Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Latać chciał już jako dziecko, skrzydła właśnie mu urosły

Przemysław Franczak
Dawid w swojej modelarni. Trzyma szybowiec, który robi według własnego projektu
Dawid w swojej modelarni. Trzyma szybowiec, który robi według własnego projektu Michał Gąciarz
On może być największą niespodzianką nadchodzącego sezonu - prorokuje prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner. Dawid Kubacki nie ma nic przeciwko. W wieku 25 lat przydałoby się w końcu trochę namieszać w Pucharze Świata w skokach narciarskich

Odkąd pamięta - chciał latać. Gdy był dzieckiem, przyklejał sobie do ramion zrobione z kartonu skrzydła, zbiegał z osiedlowej górki w Nowym Targu i próbował wzbić się w powietrze. W sumie marzenia dość szybko spełnił - na narciarskiej skoczni.

- Czasem pojawia się to uczucie, że jesteś trochę jak ptak. Doświadcza się tego przy takich fajnych, długich skokach, gdy wszystko robisz perfekcyjnie i po dobrym odbiciu masz kontrolę nad lotem, do pewnego stopnia możesz swoim ciałem sterować. Po czymś takim wyrzut adrenaliny do organizmu jest tak duży, że trzęsą ci się ręce. Wspaniała sprawa - opowiada z pasją Dawid Kubacki.

Skakać dalej, a nie wyżej
Ma 25 lat, skoki trenuje od 20, ale skrzydła długo nie chciały mu wyrosnąć. - Zawsze w cieniu - mówi o sobie. W polskiej reprezentacji od dawna, ale w drugim szeregu. Postrzegany był z reguły jako kandydat na czwartego do brydża, ma zresztą brązowy medal mistrzostw świata z 2013 roku wywalczony w konkursie drużynowym, ale bez widoków na spektakularną karierę indywidualną. Nic dziwnego - jego najlepszy wynik w Pucharze Świata to 9. miejsce.

Aż przyszło lato 2015 roku. Kubacki po prostu odleciał. Wygrał dwa konkursy Letniej Grand Prix, najważniejszych zawodów rozgrywanych na igelicie, zdobył dwa tytuły mistrza Polski i nagle jego nazwisko zaczęło wymieniać się zaraz obok Kamila Stocha. Apoloniusz Tajner, prezes PZN, mówi o Kubackim wprost: - To czarny koń nadchodzącego sezonu.

Nieźle jak na zawodnika, który po poprzednim, nieudanym sezonie zimowym został przesunięty przez trenera Łukasza Kruczka z kadry A do kadry B. Krok w tył, który okazał się trzema krokami do przodu.

- Duma nie była urażona, to coś, co mi pomogło. Chyba potrzebny był mi taki kop w d... - nie ukrywa Dawid. - Zimą pewne rzeczy sam zawaliłem, więc nie mogłem mieć do nikogo pretensji. A ta sytuacja pozwoliła mi zastanowić się nad sobą, nad tym, co chcę osiągnąć i jak to zrobić. Ten kop podziałał, a w pracy skoncentrowałem się nad właściwymi elementami.

Klucze do niego - a w zasadzie do jego techniki - znalazł trener kadry B Maciej Maciusiak.

- Usiedliśmy, przeanalizowaliśmy, jak skakał przez ostatnie lata i została tylko jedna kwestia do ustalenia: czy coś zmieniamy, czy zostajemy przy tym, co jest i już zawsze będzie takim średnim skoczkiem - zdradza szkoleniowiec. To, co było nie tak w skokach Kubackiego, wyjaśnia obrazowo: - Głównie chodziło o to, żeby skakał dalej, a nie wyżej.

- Pracowaliśmy zwłaszcza nad techniką odbicia, teraz moje skoki z boku faktycznie wyglądają całkiem inaczej - potwierdza Kubacki.

Drugi element układanki to regularna współpraca z psychologiem, którą rozpoczął jeszcze w zimie (z Marzanną Herzig z krakowskiej AWF). Dla sportowca idiom „mieć dobrze poukładane w głowie” ma inne od oryginalnego znaczenie. - W poprzednich latach często pojawiało się u mnie zniechęcenie. Coś nie wychodziło i już człowiek zaczynał się wkurzać, że sprawy nie idą po jego myśli. A jak się denerwowałem, to było jeszcze gorzej, a jak było gorzej, to jeszcze bardziej się denerwowałem. Z takiej pętli trudno się wyrwać. W końcu dostrzegłem, że zaniedbałem tę kwestię treningu psychologicznego. Teraz czuję zdecydowaną różnicę w sytuacjach startowych - twierdzi.

Skoki to wbrew pozorom trudna, złożona z niuansów dyscyplina. Wszystko rozstrzyga się w kilku sekundach, w których trzeba wszystko poskładać do kupy: technikę, siłę, psychikę. Jedno zawahanie, jeden drobny błąd i możesz zapomnieć o dobrym wyniku.

- Praca z psychologiem nie działa tak, że on natłucze ci do głowy jakichś prawd objawionych i na belce siedzisz pewny siebie jak nigdy - opowiada Dawid. - Nie o to chodzi. To praca choćby nad koncentracją, nad tym, żeby jakieś zewnętrzne bodźce, które mogą rozpraszać, nie miały na ciebie wpływu. To z boku pewnie wydać może się śmieszne, ale nawet drobnostki potrafią „rozbić” człowieka tuż przed startem. Praca z psychologiem jest po to, żebyś był w stanie nawet w najtrudniejszym momencie skupić się na swoim zadaniu, bez względu na okoliczności.

U niego to działa. Kruczek stwierdził wręcz, że „latem Dawid nauczył się wygrywać, co nie każdy dobry skoczek potrafi”.

Jak szybowiec
Najpierw była miłość do wszystkiego, co lata. Z zapałem sklejał z papieru samoloty, zresztą modelarstwem zajmuje się do dzisiaj, ale o tym za chwilę. Skoki? Legenda rodzinna jest taka: pięcioletni Dawid w telewizji zobaczył lot Japończyka Kazuyoshiego Funakiego („Przed oczami mam go do dzisiaj, choć we wspomnieniach tamta skocznia jest absurdalnie ogromna”), stanął na środku pokoju i głosem nieznoszącym sprzeciwu powiedział: - Ja też tak chcę!

Rodzice ze sportem nie mieli wiele wspólnego, ot, tyle że rekreacyjnie jeździli na nartach, a syna postawili na nich już w wieku trzech lat. Anegdota z Funakim rozeszła się wśród znajomych i okazało się, że ktoś zna kogoś, kto coś o skokach wie. Na pierwszy trening Dawida zawiózł do Zakopanego tata. Potem zabierał go już trener Zbigniew Klimowski, dziś asystent Kruczka, który - traf chciał - też mieszkał w Nowym Targu. Na zajęciach Dawid spotkał Kamila Stocha, który treningi zaczął raptem kilka miesięcy wcześniej.

-__Pamiętam swój pierwszy skok, na starej „dwudziestce” w Zakopanem. W połowie rozbiegu trener wstawił mnie w tory i powiedział: jedź. Skoczyłem może trzy metry - śmieje się.

Czasy biedne. Nie było sprzętu, zainteresowanie żadne. - W lidze szkolnej startowało nas po trzech-czterech. Nie było chętnych do skakania, ale po sukcesach Adama Małysza nagle z tych czterech zrobiło się 70 - przypomina.

On sam nigdy nie był „złotym dzieckiem”, któremu wróżono by wielką karierę. Kiedy miał 14 lat, nawet rodzice zaczęli naciskać, żeby skończył zabawę ze skokami i zastanowił się poważnie nad przyszłością. Ale on się uparł.

- Od pierwszych treningów na skoczni nie wyobrażałem sobie już innego życia - mówi. - I gdybym miał powiedzieć, co sprawiło, że jestem tu, gdzie jestem, to wskazałbym chyba charakter i pracowitość. Choć czasem człowiek dużo zapieprzał, a efektów nie było.

Może trzeba by dorzucić do tego jeszcze cierpliwość. Musi ją mieć, bez niej nie prze- trwałaby u niego inna pasja, która rozwijała się równolegle do miłości do skoków - modelarstwo. Od egzemplarzy, które robił razem z kolegą ze styropianu, doszedł do konstruowania modeli sterowanych radiem. Pracownię ma w piwnicy w domu w Szaflarach. Twórczy bałagan. Wszędzie materiały, narzędzia, kable. I trzy helikoptery spalinowe, kilka modeli samolotów, szybowców, jedno auto. Hobby, ale traktowane bardzo serio.

- Dwa razy wziąłem udział w zawodach dla amatorów. Startowałem w dwóch konkurencjach: F3C, czyli figury statyczne i dynamiczne na dokładność wykonania i F3N, czyli latanie akrobacyjne do muzyki. W obu zająłem 7. miejsce. Za drugim razem w F3C wygrałem, w F3N byłem czwarty. Dobra rzecz, żeby się odstresować - przyznaje.

Od kilku lat dłubie przy modelu szybowca - trzy metry rozpiętości skrzydeł - według własnego projektu. - Z reguły modele lepiej jest robić w oparciu o sprawdzone plany, ale tu sam muszę wszystko zaprojektować, rozrysować, wyciąć. Miał być gotowy już dwa lata temu, ale mam sporą obsuwę. Nie zawsze jest czas, a poza tym żeby usiąść w modelarni, to też trzeba mieć wenę. Choć jak już tam pójdę, to tracę rachubę czasu - uśmiecha się.

Marzenie? Zrobić licencję na szybowiec. - Miałem już możliwość polatać, chwycić za stery. To coś fantastycznego. W powietrzu człowiek czuje się wolny. Na skoczni też to odczuwasz, ale tylko przez kilka sekund - zauważa.

Latanie w Pucharze Świata zacznie się już za tydzień w niemieckim Klingenthal. Kubacki z takimi nadziejami sezonu nie rozpoczynał jeszcze nigdy. - To nie tak - zaprzecza. - Podchodzę do niego normalnie, nie nastawiam się na nie wiadomo co. Wiem za to, że letni okres przepracowałem najlepiej jak umiałem, nie zaniedbałem żadnego elementu. Powiem jednak tak: wierzę głęboko w to, że stać mnie na walkę o zwycięstwa. Po to przecież się trenuje. Gdybym nie wierzył w swoje możliwości, to już dawno odstawiłbym narty w kąt, bo nie miałoby to wszystko sensu.

***

Dawid Kubacki urodził się 12 marca 1990 roku w Nowym Targu. Zawodnik Wisły Zakopane, brązowy medalista MŚ z Val di Fiemme w konkursie drużynowym, olimpijczyk z Soczi (na normalnej skoczni zajął 32. miejsce). Jest częścią Evenement Ski Jumping Team, menedżerskiej grupy prowadzonej przez Ewę Bilan- -Stoch, żonę Kamila. O Kubackim na stronie internetowej napisano tak: „Ujmujący młody mężczyzna o aparycji przysparzającej mu rzesze fanek. Zrównoważony i opanowany, ale z nutką szaleństwa, świetnie odnajduje się jako członek drużyny. Lubi zaskakiwać”.

- Kilka razy w życiu bałem się na skoczni - opowiada. - Szok przeżyłem przy pierwszych skokach na „mamucie”. Niestety, na pierwsze loty pojechałem do Harrachova, ta skocznia już z samego wyglądu jest straszna. Wychodząc na górę, pierwszy raz, zadałem sobie tylko jedno pytanie: co ja tu, k..., robię? W miarę szybko się opanowałem, bo była mgła i pomyślałem sobie: „Dobrze jest, nic nie widać, jadę. Niech się dzieje wola nieba”. Prze- trwałem, a potem już było OK.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski