Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Les Miserables: Nędznicy

Redakcja
Musical wiecznie żywy. Lata biegną, zmieniają się sposoby emisji filmów, a kino śpiewane, choć najlepsze lata ma za sobą, nie zamierza zatonąć. "Les Miserables: Nędznicy” Toma Hoopera przekonują, że gatunki filmowe są nieśmiertelne. Ale nie znaczy to, że wciąż działają na widza w taki sam sposób.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Hooper zebrał na planie drużynę niczym z All Star Game, czyli meczu gwiazd NBA. Reżyser jest laureatem Oscara za dramat "Jak zostać królem”, w rolach głównych oglądamy plejadę nazwisk Hollywood – Hugh Jackmana, Russella Crowe, Anne Hathaway, Helenę Bonham Carter czy Amandę Seyfried. Do tego towarzystwa wkręcił się nawet komik Sacha Baron Cohen, bardziej znany publiczności jako Ali G, potem Borat, a ostatnio Bruno.

Partneruje im kilkusetosobowa ekipa aktorów trzeciego planu i ocean statystów. Rozmachem produkcja dorównuje najbardziej gargantuicznym produkcjom, z "Władcą Pierścieni” i "Titanikiem” na czele. Już pierwsza scena, w której galernicy wciągają okręt do doku, pokazuje aspiracje filmowców. Chcieli nie tylko zdjąć z filmowej półki zakurzone pudełko z napisem "musical”, ale w efektowny sposób przywrócić go do łask. I wykorzystali wszystkie dostępne chwyty. W tym arsenale zabrakło tylko technologii 3D.

Tom Hooper udowadnia po raz drugi, że ma wyjątkowy talent do opowiadania stylowych historii, których kostium nie pełni roli przystawki, a głównego dania. Francja z początku XIX wieku, lat pełnych krwi i sztandarów, budzi fascynację i niepokój zarazem. Burzliwe czasy, w których lud wychodził na barykady, są doskonałą sceną dla rozegrania efektownego kina. Szerokie panoramy, sekwencje z setkami statystów, rozbudowane dekoracje – "Nędznicy” oferują to w liczbie ponadprzeciętnej. I ponadprzeciętnej jakości. Ten film pochłania się oczami, smakując barwne kadry. Kadry, które mogłyby posłużyć mistrzom pędza do stworzenia kolejnej "Wolności wiodącej lud na barykady” Eugene’a Delacroix.

Słuchanie hollywoodzkich gwiazd nie zawsze też sprawia przyjemność. O ile Hugh Jackman radzi sobie ponadprzeciętnie dobrze, wzbudza emocje i mógłby spokojnie wydać płytę muzyczną, podobnie nominowana i prawie już pewna Oscara Anne Hathaway, to Russel Crowe wypada po prostu nędznie. Jego głos brzmi, jakby wydobywał się ze studni, a aktor nie zdążył zaliczyć kursu emisji wokalnej. Nowozelandzki wielkolud w partiach śpiewanych jest nieporadny i mało przekonujący. W musicalu nie wystarczy burczeć do mikrofonu, trzeba umieć chwycić za serce.

"Nędznicy”, obsypani nominacjami do Oscara, budzą mieszane uczucia. Z jednej strony, wystawna, iście królewska forma. Co ciekawe, zrealizowali ją Anglicy do spółki z Amerykanami, co Francuzi mogliby potraktować jako prztyczek w nos. Z drugiej strony treść, która gubi się w przepychu, w fałdach efektownych kostiumów i zakamarkach dekoracji. Film brzmi głośno i donośnie, zupełnie jak śpiew ludu Paryża. Ale nie zawsze ten, kto krzyczy najgłośniej, mówi coś najważniejszego.


FOT. ARCHIWUM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski