Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Leszek Walankiewicz - legenda Hutnika Kraków - wspomina swą piłkarską karierę. Na Suchych Stawach spędził 18 lat [ZDJĘCIA)

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Sylwetka. Leszek Walankiewicz nigdy nie był uważany za gwiazdę Hutnika Kraków, ale jak mało który z piłkarzy zasłużył na miano jego legendy.

Był zawodnikiem drużyny, która w swym debiucie w ekstraklasie zajęła piąte miejsce (1990/91), a w ostatnim sezonie na tym szczeblu grała w europejskich pucharach (1996/97). Ma na koncie awans do półfinału Pucharu Polski (1990), jest rekordzistą Hutnika Kraków pod względem liczby rozegranych meczów (463), w tym w ekstraklasie (206).

Oryginalna obietnica

Nadal kibicuje Hutnikowi. – Nie czynnie, bo przez wiele lat nie chodziłem jego mecze, ale jestem sercem za nim, śledzę, jak się spisuje. I mam nadzieję, że powalczy o awans. Pamiętam Hutnika z czasów gry w dwóch najwyższych ligach. Teraz emocje są trochę inne – przyznaje Leszek Walankiewicz.

Marzy, by dzisiejszy zespół za jakiś czas choćby w części nawiązał do dawnych sukcesów.

– Hutnik znów gra w trzeciej lidze. Dla osób zaangażowanych w jego odrodzenie to jest najważniejsze. Apetyty muszą być jednak coraz większe. Cele również – zaznacza. I deklaruje: – Jeśli drużyna awansuje do pierwszej ligi, będą na jej każdym meczu.

Z dawnymi kolegami z Hutnika utrzymuje przyjacielskie relacje, choć ma z nimi luźny kontakt. Jest mile zaskoczony karierami niektórych z nich, np. Marka Koźmińskiego (wiceprezes PZPN), Tomasza Hajty, Kazimierza Węgrzyna (komentatorzy meczów w telewizji) i Mirosława Waligóra (radny w Belgii).

– To tylko pokazuje, że naszą drużynę tworzyli nietuzinkowi ludzie. Cieszę się, że Marek pełni tak wysoką funkcję, Kazek i Tomek sprawdzają się – dzięki wieloletniemu doświadczeniu na boisku – w nowej roli, a Mirek – skromny, spokojny chłopak, który miał jednak swoje zdanie – udziela się na takim polu – mówi.

Trzy tygodnie temu skończył 59 lat. Pochodzi z Przemyśla. Do Czuwaju trafił dopiero, gdy był w 7. klasie „podstawówki”. Na poważnie w piłkę zaczął grać, gdy uczył się w liceum. Uczęszczał do klasy sportowej o profilu koszykarsko-lekkoatletycznym. Nabierał wszechstronności na zajęciach i zawodach: rzucał do kosza, biegał sprinty i przełaje. To przydało się nie tylko w futbolu.

– Gdy na AWF-ie zaliczałem bieg na 110 metrów przez płotki, profesorka Urszula Figwer (w latach 50. wicemistrzyni świata w siatkówce i czołowa oszczepniczka globu – przyp.), powiedziała, że jestem jedynym studentem, który biegnie, a nie przeskakuje przez płotki – wspomina.

Do Krakowa trafił w 1978 roku właśnie za sprawą studiów. Przed maturą był w nim na wycieczce, zwiedzając nie tylko zabytki, ale i właśnie AWF.

– Z naszej klasy na uczelnię zdawało dziewięć osób. Wszyscy się dostali. Ja – na kierunek nauczycielski. Jestem magistrem wychowania fizycznego. I trenerem piłki nożnej drugiej klasy – mówi.

W walce o ekstraklasę

Gdy znalazł się w Hutniku, trenerem drużyny grającej w II lidze (wtedy zaplecza ekstraklasy) był Aleksander Brożyniak.

– Chciałem jednocześnie grać i studiować. A on mówił mi, że nie pogodzę tego. Gdy jednak zapytał, z jakiego klubu przyszedłem, i usłyszał, że z Czuwaju, odparł, że jesteśmy krajanami i zachęcił, abym spróbował pogodzić grę z nauką. Potem pojechałem na mój pierwszy obóz z drużyną – do Trzyńca koło Cieszyna. I tak to się zaczęło... – wspomina „Wala”.

Za czasów jego gry Hutnik nigdy nie grał poniżej II ligi. Ale marzył o ekstraklasie. W sezonie 1980/81 był o krok od awansu do niej (Gwardia Warszawa wyprzedziła go o punkt), w następnym – zajął trzecią lokatę w II lidze. Potem było gorzej.

Marzenia miał spełnić Janusz Wójcik, dla którego praca w Hutniku była pierwszym poważniejszym sprawdzianem trenerskich umiejętności. Zaczął rewelacyjnie: Hutnik zanotował 14 kolejnych meczów bez porażki, był liderem tabeli po I rundzie. Sezon 1984/95 zakończył jednak na trzecim miejscu, za Stalą Mielec i Igloopolem Dębica.

– Zimą pojechaliśmy na obozy do Zakopanego i do Jugosławii, gdzie trafiliśmy na zimę stulecia. Wójcik dawał nam w kość, ale trenowaliśmy w fatalnych warunkach – wspomina „Wala”.

Późniejszy trener srebrnej „11” olimpijskiej w Barcelonie już wtedy pokazywał „pazurki”.

– Był pewny siebie, mimo że nie miał jeszcze większego doświadczenia szkoleniowego. Czasami zaklinał rzeczywistość, a niektórzy mu wierzyli. Zapewniał, że zrobimy awans, potrafił doprowadzić do niezbyt zdrowej rywalizacji zawodników o miejsce na tej samej pozycji – opowiada Walankiewicz.

Przeciwieństwem Wójcika był Lesław Ćmikiewicz, 57-krotny reprezentant Polski, współtwórca wielkich sukcesów kadry w latach 70. Pod jego wodzą Hutnik w sezonie 1986/87 był piąty, w następnym – dziesiąty.

– Był to bardzo sympatyczny, spokojny gość. Za spokojny, brakowało mu dynamiki. Mieliśmy ubaw, gdy podczas rozgrzewki grał z nami „w dziada”. Wchodził do środka i biegał za dwóch. Jako trenowi brakowało mu także fartu – mówi Walankiewicz.

Tego, czego nie udało się Wójcikowi i Ćmikiewiczowi, dokonał Władysław Łach, o którym Walankiewicz ma jak najlepsze zdanie: – To bardzo fajna postać. Wcześniej był asystentem kilku trenerów, poznawał zespół. Potem go dobrze poukładał, umiejętnie wprowadzał do niego utalentowanych juniorów: Koźmińskiego, Bukalskiego, Fudalego, Romuzgę, Waligórę, wkomponowując ich do rutyniarzy: mnie, Wesołowskiego, Kowalika, Sermaka, Kraczkiewicza.

W sezonie 1989/90 Hutnik przegrał tylko 3 z 38 spotkań i awansował do ekstraklasy. Świetnie spisywał się także w Pucharze Polski. Wyeliminował m.in. Górnika Zabrze (2:1) i Lecha Poznań (4:1 po dogrywce). Zatrzymał go dopiero w półfinale GKS Katowice (0:2 i 1:1).

– W meczu z Lechem wszystko nam wychodziło. Uważaliśmy, że nie ma już rywala poza naszym zasięgiem. W Katowicach graliśmy jednak nową piłką, która leciała jak pocisk – wspomina „Walankiewicz.

Beniaminka futbol „na tak”

W ekstraklasie Hutnik wystartował znakomicie. Po 5. kolejce był liderem, a na półmetku rozgrywek wiceliderem tabeli. W rundzie jesiennej przegrał tylko dwa mecze. Wiosną, gdy rywale nabrali większego szacunku dla beniaminka, częściej gubił punkty. Sezon zakończył jednak na wysokim, piątym miejscu.

– To był dobry wynik jak na beniaminka. Kibice oglądali naszą grę z przyjemnością. Nie było w niej kunktatorstwa, była walka, futbol „na tak”, radosna gra, wymienność funkcji. Na każdej pozycji mieliśmy wartościowego gracza. Tworzyliśmy kolektyw na boisku i poza nim. Jeździliśmy do Międzyzdrojów na Sylwestra, spotykaliśmy się na ślubach, imprezach klubowych. Wszyscy się fantastycznie bawili – mówi „Wala”.

W kolejnych sezonach w ekstraklasie Hutnik zajmował dwunastą, czternastą, ósmą i dziewiątą lokatę. Opuszczali go czołowi gracze, zmieniali się trenerzy. Klubu nie stał było na zakup znanych piłkarzy. To odbijało się na grze drużyny. W sezonie 1996-97 Hutnik uplasował się jednak na trzecim miejscu. Prowadził go Jerzy Kasalik, który wrócił do klubu po 24 latach. Zrobił wynik, ale nie jest mile wspominany przez piłkarzy.

– Robił wszystko, żeby nas skłócić. Zarzucał nam, że odpuszczamy mecze, nie walczymy. Często zmieniał skład, szukał dziury w całym, choć wygrywaliśmy. Przejął drużynę po Piotrze Kocąbie, którego byłem asystentem i miałem z nim przyjacielskie relacje. Wydawało mu się, że będę robił mu pod górkę. Chciał się mnie pozbyć i ściągnąć z Lecha Poznań Jacka Bąka, ale to były mrzonki. Bąk przeszedł do Olympique Lyon – mówi „Wala”.

Zauroczenie księstwem

W 1996 roku miał już 37 lat. Wydawało się, że jest do odstrzału, ale działacze zmienili zdanie i podpisał kontrakt na pół roku. Wystąpił w 6 spotkaniach w Pucharze UEFA: z Chazri Bukowno, Sigmą Ołomuniec i AS Monaco. Najbardziej w pamięci utkwił mu mecze z Moncao (0:1 i 1:3).

– Przed spotkaniem w Krakowie przez kilka dni padało, dlatego boisko wyglądało jak grzęzawisko. W końcówce meczu gola zdobył Ikpeba. Potem polecieliśmy do Monako. Byliśmy zauroczeni księstwem. Mieszkaliśmy w eleganckim hotelu, w pobliżu zatoki, cyrku i lądowiska helikopterów. W rewanżu przegrywaliśmy 0:1 po golu Andersona, który dobił strzał Ikpeby. Nie podłamało nas to jednak, nadal graliśmy swoje, szukaliśmy bramki. Uzyskał ją Adamczyk z karnego. Potem bramkarz Barthez powinien wylecieć z boiska za faul na Yahai. Rywale kończyli grę w „10” za wcześniejszą rękę Dumasa. Atakowaliśmy, ale straciliśmy gole po wolnym Djetou i „główce” Andersona – wspomina „Wala”.

W Czuwaju i II drużynie Hutnika grał na prawym skrzydle. Potem na prawej pomocy, a za kadencji trenera Lucjana Franczaka – na prawej obronie. Gdy z Hutnika odszedł Grzegorz Wesołowski, tworzył parę stoperów z Węgrzynem. Jego atutami były kondycja, szybkość, skoczność, ustawianie się na boisku, gra głową. Słabo grał lewą nogą.

W ekstraklasie strzelił 9 goli, w tym 5 (wszystkie w Nowej Hucie) w pierwszym sezonie: jednego w debiucie ze Stalą Mielec (2:1), po dwa z Legią Warszawa (4:2) i Zawiszą Bydgoszcz (4:1).

Z Hutnika odszedł w połowie sezonu do II-ligowej Cracovii, w którą po półtora roku spadł do III ligi. W spadkowym sezonie zdobył 5 goli, ostatniego, gdy liczył już 39 lat. Potem grał jeszcze w „Pasach” przez dwa sezony. Na środku obrony zwykle tworzył parę z Jackiem Mrozem.

– Sympatycznie wspominam ten okres. Była fajna atmosfera. Brakowało jednak pieniędzy, dlatego spadliśmy. Z Hutnika odszedłem przed degradacją, w Cracovii liczyłem na utrzymanie, ale nie udało się – mówi.

Po czterech latach piłkarskich wakacji za namową kolegi z uczelni Piotra Markowskiego wrócił na boisko. Trafił do C-klasowego LKS Bieńkówka koło Sułkowic, w którym przez trzy lata był grającym trenerem.

Potem grywał już tylko w okolicznościowych meczach (w 2015 roku wystąpił na Suchych Stawach na jubileuszu 65-lecia Hutnika), bronił też barw AZS Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, z którym jest związany od 15 lat, pracując w Studium Wychowania Fizycznego i Sportu. W latach 2009-13 był zastępcą kierownika ds. sportowych, a w latach 2013-17 kierownikiem, a teraz – po kilkumiesięcznej przerwie po operacji biodra – znowu jest pracownikiem SWFiS. Ma zajęcia z piłki nożnej, futsalu, siatkówki i tenisa, także na basenie i siłowni.

Każdy sukces cieszył

W ubiegłej dekadzie pracował też jako trener. Obok Bieńkówki prowadził Dalin, Hutnika, Wieczystą, BKS Bochnia, Skawinkę, Wróblowiankę, Pogoń Miechów i – razem z Krzysztofem Szopa – kadrę Małopolski.

– W Hutniku w 2002 roku pod koniec sezonu zastąpiłem trenera Łacha, którego wcześniej byłem asystentem. Walczyliśmy o utrzymanie i nie dużo nam brakło do uniknięcia spadku. Hutnik już nigdy nie wrócił do drugiej ligi – mówi Walankiewicz. I dodaje: – Nie pracowałem w topowych klubach, ale każdy sukces cieszył. Nie podobały mi się jednak częste zmiany, bo jako zawodnik zawsze lubiłem stabilizację. Czasami były to moje decyzje, czasem klubu. Pracę trenera godziłem z zajęciami na uczelni, dlatego byłem szkoleniowcem w niższych ligach.

Przez wiele lat grywał w tenisa. Pierwsze lekcje gry dał mu kolega z liceum w Przemyślu. Na poważniej zaczął trenować tenis na studiach, bo była to dyscyplina do wyboru. Ukończył kurs instruktora, na uczelni zajęcia z tenisa prowadzi od 10 lat.

Ma też patent żeglarza. Przez 15 lat organizował i prowadził na Mazurach obozy żeglarskie dla studentów. W tym roku wybrał się tam prywatnie.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski