Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kulturałki. Zwyczajny przyimek: ku

Wacław Krupiński
Miał być POPiS, będzie KuPiS, i to w sensie ścisłym, jakby Jurek Pilch powiedział. Znamy ów związek frazeologiczny: „mieć się ku sobie”.

Przyimek „ku” jest niesamowity. Połączony z celownikiem tworzy wyrażenia oznaczające kierunek lub bliskość. Dajmy na to czasową. „Zbliża się ku jesieni”. W połączeniu z nazwami czynności lub stanu tworzy wyrażenia oznaczające cel lub następstwo. Przykłady – cytuję za „Słownikiem języka polskiego”, PWN, Warszawa, 1978 – „Pomnik ku czci bohaterów”. Albo: „Mądrym ku przestrodze”.

Bawię się językiem, jak to w kulturalnej rubryce, byle dalej od tego, co za oknem. I nie mówię o słońcu. Słońce i śmierć, dwie potęgi, którym, jak zauważył La Rochefoucauld, nie można patrzeć prosto w oczy. Gdzie patrzeć zatem, skoro wzrok sam ucieka?

Nie ma rady; emigracja. Rzecz jasna, tylko wewnętrzna. Po cholerę będę jechał gdziekolwiek, skoro za chwilę prezydent Duda spełni swe obietnice i będzie tu tak dobrze, że zjadą wszyscy rodacy; ci z Irlandii, ci Londynu i skądś tam jeszcze – jakieś dwa miliony młodych. Co tam oni, całe Jackowo opustoszeje, nie mówiąc o Greenpoincie. Nareszcie spełnią się sny nasze. O drugiej Japonii, o Irlandii. I o Ameryce też.

To już wkrótce. Niektórym tak się spieszy, że chcą skrócenia kadencji. I znowu ów przyimek „ku” się kłania. Pęd ku samozagładzie, na przykład. Innym z kolei niespieszno; oni jak na platformę – wiertniczą – przystało, wciąż dryfują niepewni, czy już dotarli do dna.

Trzeba zatem podążać ku sobie. Lubię cytować, iż „Najpiękniejsze uczucie człowieka do człowieka to miłość własna”, ale ja jakoś nigdy(?) nie uległem pokusie zakochania się w sobie z wzajemnością. Nawet nie mógłbym – jak Jan Kanty Pawluśkiewicz – zacytować Lechonia: „Cierpię na łagodną i pogodną megalomanię, nie łaknącą poklasków i nie wchodzącą w drogę innym megalomanom”.

Wybrzmiał ten cytat w poniedziałek w Radiu Kraków podczas promocji naszej książki „Jan Kanty Osobny”. Jej fragmenty, czytane przez Annę Polony i Urszulę Grabowską („Ja przy Pani powinnam wystąpić boso i na kolanach” – zwróciła się do Polony, niemniej szpilek nie zdjęła), wywoływały śmiech zebranych co rusz, a reszty dopełniał Janek dając wspaniały „one man show” . Wiem, ryzykownie to zabrzmi, ale dopiero teraz, co notuję in statu nascendi, zrodziła się we mnie świadomość, że oto Wielka Anna Polony, Muza z „Wyzwolenia” czytała MOJE zdania. To już teraz mogę nawet popatrzeć w oczy słońcu. Bo tej drugiej potędze to jeszcze nie. Atencja dla Anny Polony też ma (moje) granice.

Wśród publiczności z radością dostrzegłem bohaterów mych poprzednich książek – prof. Jadwigę Romańską i Zbyszka Wodeckiego. Wiem, nie nazbyt zręcznie pisać o sobie, ale takie czasy, że nie tylko trzeba książkę napisać, ale i zdać relację z promocji. Nauczał Gombrowicz, by pisać o sobie, o sobie wie się najwięcej.

Wzdychał także w „Dzienniku”: „Boże wielki, wyciągnij nas kiedyś z bzdury”. Ale widać ku niebu westchnienie to nie powędrowało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski