Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lewym z dołu na wątrobę

Redakcja
Robert i Marcin podczas gali boksu zawodowego. Wrocław 2011 r. Fot. archiwum Roberta Gortata
Robert i Marcin podczas gali boksu zawodowego. Wrocław 2011 r. Fot. archiwum Roberta Gortata
Z pięściarzem ROBERTEM GORTATEM o tym, czy łatwo być synem mistrza olimpijskiego w boksie i bratem koszykarza NBA - rozmawia Majka Lisińska-Kozioł

Robert i Marcin podczas gali boksu zawodowego. Wrocław 2011 r. Fot. archiwum Roberta Gortata

- Ma Pan sporo czasu...

- Mam. Po sześciu latach zostałem zwolniony z pracy.

- Co Pan robił?

- Byłem strażnikiem miejskim w Jaworznie. Ale skoro praca w straży to już dla mnie przeszłość, zostawmy przeszłość w spokoju.

- Tak łatwo Panu nie pójdzie, bo mam sporo pytań właśnie o przeszłość . W końcu nazywa się Pan Gortat, a rodzina Gortatów to sport, głównie boks, ale też koszykówka.

- Niech pani pyta.

- Ojciec był Pana trenerem?

- Pierwszym.

- Dało się wytrzymać?

- Nie życzę nikomu takiego układu. Tata był bardzo wymagający, nie dawał taryfy ulgowej i może dlatego tak potoczyła się moja kariera... Ojciec nie może mi wybaczyć, że nie pojechałem na olimpiadę.

- Nie dziwię się. Był dwukrotnym medalistą olimpijskim (Monachium 1972, Montreal 1976). Chciał tego samego dla syna. Czemu Pan nie pojechał na igrzyska?

- Dwa razy się nie zakwalifikowałem, a za trzecim postanowiłem zbić wagę. Ojciec powtarzał - nie zbijaj, zmień kategorię. Uparłem się. Na obóz pojechaliśmy we dwóch i nie było nikogo, kto by mi pomógł stracić te 10 kilogramów w siedem dni tak, żebym miał siłę walczyć. Nie dałem rady i straciłem igrzyska. Żałuję. Przez całe lata sprzeczałem się o to z ojcem. Jakoś mi się nie poszczęściło.

- Szczęście w sporcie jest ważne?

- Bardzo. W boksie zawodowym nawet doskonały zawodnik, bez odpowiedniego menedżera, nie stanie do walki o mistrzostwo świata.

- Witalij Kliczko ma 40 lat, tak jak Pan, wiele mistrzowskich tytułów i dopiero teraz - po walce z Dereckiem Chisorą - przebąkuje o zakończeniu kariery. W chwale i ze sporym kontem bankowym. Pan w zawodowym boksie na dobrą sprawę nie zaistniał.

- Moja kariera przypadła na czas transformacji w Polsce. Gdy powstawały pierwsze grupy zawodowe, miałem 29 lat. Bałem się zaryzykować, a jak się zdecydowałem - stoczyłem zaledwie cztery zawodowe pojedynki. Dla promotorów jako trzydziestotrzylatek byłem chyba za stary.

- Ojciec niczego nie doradzał?

- Stawiał na amatorstwo; uważał, że raczej ono przetrwa, niż zawodowy boks. Pomylił się.

- Wychodzi na to, że Pan też się pomylił.

- Na to wychodzi. Gdy rozwiązano ligę bokserską, skończyły się etaty i pieniądze. W Jaworznie było krucho z pracą.

- Nie lepiej było zostać w Warszawie?

- Gdy opuszczałem stolicę, miałem osiemnaście lat. Przeniosłem się do Ostrowca Świętokrzyskiego, za boksem, można powiedzieć. Dopiero potem do Victorii Jaworzno, a następnie do Energetyka. Między nimi był jeszcze Halex Elbląg.

- Podobno jest Pan jedynym pięściarzem w Polsce, który walczył w jedenastu kategoriach wagowych.

- Walczyłem, a medale mistrzostw Polski mam w siedmiu: 48, 54, 57, 71, 75, 81, 91 kilogramów.

- Tak czy inaczej, trochę się Pan w życiu naboksował; 286 walk stoczonych, w tym 230 wygranych, 10 remisów i 46 porażek.

- I nikt mnie nie znokautował.
- Były takie zawody, które darzy Pan sentymentem?

- Na przykład turniej Feliksa Stamma w 1998 roku w Elblągu, gdzie uznano mnie za najlepszego zawodnika. Od tamtej pory moje bokserskie akcje rosły. Wspominam też mistrzostwa świata w Budapeszcie, gdzie po wygraniu dwóch walk z zawodnikami z Turkmenistanu i USA przegrałem niesłusznie medal z Rumunem Adrianem Diafonu (byłym zawodowym mistrzem świata WBO w wadze półciężkiej - przyp. MLK). A na mistrzostwach Europy w Mińsku przegrałem medal z Turkiem (Aslanem Ercumentem - przyp. MLK). Obie w kategorii do 71 kg (lekkośrednia).

- Płakał Pan kiedyś po walce?

- Chyba tylko raz, podczas spartakiady w Ostrowcu Świętokrzyskim. Przegrałem w finale z miejscowym zawodnikiem. Sędzia w ringu liczył mnie po ciosie na rękawice. Czułem się skrzywdzony, a nigdy nie lubiłem przegrywać i do dziś nie lubię.

- Ponoć stale porównywano Pana do ojca?

- Gdy pierwszy raz walczyłem w barwach Legii, przyszło ponad 3,5 tysiąca ludzi. Szeptali: - To przecież ten młody Gortat. Byłem pod taką presją, że nic nie zapamiętałem z tamtej walki.

- A porównania do dwanaście lat młodszego brata były?

- To inna sprawa, Marcin jest koszykarzem, a koszykówka jest grą zespołową. Porównywać ją z boksem trudno, ale i tak słyszy się tu i tam: - Patrz, jeden zrobił karierę, a drugi co? Nic.

- Pan uprawiał koszykówkę?

- Bokserską.

- Czyli jaką?

- Jest trochę mniej techniczna, nie liczą się dwutakty, ale można bardziej powalczyć ciałem, nawet złapać przeciwnika w pół.

- Grał Pan z Marcinem czy przeciwko niemu?

- Mieliśmy braterski sparing, zanim pojechał do Ameryki. Najpierw był mecz koszykówki, a potem bokserski.

- Brat w tej bokserskiej koszykówce sobie radził?

- Szybko złapał o co w niej chodzi, a że jest bardzo silny i fizycznie, i psychicznie dał radę. Ale przegrałem niezbyt wysoko, chyba dwoma osobistymi, o ile pamiętam.

- Jak Pan ocenia jego umiejętności w ringu?

- Ma geny pięściarza i wyczucie. Myślę, że wystarczyłby mu miesiąc treningu i mógłby niejednego postraszyć. Mimo swoich 214 centymetrów jest bardzo sprawny, ale ze mną przegrał.

- Jak ma geny pięściarskie to może też chciał być pięściarzem?

- Obaj uprawialiśmy niemal wszystkie dyscypliny sportu. Brat był na przykład rekordzistą Łodzi w pchnięciu kulą w swojej kategorii wiekowej, i mistrzem miasta w skoku wzwyż. Przede wszystkim jednak chciał być bramkarzem. Marzył o tym, że kiedyś zagra w Manchesterze United i zastąpi samego Petera Schmeichela. Gdyby tak nie urósł, to kto wie? Pani widziała jego stopę? Numer 50.

- Spotykacie się, gdy Marcin przyjeżdża do Polski?

- Ostatnio, we wrześniu tamtego roku, byliśmy razem na walce Tomasza Adamka we Wrocławiu. Zabrał mnie też na Camp do Krakowa.

- Była sposobność, żeby pogadać?

- W miejscach publicznych jest to właściwie niemożliwe. Przy Marcinie wciąż jest pełno ludzi, każdy chce zdjęcie, autograf. Pogadać można tylko w domu.
- Zna Pan wszystkich naszych czołowych pięściarzy zawodowych.

- Prawie ze wszystkimi sparowałem; i z Krzysztofem Diablo Włodarczykiem, i z Kosteckim, i z Kołodziejem...

- Co było Pana głównym atutem jako pięściarza?

- Lewy z dołu na wątrobę biłem tak, że każdy z moich przeciwników długo pamiętał to uderzenie.

- Czy na ringu, albo w narożniku, był Pan w stanie, w ferworze walki, usłyszeć podpowiedzi trenera?

- Głosy trenerów na ogół są zakodowane w podświadomości pięściarza, więc nawet gdy jest tumult słyszy się je.

- Już Pan nie walczy, ale zawodowo sędziuje. Lepiej być w ringu nie w charakterze zawodnika?

- Inaczej, ale tremę miałem taką samą jak przed walką.

- Co grozi sędziemu w ringu?

- Może zostać trafiony.

- Mimo to, odpowiada Panu rola sędziego...

- Bo jestem przy tym, co całe życie robiłem i co kocham.

- Prowadzi Pan też zajęcia pięściarskie?

- Nie tylko z młodzieżą, ale też z osobami, które chcą się bawić w boks rekreacyjnie.

- Jakim jest Pan trenerem?

- Wymagającym.

- Po tatusiu...

- No właśnie. Dziś wiem, że trzeba dać młodym zawodnikom wycisk. Jeśli przetrwają pierwszy okres to znaczy, że boks traktują poważnie.

- Czyli jeśli ktoś decyduje się na sport wyczynowy, to...

- ...decyduje się na sportowy tryb życia, na solidność, regularność. Najważniejsze jest to, czego - i jak - młody człowiek nauczy się do piętnastego roku życia.

- Dorobił się Pan w boksie?

- Wielkich pieniędzy nie. Mam mieszkanie, auto.

- A marzenia?

- Chciałbym mieć własną salę czynną od rana do wieczora. Taką, żebym mógł zająć się na poważnie trenerką.

- Jest na to szansa?

- Trzeba zasobnego konta, żeby ją zbudować.

- Brat takie ma. Ostatnio wyliczono, że w tym roku zarobił ponad 16 milionów złotych.

- Z rodziną wie Pani, gdzie się najlepiej wychodzi...

- ...na zdjęciu.

- No właśnie. Brat nie proponował mi pieniędzy, ja nie prosiłem.

- Porozmawiajmy jeszcze o rodzinie. Pan jest spod znaku Strzelca, a to oznacza porywczość, otwartość, szczerość i umiłowanie walki. Ojciec jest Skorpionem, a więc poszukuje prawdy o rzeczywistości, nawet brutalnej. Potrafi stanąć twarzą w twarz z przeciwnikami.

- Dlatego tak trudno nam się było przez te wszystkie lata dogadać. Ojciec każdą moją porażkę kwitował: przeciwnik wcale nie był dobry, ty byłeś za słaby. A gdy wygrywałem mówił: - Nie ty byłeś dobry, tylko rywal kiepski. Teraz częściej znajdujemy wspólny język.

- Ojciec porównuje Pana z Marcinem?

- Każdy z nas wybrał inny sport. Ja byłem podobno dobrym zawodnikiem, ale brakło mi szczęścia. Marcin jest bardzo dobry i szczęście mu dopisuje. Jest też utalentowany, bardzo solidny, profesjonalny. Realizuje swoje marzenie.

- Kibicuje Pan bratu?

- Bardzo. Gdy rywalizował o miejsce w pierwszej piątce Orlando Magic z Howardem, po meczu w Filadelfii jeden z graczy "Sixters" powiedział, że Orlando z Gortatem jest lepszą drużyną od tej z Howardem, byłem dumny. No, a teraz w Phoenix Suns - sama pani wie. Jest super. Oglądam mecze i bardzo się cieszę, że mu się udało. Nie zazdroszczę, ale się cieszę.

- Podobno prowadził Pan zeszyt, w którym zapisywał swoje zmagania w ringu. Jakie zdanie kończy ten zeszyt?

- Jeszcze nie powiedziałem i nie napisałem ostatniego zdania. Sędziuję przecież i jestem trenerem. Mam marzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski