Przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia najwyraźniej zrozumieli, że średni wiek lekarzy rodzinnych przekroczył 50 lat i wkrótce spora ich grupa przejdzie na emeryturę. A wtedy nie będzie miał nas kto leczyć.
Dlatego resort zwiększył liczbę tzw. rezydentur, czyli miejsc specjalizacyjnych, w ramach których absolwenci medycyny będą kształcić się na medyków rodzinnych. W jesiennym naborze w całym kraju będzie ich 359.
Radość jednak trwała krótko. Okazuje się bowiem, że rezydenci nie będą mieli się gdzie kształcić. Powód? Szpitale kliniczne, które dotychczas prowadziły ich szkolenie, a nie mają w swoich strukturach przychodni podstawowej opieki zdrowotnej(POZ), teraz już nie będą mogły tego robić. W ten sposób niespodziewanie ubyło ponad 300 miejsc szkoleniowych, m.in. w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Jak nas poinformowała Maria Włodkowska, rzeczniczka placówki, nie będzie ona już przyjmowała kandydatów na lekarzy rodzinnych.
Wprowadzając nowe zasady, Ministerstwo Zdrowia postanowiło w ten sposób wyegzekwować przepisy, które formalnie obowiązują od ponad czterech lat. W myśl bowiem nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty specjalizację z określonej dziedziny medycyny mogą prowadzić tylko te jednostki, które wykonują działalność leczniczą w tej właśnie branży.
W praktyce oznacza to, że w wielu województwach, m.in. w Małopolsce, ich kształcenie będą teraz mogły prowadzić tylko placówki POZ. Te zaś nie chcą nawet o tym słyszeć.
- Wymogi resortu sprawiają, że otwarcie kształcenia rezydenta wiąże się z olbrzymią liczbą nowych formalności, które już dzisiaj zabierają nam mnóstwo czasu. Bez zachęt finansowych, które przynajmniej częściowo rekompensowałyby wysiłek z tym związany, placówki nie będą tym zainteresowane - komentuje dr Lesław Szot, przewodniczący Porozumienia Zielonogórskiego w Małopolsce.
Wtóruje mu dr Tomasz Sobalski, prezes Małopolskiego Kolegium Lekarzy Rodzinnych. - Zgadzam się, że obowiązuje nas lojalność pokoleniowo-zawodowa i nie powinniśmy uchylać się od kształcenia młodszych kolegów. Ale zmiana została wprowadzona niespodziewanie i nie zdołaliśmy się do niej przygotować, a po drugie, resort powinien przewidzieć dla kształcących jednostek jakikolwiek, nawet niewielki ekwiwalent finansowy - podkreśla.
Dyrektorzy szpitali nie pozostawiają suchej nitki na pomyśle ministerstwa. - Zrzucenie kształcenia lekarzy rodzinnych na barki małych przychodni, bez żadnego wsparcia finansowego to pomysł szalony, przypomina wylanie dziecka z kąpielą - irytuje się Zbigniew Król, dyrektor Szpitala im. St. Żeromskiego. - Szpitale, w ramach rozkręconej, olbrzymiej buchalterii są jeszcze w stanie ogarnąć kształcenie rezydentów. Przychodnie tego nie udźwigną - podkreśla. A Marcin Kuta kierujący Szpitalem im. E. Szczeklika w Tarnowie wręcz nie chce wierzyć, że resort wpadł na tak kuriozalny pomysł.
W ubiegłych latach kilka większych przychodni POZ podpisało z Urzędem Wojewódzkim umowę na kształcenie medyków rodzinnych. Przyjmowali rezydentów, których kształcenie prowadził i koordynował Szpital Uniwersytecki, tylko na praktyki z medycyny rodzinnej. Zyskiwali nowych lekarzy, którzy po ukończeniu kształcenia najczęściej podejmowali tam zatrudnienie. Teraz jednak, kiedy musiałyby przejąć na swe barki wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem 4,5-rocznego szkolenia, zaczynają rezygnować z obecności na liście placówek akredytowanych do kształcenia rezydentów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?