Na sprzedaży obligacji klub chciałby zarobić 4 miliony złotych. Hm, gdyby chciał zarobić 40, można by spekulować: oho, może mają jakiś sprytny plan na rozwój, inwestycje, zwiększenie dochodów. Ale cztery miliony? Nimi można przysypać co najwyżej dziurę w budżecie. Krótko mówiąc, jest to inna forma pójścia w długi.
Fakt, że Wisła na gwałt szuka czterech baniek, kwoty przecież niewielkiej jak na futbolowy biznes, jest dowodem nie tylko na fatalną sytuację finansową spółki, ale też – a nawet przede wszystkim – na to, jak w ostatnich latach zaniedbano przy Reymonta rozwój sportowy. Sprawa powinna być w gruncie rzeczy prosta: są problemy, więc rozsyłamy wici i sprzedajemy jednego zawodnika za milion euro. W klubie, który zarabiał ongiś po trzy miliony euro na Żurawskim, Marcelo i Błaszczykowskim, czy dwa na braciach Brożkach, wytypowanie kandydata nie powinno nastręczać większych trudności.
A jednak. Wisła dziś nie ma nawet kogo sprzedać. Nie za milion euro. Za Guerriera może udałoby się wynegocjować połowę tej kwoty. Poza tym – susza. Zespół jest coraz starszy, dawne gwiazdy blakną, nowe na kamieniu, pardon, na boisku się nie rodzą, a Stiliciowi zaraz kończy się kontrakt. Młodych, zdolnych, o których zabijałyby się choćby nawet holenderskie kluby, nie ma. Ani jednego!
Wiem, że to zamknięte koło: brak pieniędzy to brak rozwoju, brak rozwoju to brak pieniędzy, i tak dalej. Ale kapitał zakładowy w piłce to wartość piłkarzy. Gdy drastycznie maleje, to nie pomogą żadne obligacje. Nawet jeśli znajdą się wariaci gotowi je kupić.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?