zabrze, do czarnej roboty, jeden z najlepszych na tym mundialu. Po MŚ przestał grać, prasa o nim nie pisała, zapanowała jakaś tajemnica.

- Waldek harował na boisku, biegał pełne 90 minut w każdym meczu, w gorącym klimacie. To odbiło się na jego zdrowiu. Doszła inna sprawa, jego dziadkowie mieszkali w RFN i namawiali Waldka na pozostanie za granicą. Miał ochotę, ale działacze PZPN czuwali, zastraszyli go i chłopak bardzo się przejął. Po powrocie z mundialu pojechałem na leczenie do Piekar Śląskich. Tam mi powiedziano, że w szpitalu leży Matysik. Wysiłek i stresy wywołały chorobę psychiczną, nawet nie wiedział co robi. W klinice wyskoczył przez okno z drugiego pietra, całe szczęście, że na żywopłot. Stopniowo organizm piłkarza przezwyciężył choroby, Waldek wrócił do zdrowia i sportu, teraz mieszka w Wupperthalu i jest masażystą.

- Mundial 1982 r. miał być mundialem młodej gwiazdy z Ameryki Południowej. Obecnie, na MŚ w RPA, gdy gra Argentyna, to nie wiem, czy kamery częściej pokazują piłkarzy, czy raczej reakcje ich trenera. Chyba te reakcje, zamiast meczu mamy Maradona show!

- Na pewno tak, podobnie w 1990 r. we Włoszech telewizja często pokazywał trenera Niemiec Franza Beckenbauera. Maradonie nie pasuje garnitur, bo każdemu ten Argentyńczyk kojarzy się z strojem sportowym. Ale oby jak najdłużej na tych mistrzostwach skakał przy linii. Maradona miał szansę na grę już w 1978 r. i gdyby tak się stało, to on, a nie ja, byłby najmłodszym uczestnikiem tych mistrzostw. Przy jego absencji ten splendor przypadł mi, niespełna 19-latkowi. W Hiszpanii w końcu Maradona "zarobił", jak to pełen temperamentu gracz, czerwoną kartkę, a jego geniusz zabłysnął za cztery lata w Meksyku. Uważam Maradonę za piłkarza wszech czasów. Pelego bowiem tak naprawdę nie widziałem w akcji.
- Wstępna część mundialu w Afryce za nami. Pierwsze wnioski? Świat się spłaszczył?

- Tak. Powtórzenie wyniku 4-0 (Niemcy - Australia) będzie trudne. Na razie zawodzą niektóre mocne ekipy z Europy i jednak Afrykanie. Anglia ma olbrzymi potencjał, jak z tej masy świetnych piłkarzy nie można wybrać dobrej jedenastki, trudno pojąć. O stylu gry Niemców od dawna nie mam dobrego zdania. Nie rozumiem też, jak Domenech roztrwonił francuską drużynę? Do Hiszpanów musi dotrzeć, że systemem tysiąca podań nie wygra się każdego meczu. Nie wiem, jak w drugim meczu wypadnie Brazylia, ale na początek z Koreą Północną zagrała ciężko. Trener Dunga propaguje niemiecki styl gry zamiast brazylijskiego, powinien nazywać się Dunger.

- Kto zostanie mistrzem?

- Oby ten zespół, który preferuje radosny, ofensywny futbol! Może Argentyna, ma genialnego Messiego. Być może odrodzi się Hiszpania, jest odwieczny kandydat do złota Brazylia. Niewiadomą na razie są Włosi, bardzo ciekawie mundial zaczęli Chilijczycy, skromnie, ale wygrywają Holendrzy.

Rozmawiał: JAN OTAŁĘGA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski