Ha, zaiste, ale również do szybszego skorzystania z wychodka, ściślej - z zacisza zagajnika. O tym samym marzyły również wojska polsko-litewskie (pardon: litewsko-polskie). Obie zakute w stal armie, prawie 80 tys. luda zaczynało już odczuwać nieodparte, choć łagodzone przez upał, parcie na pęcherz. Pewnie, mogli sobie ulżyć nie schodząc z konia i nie zdejmując zbroi (ku rozpaczy giermków, podobnie załatwiali rycerze i dużą potrzebę), ale szarża z podwiniętą kolczugą i śliskim siodłem nie należała do najprzyjemniejszych, utrudniała koncentrację i mniej dawała satysfakcji z zabijania.
Możemy sobie wyobrazić i poczuć nosem, jak po zakończeniu zmagań wyglądało pole bitwy i co miało pierwszeństwo przed obdzieraniem trupów, a nawet przed dziękczynną modlitwą. Chciałoby się napisać, że wtedy, pod Grunwaldem, oblężone były okoliczne zarośla oraz nasze i zdobyczne latryny, których istnienia można się domyślać, no bo i jak bez nich wojować? Autorem pierwszych w Polsce przepisów o higienie obozowej był w XVI wieku nasz hetman Jan Tarnowski. Przepisy owe nakazywały pod surową odpowiedzialnością utrzymywanie w obozach porządku i ochędóstwa. „Plugastwo wszelkie należy głęboko zakopać, konie zdechłe wywłóczyć za obóz, bo to i innych choroby i mór z tego bywa”.
Na latryny każe hetman wyznaczać osobne miejsca, skryte w miarę możności przed wiatrem wiejącym w stronę rycerstwa. Hetman Wielki zwraca również uwagę na potrzebę godnego pożegnania się z latryną; musi byś starannie zasypana piaskiem i ziemią, Widać już wtedy wywiady wojskowe interesowały się zawartością wojskowych wychodków. Na jej podstawie można było ustalić liczbę żołnierzy. Nie zawsze trafnie. W czasie ostatniej wojny amerykańscy cichociemni spuszczeni na jedną z oblężonych japońskich wysepek, po zbadaniu i obwąchaniu latryn oraz przy zastosowaniu przelicznika 1 żołnierz = 100 g dziennie, określili liczbę obrońców na 600. I tak Jankesi zupełnie niepotrzebnie przygotowali ogromny desant.
W każdej armii obowiązuje zasada, że żołnierz „powinien być zawsze wysrany”, by - osobliwie w czasie ataku - nie szukał intymności w łanie zboża. Zdarzały się jednak wypadki, których nie przewidzi żaden strateg. Ongi, na manewrach wojskowych w śp. Czechosłowacji, wracający gazikiem z odprawy sztabowej pułkownik rozkazał ciemną nocą zatrzymać wóz i udał się pilnie do zagajnika, skąd za chwilę rozległo się wołanie do kierowcy.
- Franto, przenieś no mi kawałek „Rudego Prava”!
- Tak jest! Ale, chwileczkę... Towarzyszu pułkowniku, nie mamy ani kawałka!
- O sacra… Otwórz moją raportówkę i wyjmij jakiś dokument.
- Już otwieram… Tylko że na wszystkich jest pieczątka „Ściśle tajne”.
- Ty wole! Weź latarkę i poszukaj takiego, na którym pieczątka jest słabo odbita...
Rozkaz wykonany został sumiennie i rozległ się obiecujący szelest papieru. Aliści już na drugi dzień rano do zagajnika przyjechała kilkuosobowa speckomisja i pochylona nad miejscem zbrodni skrupulatnie wyciągała, wycierała i odcyfrowywała zhańbiony dokument. Pułkownik tłumaczył się ciemnościami, które wykluczały możliwość efektywnego skorzystania z liści, mchu bądź paproci. Uratowała go rzeczywiście słabo odbita pieczątka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?