Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lecieli do Polski, której żaden z nich nie znał

Aleksander Gąciarz
Katastrofę nad Ostrowem badał Wojciech Krajewski
Katastrofę nad Ostrowem badał Wojciech Krajewski Aleksander Gąciarz
Historia. 17 sierpnia 1944 roku nad Ostrowem, niemieckie myśliwce zestrzeliły liberatora SAAF, wiozącego pomoc dla powstańców

Z ośmioosobowej załogi liberatora przeżył tylko drugi pilot, Jannie Groenewald, którego siła wybuchu wyrzuciła poza płonący samolot. Chwilę później znaleźli go okoliczni mieszkańcy.

- Widzieliśmy, że w nocy spadł samolot. Dlatego zaraz tam polecieliśmy. Natknęliśmy się na niego koło potoku. Leżał, był poparzony, nic nie mówił. Przynieśliśmy go do domu z bratem i siostrą, położyliśmy na łóżku. Mama go opatrywała. To trwało trzy dni. Wszyscy płakaliśmy o niego, ale potem, jak brat go wywiózł, był już w lepszym stanie - opowiada Marianna Skotarczyk z Kadzic, która w 1944 roku miała 16 lat.

Groenewald trafił do majątku w Nagorzanach, należącego do Bohdana Thugutta, oficera AK. Jego siostra Wanda prowadziła w tym miejscu polowy szpitalik. Tam pilot doszedł do siebie i po wojnie, przez Odessę, wrócił do rodzinnego kraju, Republiki Południowej Afryki, gdzie pracował jako nauczyciel.

Loty nad powstańczą Warszawę - to były skrajnie ryzykowne misje. Wojciech Krajewski, historyk Muzeum Wojska Polskiego przypomina, że loty nad Polskę od dłuższego czasu wykonywała polska eskadra specjalnego przeznaczenia, latająca z Brindisi we Włoszech, oraz 148 Dywizjon RAF.

Po wybuchu powstania te same jednostki latały nad Warszawę, ale ze względu na wielkie straty i minimalne efekty,

Brytyjczycy tego zabronili. Dopiero po naciskach polskiego rządu Winston Churchill postanowił wznowić loty. Skierowano do tego zadania 31 i 34 Dywizjon Południowoafrykański oraz 178 Dywizjon RAF. - To była dla pilotów nowość, bo oni do tej pory bombardowali, minowali Dunaj, rozrzucali ulotki.

Tymczasem skierowano ich do Polski, której żaden z nich nie znał. Byli zaskoczeni, protestowali przeciwko tym wyprawom, bo to było szaleństwo. Nigdy w historii wojen nie zaopatrywano własnych oddziałów walczących w okrążeniu, latając na tak dużą odległość nad terenem wroga - mówi Krajewski.

Strącony nad Ostrowem liberator EW 248 P wchodził właśnie w skład 31 Dywizjonu South Africa Air Force. Dowodził nim major J. M. M. Odental.

Samolot, jako jeden z grupy sześciu maszyn, wyleciał z lotniska pod Foggią we Włoszech. Miał zrzucić ładunek, głównie broń, w rejonie Puszczy Kampinoskiej. Do celu nie dotarł; został zestrzelony około 300 kilometrów przed Warszawą.

Zdaniem Wojciecha Krajewskiego, który przygotowuje książkę na temat strąconych liberatorów (w samej Małopolsce jest 14 takich miejsc), katastrofa pod Ostrowem nie kryje już wielu tajemnic.

- Wiemy, jak samolot się rozbił, gdzie co leżało, co się stało z ciałami lotników, co się stało z ocalonym, kto go uratował, gdzie był przechowywany - wylicza. Jedyna zagadka dotyczy tego, dlaczego Niemcy przez ponad tydzień nie pozwolili pochować ciał siedmiu lotników, którzy zginęli w katastrofie. W efekcie zwłoki, w sierpniowych upałach, uległy częściowemu rozkładowi.

W opinii historyka mogła to być forma kary dla miejscowej ludności, która nie chciała oddać broni, jaką wiózł na swoim pokładzie liberator. - Samolot się rozbił z całym ładunkiem broni. Na skutek eksplozji w powietrzu wszystko to się rozsypało na dużej przestrzeni. Niemcy się szybko zorientowali, że taka ilość broni dostarczona partyzantom to poważne zagrożenie dla wojsk niemieckich w tym terenie.

Chcieli więc ją odzyskać. A że ludzie nie oddawali, mówili, że partyzanci wszystko wzięli, więc Niemcy zagrozili, że spacyfikują wieś. Ostatecznie się do tego nie posunęli, ale być może, w ramach odwetu, nie pozwolili pochować lotników - przypuszcza Wojciech Krajewski.

Dopiero po tygodniu ciała lotników zostały włożone do drewnianych skrzyń i pochowane na miejscu. W 1948 roku zostały ekshumowane przez komisję brytyjską, przewiezione do Krakowa i pochowane na Cmentarzu Rakowickim, gdzie leżą do dzisiaj.

A broń z samolotu? Marianna Skotarczyk wspomina, że były przez nią kłopoty. - W dzień przychodzili po broń Niemcy, a w nocy partyzanci. Baliśmy się, nocowaliśmy w polach. Potem, jak już Niemcy uciekali, brat z tej broni zabił trzech. Taki był na nich wściekły. Potem zdał ją do Krakowa.
W ubiegłą niedzielę miejsce katastrofy w Ostrowie odwiedził Colin Trader, mechanik, który w 1944 roku na włoskim lotniku odprawiał samoloty wylatujące na pomoc powstańczej Warszawie. Była to jego pierwsza wizyta w Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski