MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kwiaty dla Prezydenta

Redakcja
Kraków, 18 kwietnia 2010 r. Ludzie czekają na przejście konduktu żałobnego z trumnami z ciałami prezydenta Lecha i Marii Kaczyńskich. FOT. PAP/Paweł Supernak
Kraków, 18 kwietnia 2010 r. Ludzie czekają na przejście konduktu żałobnego z trumnami z ciałami prezydenta Lecha i Marii Kaczyńskich. FOT. PAP/Paweł Supernak
- Lech Kaczyński! Dziękujemy! - skanduje tysiące osób. Naród przyszedł pożegnać prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego małżonkę Marię i oddać hołd wszystkim, którzy zginęli w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Dwie trumny wyruszają na armatnich lawetach w ostatnią drogę z Bazyliki Mariackiej na Wawel. Rynek Główny jest biało-czerwony od sztandarów i flag. Słońce pierwszy raz tego roku tak mocno rozgrzewa.

Kraków, 18 kwietnia 2010 r. Ludzie czekają na przejście konduktu żałobnego z trumnami z ciałami prezydenta Lecha i Marii Kaczyńskich. FOT. PAP/Paweł Supernak

Przez cały tydzień czuli ból i rozpacz, a tego dnia poczuli wielką dumę

- Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy - rozbrzmiewają słowa hymnu. Pieśń jednoczy wszystkich. - W takim dziejowym momencie trzeba poczuć tę atmosferę. Zjednoczyć się ze wszystkimi. To jest piękne - mówi Marian Satora. Nie wyobrażał sobie, aby mogło go zabraknąć wśród 150 tysięcy uczestników uroczystości pogrzebowych. - Jak się dowiedziałem o narodowej tragedii, to wybiegłem przed dom i myślałem "To jest niemożliwe", "To mi się tylko śni". Bardzo ciężko przychodzi pogodzenie się z tym, co się stało - wyznaje pan Marian. W dniach żałoby i pogrzebu chciał być wśród ludzi: - Niektórzy mówili: "Po co iść, można przecież oglądać ceremonię przed telewizorem". Ja bardzo chciałem tu przyjść, być razem z innymi.

Podobnie myślą ci, którzy przyjechali z całego kraju: górale, stoczniowcy, harcerze, kibice, a nawet całe wielopokoleniowe rodziny. Często podróż zajęła im kilkanaście godzin, aby zdążyć, musieli wyjechać poprzedniego dnia. Nie wszyscy pomieścili się na Rynku. Niektórzy niewiele widzą i słyszą. Jednak są. Przed wyjazdem nie zastanawiali się. Czuli, że muszą być w tym miejscu i o tym czasie.

***

Kondukt żałobny ma przejechać ulicami Krakowa z lotniska w Balicach do Bazyliki Mariackiej. Tłumy ludzi przyszły pod klasztor Norbertanek na krakowskim Salwatorze, by towarzyszyć parze prezydenckiej w ostatniej drodze. Najwytrwalsi czekają od godz. 6. Wśród nich Krystyna Basiura z wnukiem, 11-letnim Jurkiem. - Trzeba uczcić pamięć naszego prezydenta, który tak dużo zrobił dla Polski: otworzył Muzeum Powstania Warszawskiego, dbał o pamięć tych, którzy zginęli w Katyniu - mówi chłopiec. Pani Krystyna przyznaje ze smutkiem, że wielu ludzi nadal zieje nienawiścią do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - A przecież on był wspaniałym patriotą - mówi. - Kochał ojczyznę i poświęcał się dla niej - dodaje Jurek.

- Człowiekowi w głowie się nie mieści ogrom tej tragedii. Z trudem dociera to do świadomości. Nawet teraz wciąż nam się jeszcze wydaje, że gdy włączymy telewizor, oni tam będą - żywi. Trzeba czasu, by pogodzić się z faktami - mówią studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego Agnieszka Kolbuch i Gosia Kusowska, które czekają na przejazd konduktu wraz z koleżankami z Uniwersytetu Rolniczego - Moniką Szetlak i Mariją Metwally. - To żaden przymus. Przyszłyśmy tu, bo tak każe nam sumienie. Myślę, że wszyscy ludzie tu zgromadzeni czują teraz potrzebę, by być razem - dodała Marija.

Nieco dalej ul. Kościuszki przed przejazdem żałobnego konduktu jest usłana białymi i czerwonymi różami. Rodzina Dudraków z Makowa Podhalańskiego na uroczystości pogrzebowe stawiła się w komplecie. Od godz. 9 czekają z flagami na przejazd trumien pary prezydenckiej. - Głosowaliśmy na prezydenta Kaczyńskiego. To był nasz prezydent. Tragedia pod Smoleńskiem to dla nas także strata osobista, bo Zbigniew Wassermann należał do naszej rodziny - mówi Marta Kirsch-Dudrak. Podkreśla, że są patriotyczną rodziną od pokoleń. Ich przodek, pilot Bolesław Peszkowski, zginął w bitwie o Anglię. Rodzina Dudraków dumna jest także ze swojego krewnego Zdzisława Peszkowskiego, kapelana Rodzin Katyńskich i Pomordowanych na Wschodzie.
Przy ul. Kościuszki stawiła się rano także delegacja NSZZ "Solidarność" z Zespołu Elektrowni Dolna Odra pod Szczecinem. Całą noc spędzili w podróży, aby wziąć udział w niedzielnych uroczystościach pogrzebowych. Wsiedli do autokaru o godz. 20 w sobotę, nad ranem byli w Krakowie. Wzięli ze sobą sztandar zakładowej "Solidarności", na którym wyhaftowany jest św. Maksymilian Kolbe, patron energetyków. - Dyskusji o tym, czy Lech Kaczyński powinien być pochowany Wawelu, nie powinno w ogóle być. To godne miejsce i godny tego miejsca człowiek - uważa Henryk Kowalski, przewodniczący "Solidarności" w elektrowni. Sam kilka razy miał okazję rozmawiać z Lechem Kaczyńskim. - Mogę o nim powiedzieć, że to dobry i serdeczny człowiek - podkreśla. - A przede wszystkim uczciwy, co rzadkie wśród polityków - dodaje jego kolega ze związków Jan Chancel.

***

Ulica Grodzka. Dochodzi godz. 10. Starsza kobieta z bukietem anturium z czarną wstążką za wszelką cenę chce się dostać do barierek. - Proszę mnie puścić, mam kwiaty dla prezydenta! - krzyczy. Samochody z trumnami Lecha i Marii Kaczyńskich zbliżają się do stojących przy Grodzkiej, między Dominikańską a placem Wszystkich Świętych. Ktoś zaczyna śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła". Błyskają flesze, powiewają biało-czerwone chorągiewki. Później ludzie powoli się rozchodzą.

Przy barierkach zostają m.in. Tomasz Łąk, Piotr Grubarczyk, Artur Kazimierowicz i jego 10-letnia córka Wiktoria. Oni i ich znajomi są tu od 3 w nocy. Z Wrocławia wyjechali w sobotę przed północą. - Jak tu przyszliśmy, to jeszcze prawie nikogo nie było. W nocy było bardzo zimno. Trochę zmarzliśmy, mimo że ubraliśmy się naprawdę ciepło. Najbardziej żal było nam Wiktorii. Okryliśmy ją kocem. Ale później poprosiliśmy policjantów, żeby chociaż na chwilę mogła wejść do samochodu - opowiada Tomasz.

Mówi, że przyjechał, bo czuł wewnętrzną potrzebę, by tu być. - To taka religijna i narodowościowa motywacja. To jest wydarzenie, które na pewno przejdzie na karty historii. I mimo trudu podróży i nocowania w zimnie nikt z nas nie żałuje - zaznacza. Choć przy barierkach byli pierwsi, to jednak na czas przejazdu samochodów z trumnami pary prezydenckiej przepuścili naprzód kilkoro dzieci z domu dziecka. - Niech im to wydarzenie utkwi w pamięci. A ja zapamiętam też gest policjantów. To oni odbierali od ludzi kwiaty i rozsypywali je na ulicy - zauważa pan Tomasz.

***

Pierwsze osoby na krakowskie Błonia przyszły jeszcze przed godz. 5. Tomasz Werdenga, nauczyciel w Zespole Szkół Technicznych, przyjechał z Wodzisławia Śląskiego tak wcześnie, bo myślał, że trafi na większe korki na drodze. Razem z nim do Krakowa przyjechała dwunastoletnia Kasia, ośmioletni Tymoteusz i pięcioletnia Faustyna - najchętniej fotografowana dziewczynka z blond warkoczami, w które wplecione są biało-czerwone kokardy.

- Przyjechaliśmy z szacunku dla tego człowieka, wspaniałego prezydenta. Uczę moje dzieci historii Polski i patriotyzmu na wiele sposobów. Kiedy miały rok, dwa lata, opowiadałem im polskie legendy, potem podejmowaliśmy coraz trudniejsze tematy - mówi pan Tomasz.
Najbardziej chętny do rozmowy jest Tymoteusz. Ma ulubionego bohatera, którym jest Józef Piłsudski. Opisuje też, jak w jego domu przyjęto śmierć 96 ofiar katastrofy w Smoleńsku: - Strasznie smutno się zrobiło. Jakby coś wstrzymało Ziemię.

Wczesnym rankiem było jeszcze tak chłodno, że garstka ludzi zebranych na Błoniach schowała się pod kocami. Jednak przed południem robi się już bardzo tłoczno i gorąco. Harcerki odprowadzają starsze osoby do cienia, ludzie rozkładają chusty i parasole. Podnoszą w górę transparenty - widać Nysę, Jastrzębie-Zdrój, Tomaszów Lubelski, Wieluń, Rudę Ślaską... Na telebinie pojawia się twarz prezydenta. Jedna z kobiet zaczyna płakać.

- Wie pani, ja patrzę na to po ludzku. Nie chodzę głosować w wyborach, nie znam nawet wszystkich polityków, którzy zginęli, ale oni też nas nie znali i nie wiedzieli, że musimy przeżyć za 900 złotych miesięcznie - mówi Beata Olej, ekspedientka, która przyszła z mężem i dwiema córkami: dwumiesięczną Nikolą i czternastoletnią Sandrą. - A jednak żal mi tych ludzi i ich rodzin potwornie. I jeszcze mocniej doceniam to, co mam - dodaje.

Msza św. na Błoniach rozpoczyna się punktualnie w południe. Odprawia ją biskup Jan Szkodoń. W homilii mówi, że ofiara w Smoleńsku potwierdza nieprzewidywalność śmierci. Że jednoczy Polaków i służy polsko-rosyjskiemu pojednaniu. - Tu, na Błoniach, dajemy odpowiedź. Odpowiedź wobec Chrystusa, ofiar Katynia, odpowiedź wobec tych, którzy zginęli w katastrofie i wobec tych dwóch trumien - padają słowa od ołtarza.

Kiedy po mszy św. na telebimie pojawia się obraz z Bazyliki Mariackiej, a na pierwszym planie trumny pary prezydenckiej, mężczyzna w garniturze, z biało-czerwoną flagą w ręce, prostuje się na baczność.

- Przez cały tydzień czułem ból i rozpacz, a teraz czuję wielką dumę - mówi Adam Kitkowski z Zakopanego. Razem z nim do Krakowa przyjechały dwa autokary górali. - Ta tragedia motywuje nas do dawania więcej z siebie. Pogłębia naszą dojrzałość - dodaje Mateusz Chramiec, student, założyciel Towarzystwa Patriotycznego "Młodzi młodym".

***

Rynek Główny. Pierwsze grupy osób u wyloty ulic Wiślnej i św. Anny pojawiły się na długo przed godz. 6. - By dotrzeć do Krakowa, wyjechaliśmy o pierwszej w nocy. Dziś zmęczenie nie ma znaczenia. Będziemy czekać do skutku. W takiej chwili nie mogło nas tu zabraknąć - mówi Witold Mojżeszek, opiekun góralskiego zespołu "Pilsko" z Żywca. Wszyscy w regionalnych, odświętnych strojach. Górale specjalnie przygotowanymi pieśniami wprowadzali zebranych w nastrój modlitewnej zadumy i skupienia. Ludzi z każdym kwadransem przybywało. - Już w poniedziałek zapadła decyzja, że pojedziemy na uroczystości pogrzebowe. Było więcej chętnych niż miejsc w autokarze. Dobrze, że możemy tu być - stwierdza Henryk Pytka, jeden z górników kopalni "Bogdanka", którzy w galowych strojach przyjechali z Lublina.
Jednymi z pierwszych, którzy przybyli na miejsce, byli harcerze 58. Szczepu ZHR w Zielonce. To właśnie m.in. oni już kilka godzin po katastrofie czuwali przed Pałacem Prezydenckim. - Harcerze chcieli z najwyższymi honorami towarzyszyć prezydentowi w jego ostatniej drodze - mówi opiekun medyczny grupy, Ewa Zawadzka. Podkreśla, że harcerze mimo zmęczenia nie chcieli opuścić ani jednej warty. Szczep był bardzo związany z prezydentem Lechem Kaczyńskim.

Transparent z jednym z największych napisów przywieźli kibice Zawiszy Bydgoszcz oraz przedstawiciele MPK z Łodzi. - Kierowcy i motorniczowie wzięli jednodniowy urlop na żądanie, by tu przyjechać. Zebrało się niemal 40 osób. Niektórzy wiedzą, że zaraz po powrocie będą mieli tylko chwilę odpoczynku i trzeba będzie wyjechać na linie. Poczucie więzi narodowej i patriotyzm jest w tej chwili najważniejsze - stwierdza Krzysztof Frątczak, przewodniczący NSZZ "Solidarność" przy MPK w Łodzi.

***

Przed Bazyliką Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach tłum ludzi wypełnia miejsca przed telebimem. Schody i chodniki zmieniły się w ławki. Wielu czeka tu od kilku godzin. Dominuje czerń, choć na jej tle wybijają się narodowe flagi i biało-czerwone chorągiewki. Tu już nie ma przerażającego skupienia. Gdy trumna pojawia sie na ekranie, tłum, idąc śladem zebranych pod Bazyliką Mariacką, zaczyna bić brawa. Ktoś intonuje "Pod Twoją obronę". - Chciałam tu być, bo to ważne miejsce dla każdego religijnego Polaka - tłumaczy Kamila Bratek z Krakowa. - Łagiewniki były wielkim duchowym dziełem papieża Jana Pawła II. Tu właśnie powinniśmy łączyć się w bólu po stracie tak ważnych postaci dla naszego narodu.

- A mnie nie chodziło wcale o religię, bo ta tragedia ma szerszy wymiar. Dla mnie to po prostu jakieś moje małe poświęcenie. Przybyłam tu z centrum miasta, z ulicy Bonerowskiej. Mogłam pójść na Planty albo na Błonia, ale to nie byłoby to samo. Nie chciałam, żeby wyglądało, jakbym szła na spacer. To miała być moja mała pielgrzymka narodowa. I jestem szczęśliwa - mówi Karolina Pęczak, studentka historii.

***

Niemilknące brawa, okrzyki "Lech Kaczyński!", "Dziękujemy!", towarzyszą konduktowi żałobnemu, który zmierza z krakowskiego Rynku do katedry na Wawelu. Na lawety wiozące trumny ludzie rzucają biało-czerwone i żółte kwiaty. W kondukcie liczącym około czterystu osób, oprócz najbliższej rodziny - córki pary prezydenckiej Marty z wnuczką Ewą i zięciem, przyjaciół zmarłych, władz RP, idzie ponad 60 biskupów, rektorzy krakowskich uczelni, generalicja, Bractwo Kurkowe, przedstawiciele władz Krakowa i Małopolski. Rytm wyznaczają werble orkiestry wojskowej.

W okolicy Krzyża Katyńskiego zebrani wokół wawelskiego wzgórza słyszą dzwon Zygmunta, który już dawno nie bił tak długo. Za sznury pociągają przez prawie 40 minut wszyscy dzwonnicy wawelscy. Brzmienie dzwonu towarzyszy wchodzącym na wzgórze wawelskie przez Bramę Herbową aż do momentu wniesienia trumien do katedry przez żołnierzy czerwonych beretów i kompanii reprezentacyjnej Wojska Polskiego.
Godzinę później 10-letnia Wiktoria Kazimierowicz schodzi już z ramion taty. Mówi, że najbardziej zapamięta widok trumien pary prezydenckiej. Artur Kazimierowicz siada na chodniku. Płacze. - Trumna z ciałem prezydenta, jego żony i ten przeszywający czerwony kolor. A później smutna córka i bardzo przejęty brat, który niezwykle przytomnym wzrokiem patrzył na ludzi. A dalej ze spuszczoną głową Donald Tusk. Rozpoznałem Andrzeja Gwiazdę, pokazałem mu "V" i mi pomachał. Taki właśnie obrazek zabiorę z Krakowa - mówi pan Artur.

- Idea IV RP nie przeminie z prezydentem Kaczyńskim - krzyczy Wojtek Olszewski. Tomek Łąk, Piotr Grubarczyk, Artur Kazimierowicz, Wojtek Olszewski, Leszek Sobczyk i pozostała grupa osób z Wrocławia są w Krakowie od 15 godzin. Powoli zbierają plecaki, krzesełka, kurtki. Wychodzą z Grodzkiej. Idą na Wawel. - Byliśmy zwolennikami prezydentury Lecha Kaczyńskiego, więc będziemy mu towarzyszyć do końca - mówią.

***

Dobiega północ. Marian Satora był już na Wawelu, gdzie przed sarkofagiem w krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów oddał cześć prezydenckiej parze. Wracając do domu, zatrzymuje się jeszcze przed Krzyżem Narodowej Pamięci, nazywanym powszechnie Krzyżem Katyńskim. Od tygodnia płoną przed nim tysiące zniczy złożonych w hołdzie ofiarom katastrofy prezydenckiego samolotu i oficerom rozstrzelanym przez Sowietów w Katyniu 70 lat temu. - Nie wiem, czy za życia będzie cywilizacja miłości, bo ona jest chyba tylko u góry, w niebie. Myślę jednak, że tak wielka ofiara zaowocuje. Wierzę, że politycy potrafią się poprawić - mówi pan Marian. Ma ochotę opowiedzieć historię całego swojego życia. Nie starczyłoby na to całej nocy. Przypomina mu się jedno wydarzenie z ostatnich dni.

- Chciałem nagrać ceremonię pogrzebową pary prezydenckiej, ale miałem zepsuty magnetowid. Znalazłem człowieka, który w nawale pracy naprawił mi go w jednym dniu. Spotkałem go dziś i podszedłem mu podziękować. Powiedziałem mu: "Jest pan wspaniałym człowiekiem". Jestem mu wdzięczny, że w tym momencie mi pomógł. Tak mi się marzy, żeby ludzie potrafili mówić "proszę", "dziękuję", "przepraszam". Dużo nie potrzeba. Wystarczą proste gesty. Jaki świat byłyby z nimi piękniejszy - dodaje pan Marian. Mówi jeszcze, że w księdze kondolencyjnej wystawionej w krakowskim magistracie napisał tak prosto, od siebie: "Spoczywaj w pokoju wraz z małżonką, wieloma wielkimi Polakami wspaniały polski prezydencie i wielki patrioto. Niech Wasza wielka ofiara nie będzie nadaremna. Cześć Waszej pamięci. Jeszcze Polska nie zginęła".

ŁUKASZ GAZUR, AGNIESZKA MAJ, PAULINA POLAK, GRAŻYNA STARZAK, PAULINA SZYMCZEWSKA, PIOTR TYMCZAK, MAGDALENA UCHTO, MARCIN WARSZAWSKI.

Opracował: PIOTR TYMCZAK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski