Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kwiatkowski i Majka zarazili Polaków bakcylem kolarstwa. Peleton amatorów jest coraz większy

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Uczestnicy Otwartych Treningów Rowerowych. W sumie bierze w nich udział już ponad stu szosowych kolarzy amatorów
Uczestnicy Otwartych Treningów Rowerowych. W sumie bierze w nich udział już ponad stu szosowych kolarzy amatorów fot. Andrzej Banaś
Drogi sprzęt, zagraniczne zgrupowania, specjalna dieta, starty w zawodach. To nie opis życia zawodowego sportowca, tylko pasjonatów rowerów szosowych. Niektórzy podchodzą do tego bardzo poważnie. Jednak to sport dla (prawie) wszystkich.

Adam Furgała (prowadzi drukarnię cyfrową, mała firma): - Od dwóch lat staram się ograniczać jazdę. W szczytowym okresie mój tydzień wyglądał tak, że w zasadzie nie schodziłem z roweru. Przez rok przejechałem 16 tysięcy kilometrów, dwa razy mniej niż Michał Kwiatkowski, no ale ja nie jestem zawodowcem.

Pewnego dnia wróciłem do domu z treningu, a syn mnie zastrzelił pytaniem: tata, a czemu ty tyle jeździsz? Poczułem się jak ojciec alkoholik, do którego przychodzi dziecko i z takim żalem w głosie pyta, czemu tyle pije. - Wiesz co, nie wiem - odpowiedziałem. Wtedy podjąłem decyzję, że ograniczam jazdę. Początkowo było mi ciężko, czułem się jak narkoman odcięty od narkotyków. Wiesz, jak to się nazywa? Cykloza.

Teraz rocznie jeździ 10-12 tys. km.

Tour de France w Kobylanach

Furgała to postać świetnie znana w światku krakowskich kolarzy. To on rozkręcił Otwarte Treningi Rowerowe (odbywają się we wtorki i czwartki). Uczestnictwo nic nie kosztuje, organizują je zapaleńcy dla zapaleńców. Spotykają się na lądowisku dla helikopterów na Błoniach.

Sam o sobie mówi: amator totalny. Ma 47 lat, bardziej wyczynowo zaczął jeździć sześć lat temu. Wziął udział w akcji „Polska na rowery”, wtedy jeszcze jeździł tylko na rowerze górskim. - W Krakowie treningi prowadził Bartosz Janowski, zawodnik MTB. Odstawał od nas wszystkich, ale potrafił zniżyć się poziomem do nas, takich niedzielnych rowerzystów. Mnie to strasznie zafascynowało. Nie dość, że mogłem poznać miejsca, których nie znałem, to jeszcze jeździć z ludźmi, którzy mają podobną pasję. To było „wow” - opowiada.

Akcja jednak się skończyła i nie wiadomo było, co dalej. A że Adam miał prawa administratora do facebookowego profilu OTR („Ja mam taki charakter, że szybko się angażuję”), to postanowił działać. Dobra, robimy to sami - zdecydował. Za darmo pomagali znajomi instruktorzy, z czasem on też zaczął prowadzić zajęcia. Zaczynali od jazdy w terenie, zresztą dalej treningi MTB cieszą się dużą popularnością, ale ich działalność to również precyzyjny zapis boomu na kolarstwo szosowe.

Na pierwszych zajęciach dla szosowców, we wrześniu 2012 roku, pojawiło się osiem osób, w tym dwóch prowadzących. Teraz regularnie stawia się grubo ponad sto osób. Taki peleton trzeba podzielić na cztery-sześć grup, oczywiście pod względem stopnia zaawansowania.

- Ponieważ robimy społecznie, to zdarza się, że ktoś z prowadzących mówi „sorry, dziś nie dam rady”. Niedawno miałem więc taką grupę 40-50 osób. Jechaliśmy pod Zelków, a potem od Bębła w dół do Będkowic i Kobylan, fajny dług zjazd. Widząc to później na Stravie, czyli ulubionym programie kolarzy, zapisującym ślad GPS, osobę pierwszą i ostatnią dzielił ponad kilometr. Trochę to wyglądało jak Tour de France. Drogi puste, dobre asfalty, bardzo tam nie przeszkadzamy - mówi Furgała (rower szosowy kupił w 2013).

Trening w Hiszpanii

- Gdy zaczynałem się ścigać w 2003 roku, to kolarza ubranego podobnie do mnie widziałem raz na dwa tygodnie. Teraz można spotkać ich na każdym kroku – zauważa Arkadiusz Kogut, były zawodnik, a dziś trener, który współpracował m.in. z Rafałem Majką i Katarzyną Niewiadomą.

W 2011 roku założył firmę Way2Champ, nastawioną na szkolenie zawodników. Wtedy był sam, dziś zatrudnia ośmiu trenerów. Ma 120 klientów, amatorzy to 80 procent tej liczby.

- Przedział wiekowy to 35-50 lat. Czasami są to ludzie, którzy uprawiali kolarstwo, jeździli w kategoriach młodzieżowych, a teraz chcą do tego wrócić – opisuje Kogut. - Chcą mieć motywację, poczucie, że ktoś w profesjonalny sposób układa im plan treningowy. Wielu amatorów zgłasza się do nas z tego powodu, że nie widzą postępów. Trenują na własną ręką, jeżdżą za dużo, za mocno i przychodzi zniechęcenie, bo są przetrenowani.

Oferty pakietów są różne, ale ogólnie mówiąc, praca z trenerem opiera się na komunikacji zdalnej i analizie zrealizowanego planu treningowego. Wkrótce będzie można skorzystać też z pomocy dietetyka, który rozpisze posiłki na każdy dzień. Organizowane są również zgrupowania, w Polsce i za granicą. Dwutygodniowy obóz w Hiszpanii – to już brzmi bardzo profesjonalnie.

- Zdecydowana większość naszych klientów przygotowuje się do amatorskich zawodów kolarskich. Samych szosowych zawodów jest w kalendarzu 200-250, trzy lata temu było ich kilkadziesiąt – zauważa Kogut.

120 tysięcy za rower

- Źródła tego boomu widzę dwa: po pierwsze sukcesy polskich kolarzy, Michała Kwiatkowskiego i Rafała Majki. Po drugie - Polska zaczęła dorastać do zachodnich standardów, że ludzie zaczynają o siebie dbać i szukają czegoś dla siebie - analizuje Grzegorz Dziadowiec, właściciel firmy Veloart.

To, że kolarstwo to dziś nie tylko sport, ale też pewien styl życia i osobna społeczność, pozwala zrozumieć właśnie wizyta w jego krakowskim lub warszawskim sklepie. Wróć, to nie sklep. To salon sprzedaży, połączony z kawiarnią i warsztatem. Można tu nie tylko idealnie dopasować rower do swojej sylwetki, ale zrealizować najbardziej wyrafinowane zachcianki. Bo musicie wiedzieć, że kolarze amatorzy nie oszczędzają raczej na sprzęcie.

- Najdroższy egzemplarz, który złożyliśmy, kosztował 120 tysięcy złotych - zdradza Dziadowiec. - To był rower do jazdy na czas, włoskiej marki Cipollini, wyposażony w koła marki Lightweight, z pomiarem mocy i z łożyskami ceramicznymi. Jeśli ktoś się wkręci, złapie bakcyla i ma pieniądze, to koszty nie grają roli.

Zaawansowany rower szosowy można złożyć za 12-15 tysięcy, ale nie jest tak, że bez takiej kwoty nie zaczniecie przygody z kolarstwem. - Na start wystarczy zainwestować w sprzęt w przedziale 5-6 tysięcy i to jest satysfakcjonujący stosunek ceny do jakości - uważa Dziadowiec.

To jednak nie koniec wydatków. Wraz z modą na baranka (tak nazywa się kierownica w rowerze szosowym) idzie moda na stroje. - Kiedyś, gdy człowiek pokazał się w lycrze na rowerze, to słyszał drwiny. Teraz to jest osobny rynek i dział mody. Dawniej były dwie-trzy firmy w Polsce, które zajmowały się produkcją odzieży kolarskiej, teraz trudno je zliczyć - mówi Dziadowiec.

Powrót po 23 latach

Adrian Klesyk (właściciel restauracji Le Scandale): - Dla mnie to był powrót do młodzieńczej miłości. Przez sześć lat trenowałem kolarstwo w Kolejarzu Gliwice i chodziłem do liceum o profilu sportowym w Zabrzu. Potem musiałem wybrać: albo sport, albo nauka. Może nie było warunków, może talent też nie był tak wielki, w każdym razie rower porzuciłem z dnia na dzień. Na 23 lata. Przeprowadziłem się do Krakowa, inne rzeczy miałem na głowie. Studia, potem ponad dziesięć lat za granicą, firma, rodzina. W pewnym momencie pojawiły się jednak problemy ze zdrowiem, stwierdzono u mnie nadciśnienie tętnicze. Żeby jednak uniknąć brania lekarstw, postawiłem na wysiłek fizyczny i dietę. Zacząłem biegać, potem przyjaciel namówił mnie na rower. Trochę się przed tym broniłem, bo wiedziałem, ile czasu się na to przeznacza, ale w końcu kupiłem szosówkę. Na początku trudno mi było na niej wysiedzieć, a problemem było utrzymanie prędkości 25 km/h. Ja jestem jednak uparty, a ciało szy-bko przypomniało, co i jak. No i znowu się zaraziłem, w tygodniu muszę te trzysta kilometrów wyjeździć. To było dwa lata temu. Schudłem 13 kilogramów. Zawody? Ostatnio uczestniczyłem w Tatra Road Race. 122 km, 3200 przewyższenia. W pięć godzin przejechałem. Byłem 106.

Mijanie na „gazetę”

Furgała: - Czasem ktoś mnie pyta o różnicę między terenem i szosą. Przecież to rower i to rower. A to są dwa różne światy. To jest tak, tłumaczę, jakbyś był bogaty i w garażu miał jeepa oraz ferrari. To jest ta różnica. Jeep to błoto i nierówności. Szosa to szybkość, asfalt, a ferrari musi błyszczeć. Szosowcy są bardziej pedantyczni, buciki takie, skarpeteczki takie, czapeczka. Ale to jest fajne.

Akurat Adam nie byłby dobrą ilustracją tego opisu, zresztą ciągle łączy te dwa rowerowe światy: terenowy i szosowy. W zawodach amatorskich też nie startuje. - Jestem takim dziwnym przypadkiem, że nie lubię rywalizacji - uśmiecha się.

Wymyślił sobie OTR-y, żeby mieć z kim jeździć, kluczowy był ten aspekt towarzyski. Rozwinęła się z tego cała społeczność, są nawet pierwsze małżeństwa, które poznały się na treningach. Pan młody zamiast wieczoru miał przejazd kawalerski. Do Zegartowic, rodzinnej miejscowości Rafała Majki. Gdy w tym roku Adamowi pękła rama w jego „góralu” i napisał, że przez jakiś czas nie będzie mógł prowadzić treningów MTB, zorganizowano zbiórkę w internecie. Zebrano ponad pięć tysięcy złotych.

Pojawiają się różni ludzie. Biznesmeni i studenci. 17-latkowie i 60-latkowie. Niektórzy wyszykowani jak od igły, inni na rowerach starszych od siebie. Początkujący i „wymiatacze”. OTR-y są bardzo demokratyczne. - Jedzie kolarz, a nie rower. Choć sprzęt oczywiście może pomóc. Kluczowe jest jednak bezpieczeństwo. Każdy musi mieć kask, a rower ma być odpowiednio przygotowany do jazdy - tłumaczy Furgała. - Nasze treningi są dla każdego. Jeśli ktoś ma ochotę spróbować, to zapraszamy. Niektórym to wystarcza, a wiele osób idzie dalej i zaczyna się ścigać w zawodach.

Czego uczą? Żółtodziobów przede wszystkim zasad jazdy w grupie. - To coś zupełnie innego niż jazda solo - wyjaśnia Adam. Nauka jazdy na kole, oswajanie się z bliskością innych kolarzy, omijanie, sygnalizacja.

Barwny peleton, tylko kierowcy patrzą krzywo. - Różne są sytuacje. My też mamy świadomość, że choć nie jedziemy tempem niedzielnego rowerzysty, to stwarzamy jako grupa spowolnienie w ruchu. Niektórzy trąbią, bo się złoszczą, ale niektórzy, bo kibicują - opowiada Furgała. - Co jednak mamy zrobić? Kolarz trenuje na ulicy. Od kierowców oczekujemy więc zrozumienia, a czasem brakuje im wyobraźni, mijają nas „na gazetę”, czyli lusterkiem o łokieć. Dlatego jazda w grupie jest bezpieczniejsza, przy samotnym rowerzyście auta czasem nawet nie zwalniają. Peleton jest jak traktor, do rowu się go nie zepchnie.

Na dodatek ten peleton rośnie. Adam: - Na każdym treningu pytam, czy jest ktoś nowy. Zawsze podnosi się kilka rąk.

***

Otwarte Treningi Rowerowe to niejedyna tego typu inicjatywa w Krakowie. Najstarszą jest grupa „Cichy Kącik”, którą stworzył… 40 lat temu Kazimierz Korcala, były wybitny kolarz torowy. To treningi dla wytrawnych szosowców, odbywają się w każdą sobotę i niedzielę. Tym, którzy mają w sobie żyłkę rywalizacji, spodobać się mogą środowe treningi IC. Skrót pochodzi z włoskiego Infrasettimanale Classico, czyli „klasyk w środku tygodnia” i ma w sobie coś z wyścigu. Trasa jest stała (okolice Kryspinowa), są premie górskie i sprinterskie. Jest też grupa kobieca - Damskie Treningi Na Szosie. Panie jeżdżą we wtorki i czwartki.

Grzegorz Dziadowiec: - Polski rynek rowerowy rośnie. Nawet kolarstwo torowe staje się coraz powszechniejsze i dostępne. Oprócz rowerów szosowych pojawiła się odmiana gravel, czyli kolarzówki z grubszymi kołami, którymi można jeździć po drogach szutrowych. Jest cała gama odmian kolarstwa górskiego. Mocno się rozwija segment rowerów enduro. Są ostrokołowcy, to osobna subkultura i segment rynku.

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski