Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ledwo zaczął chodzić, a już pragnął jeździć. Jacek Lisiecki rowerem zdobywa najwyższe dachy świata

Marcin Banasik
Jacek Lisiecki podczas wyprawy w Himalaje
Jacek Lisiecki podczas wyprawy w Himalaje Fot. Archiwum Jacka Lisieckiego
Organizuje wyprawy do najbardziej egzotycznych i niedostępnych miejsc na ziemi. Jechać może każdy, kto ma dwa kółka i kondycję.

Na swoją pierwszą rowerową wyprawę wybrał się jako kilkuletni chłopiec. – Jechałem wtedy na niebieskim „reksiu” . Chciałem zobaczyć, co jest za najbliższą górką i mostem. I tak to się zaczęło – tak o swoich rowerowych początkach mówi 36-letni Jacek Lisiecki z Krakowa, który dwa tygodnie temu wrócił z wyprawy na dwóch kółkach po Himalajach.

Podróżnik wraz z 12-osobową grupą miłośników rowerów spędził w najwyższych górach świata 3 tygodnie. Pokonali 850 km drogi. Punktem kulminacyjnym wyprawy było zdobycie jednej z najwyższych przełęczy świata Khardung-La (5 360 m n.p.m.). Liczba przejechanych kilometrów i wysokości podjazdów nie jest jednak najważniejsza w tych wyprawach. – Ludzie pokonują przede wszystkim swoje słabości. Szczytów nie zdobywa się mięśniami, tylko głową – zapewnia Jacek.

Ekstremalna wyprawa rowerowa w Himalaje rozpoczęła się od lotu samolotem z Warszawy do Delhi. Ostatni odcinek pokonywany maszynami napędzanymi paliwem to droga busami z Delphi do Manali, gdzie wszyscy przesiedli się na „dwa koła”.

Trasa z Manali do Leh to, zdaniem Jacka, idealna droga dla początkujących rowerowych himalaistów. – Pokonanie sześciu przełęczy umożliwiło nam wręcz idealną aklimatyzację. Podjeżdżamy i zjeżdżamy przyzwyczajając nasze organizmy do niskociśnieniowych klimatów – mówi podróżnik.

Jazda po Ladakh Highway, bo tak się nazywa droga z Manali do Leh, to, zdaniem podróżnika, prawdziwa przygoda. Mimo iż czasami można na niej spotkać gładki jak stół asfalt, to w większości nawierzchnia jest nieprzewidywalna. Tam, gdzie rok temu była ładna droga, teraz ledwo da się przejechać i na odwrót. Błotne lawiny potrafią wyrwać z korzeniami utwardzone odcinki drogi w kilka sekund, uniemożliwiając dalszą jazdę. – Pamiętać musimy, że to jedna z najwyżej na świecie położonych dróg wysokogórskich, i jak to w górach bywa, wszystko i zawsze może się tutaj zdarzyć – ostrzega Jacek.

Grad, deszcz, błoto...

Nie zawsze małe przełęcze na trasie oznaczają małe problemy. Tak jest na przykład z pierwszą przełęczą położoną zaraz za Manali, Rohtang (3950 m n.p.m. ). Mimo że najniższa na całej trasie, zawsze stawia największy opór. – Oberwaliśmy już tam gradem, deszczem, potokami błota i nagłymi spadkami temperatur. Zresztą sama nazwa przełęczy wywodząca się od gnijących ciał nieboraków, którym nie udało się przedostać na drugą stronę, mówi wszystko – podkreśla rowerzysta.

Na następną przełęcz Baralache grupa wjeżdża z uśmiechem. Wkraczają w cieplejsze Himalaje i mimo iż trasa pnie się do góry, to temperatury w dzień przekraczają te w egipskich kurortach, a słońce pali skórę. Ta sama rzadka atmosfera w nocy niczym niepodgrzewana bardzo szybko traci temperaturę i może się zdarzyć, że spadnie do 20 kresek poniżej zera.

Po pokonaniu wyjątkowo malowniczej podwójnej przełęczy Nakela (4950 m n.p.m.) i Lachalung (5090 m n.p.m.) grupa wjeżdża w niemal saharyjski krajobraz. – Czerwone skały, burze piaskowe i pyłowe oraz ogromne upały powodują, że czasami zapominamy, że jesteśmy w najwyższych górach świata – opisuje Jacek Lisiecki.

Następnie podróżnicy docierają do miasteczka Leh. – Tutaj odpoczywamy i relaksujemy się w cieniu potężnych gór Zaskar, przed finalnym uderzeniem na przełęcz Khardung La, która słabości nie wybacza i potrafi wywinąć wnętrzności na lewą stronę – opisuje podróżnik. Dodaje, że na szczycie przełęczy ciśnienie atmosferyczne nie przekracza 550 hPa, co powoduje, że człowiek ma problemy z oddychaniem.

Wśród uczestników wyprawy były cztery kobiety. Jedną z nich jest Dagmara, która na co dzień żyje i pracuje w Warszawie. – Nie decydowałam się na trudną wyprawę, tylko na fantastyczną przygodę, którą wydawał mi się ten wyjazd od pierwszego momentu, gdy o nim przeczytałam. Jedyne, czego się obawiałam, to ewentualne awarie techniczne i konieczność napraw. Na szczęście miałam nowiutki rower, obyło się bez poważnych awarii, a jeśli już się zdarzyły, praktycznie zawsze wyręczali mnie mili koledzy z ekipy – wspomina Dagmara.

Zdaniem podróżniczki największym plusem wyprawy była możliwość odcięcia się od zgiełku świata, wiecznie dzwoniącego telefonu i natłoku informacji. – Oraz to, że mogłam cieszyć się tym wszystkim na osobności lub razem z resztą ekipy. Wspólne nocowanie na dachach czy podłogach w przydrożnych knajpach. Poczucie, że nigdy nie wiadomo, co jest za następnym zakrętem – mówi Dagmara.

Przeżyć przygodę

Przez ostatnie dwa lata Jacek Lisiecki realizuje projekt „Polski himalaizm rowerowy”.

– Polega na tym, że wjeżdżamy rowerami na najwyższe punkty świata, które są dostępne dla jednośladów – wyjaśnia Jacek.

W wyprawach może wziąć udział każdy, kto ma dobrą kondycję i jest gotowy na przeżycie ekstremalnej przygody. Rowerowa wspinaczka nie jest jednak tania. Dobry sprzęt musi być wytrzymały i lekki, aby nie był zbyt dużym obciążeniem. Taki rower można kupić za ok. 5 tys. zł. Drugie 5 tys. kosztują przeloty samolotem i załatwienie innych spraw organizacyjnych. Każdy uczestnik wyprawy ma ze sobą ok. 20 kg bagażu, który jest zapakowany w torby przyczepione do roweru. –_ S_ą tam ubrania, filtry do wody, bandaże i sprzęt do naprawy naszych pojazdów__– wymienia podróżnik.

Jacek podkreśla, że na ekstremalnych wyprawach ludzie z mocnymi głowami są w stanie znieść o wiele więcej niż ludzie z mocnymi nogami. – _I_rlandczycy, którzy w normalnych warunkach jeździli po 250 kilometrów rowerami szosowymi, na Saharze nie dawali rady. Pokonywała ich zbyt duża odległość od Tesco i zbyt duża dawka miejscowego folkloru – wspomina miłośnik rowerowych wypraw.

Zdaniem Jacka największą zaletą docierania do mało dostępnych miejsc na rowerze jest to, że miejscowi ludzie doceniają trud, jaki człowiek pokonuje, żeby do nich dotrzeć. – O wiele łatwiej nawiązuje się kontakty z ludźmi, zsiadając z roweru, niż wychodząc z klimatyzowanej terenówki__– zapewnia 36-latek. Rowerowe wyjazdy Jacek organizuje od lat. Z pierwszą większą grupą pojechał na Saharę w 2006 roku. A ponieważ wszyscy wracali z wyjazdów szczęśliwi, a zainteresowanie wyprawami rosło, wyjeżdżał coraz częściej. Początkowo do Europy (Gruzja, Rumunia, Grecja) i Afryki (Maroko, Tunezja, Libia), a ostatnio także do Ameryki Południowej (Peru i Boliwia) i Azji (Indie, Nepal, Kirgistan).

– Kiedy opowiadam znajomym, gdzie byłem, często słyszę, że oni by się tam bez karabinów nie wybrali. Ja się tam wybrałem na rowerze i za każdym razem świetnie się bawiłem – podsumowuje Jacek Lisiecki.

Jak spakować się na wyprawę rowerową? Jak szybko i sprawnie załatać przebitą dętkę? Jak idealnie dostosować siodełko do jazdy?
Na te i wiele innych pytań związanych z jazdą na rowerze można uzyskać odpowiedzi, odwiedzając kanał youtubowy Jacka Lisieckiego „unitedcyclists”.

Podróżnik pokazuje tam, jak powinny wyglądać bezpieczne i przemyślane wyprawy na „dwóch kółkach”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski