Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Licencja na zabijanie

Redakcja
Czy zgodzilibyśmy się na to, aby raz w tygodniu premier Tusk wyznaczał osoby przeznaczone do zabicia, wybierając z obszernej listy wrogów Polski, przedkładanej mu przez ministra Bartłomieja Sienkiewicza? Zapewne samo takie pytanie będzie uznane za jakąś prowokację, albo dowód szaleństwa. Niesłusznie.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Na takie właśnie pytanie próbują od przeszło miesiąca odpowiedzieć amerykańscy senatorowie. Tyle że chodzi rzecz jasna nie o Tuska i Sienkiewicza, ale o prezydenta Obamę i jego głównego doradcę ds. wojny z terroryzmem – Johna Brennana. To właśnie Brennan od kilku lat przynosi prezydentowi ową listę wrogów, opracowaną przez CIA, z której Obama – według własnego uznania – wybiera tych, których należy zabić. Jego decyzja jest jak ostateczny wyrok śmierci z klauzulą wykonalności. Egzekutorami są agenci CIA. Zaś narzędziem śmierci jest dron. Nowoczesny, niewielki, bezzałogowy i zdalnie sterowany samolot, mogący przez długi czas inwigilować skazańca po to, by wybrać optymalny moment przeprowadzenia egzekucji.

Głośna debata o dronach wynikła z faktu, że Obama – już po raz wtóry– próbuje właśnie przepchnąć przez Senat nominację Brennera na funkcję szefa CIA. Cztery lata temu ta nominacja upadła, gdyż kandydatowi zarzucono współodpowiedzialność za torturowanie osób podejrzanych o terroryzm w czasach Busha, a świeży wówczas prezydent pryncypialnie potępiał takie praktyki. To właśnie wtedy Brennan, zamiast do CIA, poszedł do Białego Domu, gdzie zajął się pracą nad listą skazańców. Od tamtej chwili procedura "target killing” stała się zwyczajną praktyką Białego Domu. Średnio w ciągu roku drony dokonywały około stu egzekucji, w których zginęło nie mniej niż trzy tysiące wrogów Ameryki. W zeszłorocznej kampanii wyborczej Biały Dom puścił przeciek, iż to prezydent osobiście wybiera ludzi do zabicia. Miało to zbudować bardziej "twardy” wizerunek szefa państwa. Ale przez długi czas władze odmawiały wszelkich informacji o samej procedurze decyzyjnej. Dopiero ostatnio, w związku z głosowaniem nad nominacją Brennana, senatorowie otrzymali do wglądu tekst wydanej w 2010 roku instrukcji Obamy, w której nadaje on sobie samemu ową władzę. Krytycy prezydenta nazwali ją licencją na zabijanie.

Niejednoznaczność sprawy bierze się stąd, że Ameryka traktuje drony jako humanitarną metodę prowadzenia wojny. Przed senacką komisją Brennan podkreślał, że drony są pod każdym względem lepsze od klasycznej artylerii i bombowców. "Zmniejszają zagrożenie dla personelu USA i niewinnej ludności cywilnej – przekonywał – podczas gdy klasyczna broń zabija i rani daleko więcej ludzi niż ci, w których została wymierzona”. To z pewnością prawda, choć niezależni eksperci oceniają liczbę przypadkowych ofiar dronów na co najmniej 1/4. Ale jest i inny kłopot. USA nie są w stanie wojny z Pakistanem czy Jemenem, czyli krajami atakowanymi przez drony. A jeśli wojny nie ma, to z prawnego punktu widzenia są to po prostu polityczne zabójstwa, dokonywane na rozkaz prezydenta. Tu leży właśnie powód, dla którego rząd Obamy przywrócił do łask pryncypialnie odrzucany w poprzedniej kadencji Bushowski termin: "wojna z terroryzmem”. Tylko bowiem przyjęcie moralno- -prawnej fikcji nieustannego trwania stanu "transnarodowej wojny” od dnia 11 września 2001 , może jakoś sankcjonować operacje dronów.

Ale na tym nie kończy się wcale problem dronów. Podwaliną liberalnego państwa jest bowiem monteskiuszowski rozdział pomiędzy władzą polityczną i sądową. Prezydent może – przy zachowaniu odpowiednich procedur – wysłać swoich żołnierzy na wojnę. Lecz do tej pory nie mieściło się nam w głowie, że może także samowolnie skazać kogoś na śmierć. Bez procesu, bez prawa do obrony, bez apelacji, ba… bez ogłoszenia skazanemu wyroku przed śmiercią. A na dodatek, pośród skazanych przez Obamę byli również zamieszani w terroryzm obywatele USA, razem ze swymi rodzinami.

Zgoda na procedurę zawartą w instrukcji Obamy wstrząsa posadami liberalno-demokratycznego państwa. To Carl Schmitt – wielki teoretyk państwa faszystowskiego – jako ostatni w Europie uzasadniał pogląd, iż: "Prawdziwy przywódca zawsze jest również sędzią, a kto te dwie rzeczy chce od siebie oddzielić, ten za pomocą prawa chce wysadzić państwo z posad”. Tyle tylko, że Schmitt bronił tymi słowy prawa Hitlera do przeprowadzenia "nocy długich noży”. Dzisiaj 80 procent Amerykanów akceptuje takie prawo demokratycznie wybranego prezydenta w obronie przed terrorystami. Instrukcja Obamy i wydawane przezeń liczne kapturowe wyroki śmierci zmuszają nas do przemyślenia na nowo podstaw naszego ustroju. Czy więc zgodzimy się na to, aby w imię naszego bezpieczeństwa i w jakichś określonych granicach, wybierani przez nas prezydent albo premier otrzymywali także władzę zabijania?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski