Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kulisy zbrodni w Lubinie

Dr Marek Zawadka
Funkcjonariusze SB strzelający do demonstrantów w Lubinie 31 sierpnia 1982 r.
Funkcjonariusze SB strzelający do demonstrantów w Lubinie 31 sierpnia 1982 r. Archiwum
31 sierpnia 1982. * W rocznicę porozumień sierpniowych w całym kraju odbywają się demonstracje przeciwko trwającemu stanowi wojennemu * W Lubinie od strzałów esbeków ginie trzech robotników

Śmierć trzech manifestantów z Lubina: Andrzeja Trajkowskiego, Mieczysława Poźniaka i Michała Adamowicza przeszła do historii jako zbrodnia lubińska. Wokół tej tragedii narosło wiele mitów. Jeden z nich mówi, że strzelanie do bezbronnych ludzi to była zaplanowana zemsta komunistycznej władzy na podziemnej opozycji.

Historyk dr Marek Zawadka, który od lat zbiera dokumenty na temat zbrodni lubińskiej, mówi wprost: - Ta zbrodnia to efekt przypadku, chaosu, nerwów.

O tym, że Solidarność szykuje w wielu miastach manifestacje 31 sierpnia, czyli w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych, było wiadomo od dłuższego czasu.

"Przez cały miesiąc sierpień 1982 r. ze strony NSZZ »Solidarność« Dolny Śląsk we Wrocławiu oraz jej agend na terenie województwa legnickiego notowaliśmy działania propagandowe i organizacyjne zmierzające do przygotowania oraz sprowokowania antypaństwowych wystąpień ze wskazaniem, że najlepszą okazją będzie do tego II rocznica podpisania porozumień na Wybrzeżu, tj. dzień 31 sierpnia 1982 roku".

Tak się zaczyna "Raport z postępowania służbowego w sprawie użycia broni podczas zbiorowego naruszenia porządku publicznego w Lubinie w dniu 31.08.1982 r. oraz działań sił porządkowych" autorstwa zastępcy komendanta wojewódzkiego MO w Legnicy płk. Józefa Szymańskiego, datowany na 21 marca 1983 roku.

Esbecka zbrodnia popełniona "przypadkiem"
Zacytowanego na str. 1. milicyjnego dokumentu wynika, że milicja wiedziała, iż manifestacje zaplanowano na godz. 15.30, miała dokładny wykaz miejsc w każdym mieście województwa legnickiego. Wiedziała też z biuletynu Solidarności, że demonstranci mieli żądać zniesienia stanu wojennego, uwolnienia więźniów i internowanych, reaktywowania i odwieszenia organizacji zawodowych i społecznych.

- Już 24 sierpnia 1982 roku na odprawie dowódców milicji stwierdzono, że 31 sierpnia coś będzie. Nagonka trwała od miesiąca czy dwóch. Mówiono, że szykuje się ostre spięcie podziemnej opozycji z władzą - opowiada Marek Zawadka. - Także 24 sierpnia zbierają się władze partyjne. I tu warto wspomnieć o dziwnej rzeczy. Jeżeli jest takie napięcie, to wydaje się oczywiste, że komendant lubińskiego posterunku milicji powinien cały czas być na miejscu w pogotowiu. Tymczasem mjr Góral przyjeżdża z wakacji dopiero 31 sierpnia rano. Ze Sławy.

Szalenie nerwowi byli na kacu
Z raportu płk. Józefa Szymańskiego wiadomo, że władza solidnie przygotowała się do demonstracji. W Legnicy skoszarowano dodatkową liczbę funkcjonariuszy ZOMO.

- To byli ludzie z okolicznych posterunków, np. Ścinawy czy Rudnej. Łatwo się domyślić, co robili, czekając na akcję. Pili. Efekt? Wiadomo. Ludzie na ostrym kacu są bardzo nerwowi - nakreśla tło dr Zawadka.

Autor raportu napisanego kilka miesięcy po tragedii wspomina, że 31 sierpnia "Komendant Komendy Miejskiej MO w Lubinie mjr Franciszek Góral i jego zastępca por. Jan M. udzielili szczegółowego instruktażu funkcjonariuszom desygnowanym do wzięcia udziału w zabezpieczeniu ładu i porządku na terenie miasta. W czasie instruktażu podniesiono zagadnienia broni palnej, zakazując jej użycia bez rozkazu.

W toczącym się potem, już po odzyskaniu wolności, i trwającym kilkanaście lat procesie sądowym udowadniano, że zakazu użycia broni już w czasie manifestacji nie było. Do dziś nie wiadomo też, kto wydał rozkaz, by otworzyć ogień do bezbronnych ludzi.

- Jak to w ulicznej walce, wszystko wymknęło się spod kontroli. Nerwowi milicjanci zaczęli strzelać. Pytanie tylko, jak to się stało, że mieli ostrą broń. Tego nie wiem - przyznaje dr Zawadka. - Czy to efekt chaosu, bałaganu? Przecież gdyby taki krok zaplanowali, byłoby o tym głośno. A tu wszystkich obleciał strach. Wszystkich.

Nadgorliwy porucznik Kłęski
Na pl. Wolności (dzisiejszym Rynku) pierwsi demonstranci zaczęli się gromadzić już o godz. 14. Milicja legitymowała pozorujących zakupy. W raporcie czytamy: "Około godz. 14.30 na teren pl. Wolności wprowadzono siły porządkowe w składzie 1 pluton NOMO, 1 pluton ROMO i 1 pluton [słowo nieczytelne]. Około godz. 15.15 na pl. Wolności wjechała na sygnale karetka "R" Pogotowia Ratunkowego z miejscowej Kolumny Transportu Sanitarnego.
Około godz. 15.30 na wysokości stojącej karetki wyłożono transparent z napisem »Uwolnić Lecha - Wolności dla ludu - Solidarność«. Jednocześnie na jezdni uczestnicy zbiegowiska układali krzyż z przyniesionych, a przepasanych czarnymi szarfami z napisem »Solidarność« kwiatów.

Powiększający się z minuty na minutę tłum liczący już około 2000 osób począł skandować »precz z juntą«, »precz z komuną«, »uwolnić Lecha«, podnosić ręce z palcami ułożonymi w kształt litery »V«, a następnie śpiewać hymn państwowy".

- I na tym by się skończyło, tak jak w Legnicy, Głogowie, Polkowicach. Tłum zaczynał się rozchodzić, gdy por. Kłęski niepotrzebnie zaczął wzywać ludzi do rozejścia się, grożąc użyciem siły - opowiada dr Zwadka. - Nie trzeba lepszej zachęty. Milicjant każe się rozejść, to ludzie postanawiają zostać. Słychać gwizdy, w ruch idą kamienie, zaczyna się regularna uliczna bitwa.

Z drzew spadają gałązki
Uczestnicy demonstracji wspominają, że nagle usłyszeli świst kul. Nie chcieli wierzyć, że milicja strzela do ludzi. Pocieszali się, że to ślepaki, ale gdy zobaczyli dziury w ścianach budynków i oknach, spadające z drzew gałązki, które pruły serie kul, zrozumieli, że milicja użyła ostrej broni. Chwilę później byli świadkami śmierci trzech mężczyzn. Andrzej Trajkowski i Mieczysław Poźniak zginęli na miejscu. Michał Adamowicz żył jeszcze, gdy kilku mężczyzn chwyciło go i niosło, biegnąc.

- Fotografuj pan to skurwysyństwo - krzyknął ktoś do fotoreportera "Konkretów" Krzysztofa Raczkowiaka. To on zrobił najsłynniejsze zdjęcie stanu wojennego w Polsce.

O tym, że sytuacja wymknęła się spod kontroli, świadczy też raport dwóch tajniaków, którzy byli w tłumie.
- Napisali: "o mało nas nie zabiliście". Strzelający milicjanci nie wiedzieli, że w tłumie byli funkcjonariusze milicji - dodaje Marek Zawadka.

Do Lubina przyjechali prokuratorzy wojskowi. Zjechała się milicyjna wierchuszka. Biorących udział w pacyfikacji manifestacji funkcjonariuszy trzymano w koszarach.

- Oficjalny powód? By ich chronić przed zemstą opozycji. Natomiast prawda jest taka, że nawet władza ludowa przestraszyła się agresji lubińskich milicjantów. Rozmawiałem po latach z kilkoma ludźmi z tych plutonów i żaden nie czuł skruchy za to, co zrobił - dodaje historyk.

Prokurator zmienia uczciwy raport
Władza po zbrodni lubińskiej wpadła w panikę. Na kilka dni zamknięto miasto. Jeszcze w nocy do miasta dotarł prokurator wojskowy, młody, co wytykali mu wszyscy zacierający ślady.

- Prokurator Milan Senk, z jakimiś chorwackimi korzeniami. Dramatyczna postać. Ideowiec. Naiwny. Poczciwy, jeśli tak można powiedzieć o komuniście - mówi Zawadka. - Miał 27 czy 28 lat, dwójkę dzieci. Napisał świetny raport. Na pomoc milicji nie mógł liczyć. Odwalił kawał dobrej roboty, prosił księży o pomoc, odzyskał dzięki nim łuski. Zmuszony, jednak zmienił raport. Ale cóż on mógł zrobić sam. On widział, że ta tragedia to wynik agresji lubińskiej milicji, a nie ludzi.

Agenci odmawiają współpracy
O tym, że winni są rozjuszeni milicjanci, przekonani byli nie tylko uczestnicy demonstracji, ale nawet tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa.

Jak wynika z notatki służbowej chor. Kazimierza Marcin-kowskiego, współpracujący z nim konsultant z dziedziny księgowości ps. "Bolek" powiedział mu, że: "słyszał tylko luźne rozmowy pracowników swojego zakładu, z których wynikało, że działania milicji nie były prawidłowe. Na pytanie, na czym polegała ta nieprawidłowość, wymieniony oświadczył, że milicja nie powinna w ogóle podejmować żadnych działań i nie doszłoby do przelewu krwi. Społeczeństwo złożyłoby tylko kwiaty i by się rozeszło do domów".

- Po tej zbrodni połowa agentów odmówiła współpracy - mówi dr Zawadka. - Warte podkreślenia jest to, że pomimo antagonizmów pomiędzy Legnicą i Lubinem czy Głogowem, gdy tam ludzie dowiedzieli się, że w Lubinie zginęli ludzie, jeszcze raz wyszli na ulice. W obu tych miastach odbyły się dwie demonstracje. 31 sierpnia w całym zagłębiu miedziowym ludzie wyszli na ulice nawet w małej Ścinawie - dodaje.
Do dziś nie wiadomo, kto milicjantom wydał ostrą broń i kto pozwolił strzelać. Skazany za tzw. sprawstwo kierownicze zastępca komendanta MO w Lubinie - Jan M. - nadal unika kary.

Tak zapamiętał to Krzysztof Raczkowiak
"(…) Wszystkie te zdjęcia powstały właściwie przypadkiem. Aparat miałem ze sobą z przyzwyczajenia. To był odruch po kilku latach pracy w charakterze fotoreportera. Nie miałem jednak w nawyku bohaterstwa. Zanim w tym dniu zacząłem fotografować, normalnie, po ludzku bałem się. Tłumu - że weźmie mnie za ubeka, milicji - że mnie zwinie i spałuje. Dopiero, gdy ktoś, z kim razem uciekałem przed szarżującymi zomowcami, zawołał: »Panie, fotografuj pan to skurwysyństwo!«, odważyłem się przyłożyć aparat do oka.

Co się dalej działo, tak naprawdę do końca nie pamiętam. Przed oczami przelatują mi dziesiątki scen, setki ludzi. Trudno dzisiaj precyzyjnie, chronologicznie ułożyć fragmenty wydarzeń. Pomagają mi w tym te zdjęcia.

Najważniejsze zdjęcie mojego dotychczasowego życia - grupy mężczyzn niosących śmiertelnie rannego Michała Adamowicza - zrobiłem biegnąc razem z nimi. Chwilę wcześniej sfotografowałem ludzi nachylających się nad leżącym człowiekiem, widać między nimi zakrwawioną głowę. Byłem wtedy w jakimś amoku, moja pamięć tego prawie nie zarejestrowała.

Dopiero następnego dnia, gdy wywołałem filmy i zrobiłem powiększenia, zobaczyłem scenę, przy której naprawdę zabiło mi serce. Zrozumiałem, czego byłem świadkiem - na moich oczach zamordowano człowieka. To nie był jakiś anonimowy żołnierz czy ofiara wypadku z wiadomości telewizyjnych. To był ktoś, kto być może kilka minut wcześniej biegł razem ze mną przez łąkę i chował się za pniem wierzby, słysząc świst kul i widząc, jak z drzewa sypią się ścięte przez nie liście.

Miejsce, w którym doszło w Lubinie do tragicznych wydarzeń 31 sierpnia 1982 r., usłane jest głazami-świadkami będącymi elementami monumentalnej instalacji rzeźbiarskiej Zbigniewa Frączkiewicza. Na jednym z tych kamieni autor wyrył napis
»Milczą, a jednak wołają«.

Fotografia - moim zdaniem - też jest jak kamień. Nie ma w niej dźwięku, zapachów ani migających, kolorowych światełek. Są za to emocje, nastroje, światło i - co najważniejsze - prawda.

Bardzo bym chciał, by moje zdjęcia - milcząc jak kamienie - też zawsze wołały".
Źródło: www.lubin82.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski