Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Liceum na Podwalu

Redakcja
Nikt z młodszego pokolenia nie pamięta już, że przy ul. Podwale 6 działało XI Państwowe Gimnazjum i Liceum im. Józefy Joteyko, które miałam zaszczyt ukończyć 50 lat temu. Uważałam wtedy, że stałam się absolwentką najlepszego liceum żeńskiego w Krakowie. A dzisiaj... Dzisiaj, kiedy patrzę na opustoszały budynek, serce mi się kraje...

Liceum na Podwalu

Liceum na Podwalu

Nikt z młodszego pokolenia nie pamięta już, że przy ul. Podwale 6 działało XI Państwowe Gimnazjum i Liceum im. Józefy Joteyko, które miałam zaszczyt ukończyć 50 lat temu. Uważałam wtedy, że stałam się absolwentką najlepszego liceum żeńskiego w Krakowie. A dzisiaj... Dzisiaj, kiedy patrzę na opustoszały budynek, serce mi się kraje...

1 września 1948 roku rozpoczęłam naukę w klasie VIII a, w XI Państwowym Gimnazjum i Liceum im. Józefy Joteyko.

   
Szkoła zajmowała dwa piętra, na każdym z nich ciągnął się długi przez całą szerokość budynku korytarz, po jego obu stronach mieściły się klasy. Była też oficyna, zwana folwarkiem, najbardziej ciemna. Na folwarku znajdowała się pracownia chemiczna i jedna sala, zajmowana rotacyjnie zwykle przez którąś z przedmaturalnych klas. Na parterze mieliśmy sporą salę gimnastyczną, pełniącą także rolę szkolnej auli. Gdy pogoda dopisywała, wychodziłyśmy w czasie dużej przerwy na Planty, rozciągające się naprzeciwko szkoły. Lubiłyśmy też stać w otwartych oknach, wychodzących na podwórze, zwłaszcza gdy z okien po przeciwnej stronie podwórza wyglądali chłopcy z IV Gimnazjum Męskiego im. Henryka Sienkiewicza przy ul. Krupniczej. Tak było do roku 1950, kiedy to zlikwidowano w Krakowie Gimnazja: II im. św. Jacka przy ul. Siennej i właśnie IV im. Sienkiewicza.
   1 września 1948 roku w naszej szkole rozpoczął pracę polonista, dr Władysław Kuźniar, który na całe cztery lata został naszym wychowawcą. Mieliśmy szczęście. Dr Kuźniar był doskonałym pedagogiem, potrafił trafić do nas wszystkich i do każdej z osobna, otaczał nas prawdziwie ojcowską opieką i troską. Nazywałyśmy go "tatą klasowym", a on nas swymi "córeczkami klasowymi". Miał dwóch dorosłych już synów, studentów, z którymi wykonał nasze tableau i rozdał nam je, gdy rozstawałyśmy się ze szkołą. Nic wtedy nie wiedziałyśmy o Nim i jego ciężkich przejściach, a on roztaczał nad nami parasol ochronny wobec rozmaitych nacisków i upolityczniania ówczesnej szkoły.
   Wraz z naszym przyjściem do szkoły zmieniła się jej dyrekcja. Miejsce przedwojennej dyrektorki zajęła pani Maria Sieradzka, żona ówczesnego wysokiego dygnitarza partyjnego. Gdy po dwóch latach mężowi powinęła się noga, przestała być dyrektorką, a na jej miejsce przyszła pani Anna Hnydowa. Wówczas zastępcą dyrektora został nasz wychowawca.
   
W czasie pobytu w liceum skład klasy zmieniał się. Pewna część koleżanek odeszła do różnych szkół zawodowych, a ich miejsce zajęły nowe uczennice, które przyszły od urszulanek, po odebraniu tej szkole praw państwowych. Było ich tak dużo, że utworzono trzy oddziały z grupami nowych uczennic w każdym. Aby stworzyć nam lepsze warunki nauki w klasie maturalnej, trzy oddziały rozrosły się do czterech. Z każdej klasy do oddziału "d" przeszła pewna grupa uczennic. Przeniesione miały żal do wychowawcy, ale nie było rady...
   Jak zwykle, trafiały się uczennice lepsze i słabsze, zwłaszcza spoza Krakowa, ale dobrze działała koleżeńska samopomoc. Nie słyszałam natomiast, aby któraś z nas korzystała z płatnych korepetycji.
   
   Były to lata powojenne, brakowało podręczników. Nauczyciele wykładali, a myśmy robiły notatki. Zeszyty do języka polskiego były zatytułowane "Protokoły z lekcji języka polskiego", a prof. Kuźniar nie szczędził czasu na sprawdzanie naszych zapisków z lekcji. Drugi zeszyt do tego przedmiotu nosił tytuł "Wypracowania domowe". Pisałyśmy je co tydzień na rozmaite tematy, a prof. Kuźniar zbierał je, poprawiał, oceniał i opatrywał uwagami.
   Jego ulubionym okresem w literaturze był romantyzm, a zwłaszcza twórczość Adama Mickiewicza. Całe fragmenty "Pana Tadeusza", przede wszystkim wspaniałe opisy litewskiej przyrody, znałyśmy na pamięć. Nie wiedziałyśmy wówczas, że do Litwy miał emocjonalny stosunek, uczył bowiem w latach 1923-1940 w wileńskich gimnazjach. Program szkolny uznawał najbardziej Mickiewicza, hrabia Zygmunt Krasiński był na indeksie, o Norwidzie mówiliśmy niewiele. Generalnie literatura polska była stopniowo zastępowana przez postępową radziecką lub przez współczesne powieści naszych pisarzy, zwane produkcyjniakami. Jednak i tak przy ich omawianiu prof. Kuźniar starał się wydobyć jakieś ogólnoludzkie treści humanistyczne. Co tydzień mieliśmy lekcje wychowawcze, na których rozmawiał z nami o przyjaźni, miłości, często też rozmawiał z nami indywidualnie i, jak stwierdziła jedna z koleżanek, wszystko o nas wiedział. Uczestniczył w szkolnych rekolekcjach, a także później w zebraniach koła klasowego ZMP.
Z innych moich nauczycieli najmilej wspominam panią Różę Gajewską, prowadzącą lekcje historii, i fizyczkę, Marią Reisową, w czasie wojny więźniarkę Ravensbrück. Obie panie uczyły w gimnazjum jeszcze przed wojną. Także przed wojną uczyła nasza geografka, prof. Janina Batorówna. Jej przedwczesna śmierć, jeszcze w czasie naszego pobytu w szkole, była dla nas wstrząsem. W klasie X zastąpiła ją pani Wanda Otfinowska. Do matematyczki nie miałyśmy szczęścia, aż do przyjścia w kl. XI pani Heleny Steffek, która nas podciągnęła w tym przedmiocie przed maturą. Należałyśmy do ostatnich roczników, które uczyły się obowiązkowo łaciny, lekcje te prowadziła pani Janina Lorenz. Oprócz tego połowa klasy uczyła się języka angielskiego, a druga połowa francuskiego. Dopiero późniejszym rocznikom łacinę zastąpiono językiem rosyjskim (wcześniej można się było uczyć rosyjskiego nadobowiązkowo). Lubiłyśmy też lekcje WF, prowadzone przez cztery lata przez panią Helenę Habzdową.
   
   Mimo że w tym czasie powstawały już licznie szkoły TPD o charakterze świeckim, miałyśmy przez wszystkie lata lekcje religii. Uczył nas znany krakowski katecheta, ks. Jan Mazanek, a w starszych klasach kapucyn o. Urban i ks. Stanisław Szwaja. Co roku trzy dni wolne od nauki przeznaczone byłu na rekolekcje, a w niedzielę chodziłyśmy na msze szkolne do kościoła św. Marka.
   
   W 1948 roku zlikwidowano harcerstwo w wydaniu przedwojennym, powstała natomiast masowa młodzieżowa organizacja polityczna - Związek Młodzieży Polskiej. Werbunek do niej zaczął się w IX klasie, a w X do ZMP należąła zdecydowana większość - szła fama, że bez przynależności do ZMP nie dostaniemy się na studia. Należałyśmy jeszcze do PCK, a także - obowiązkowo - do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.
   
   Co roku, w karnawale, w sali gimnastycznej wychowawca organizował dla nas herbatki klasowe i przygotowywał o każdej wesołe kuplety. W klasie maturalnej herbatka odbyła się z udziałem innych nauczycieli. Wystawnych komersów jeszcze nie urządzano. Odbyłyśmy także dwie większe wycieczki klasowe. W klasie VIII, podczas czterodniowej wyprawy, zwiedziłyśmy hutę "Florian" i kopalnię "Polska" w Świętochłowicach oraz zakłady włókiennicze w Bielsku-Białej, a następnie dotarłyśmy do źródeł Wisły i na Baranią Górę. W klasie X była dwudniowa wycieczka do Warszawy.
Do szkoły chodziłyśmy przez sześć dni w tygodniu, wolnych sobót wtedy nie było. Wolnych dni od nauki, które - wiadomo - lubi każdy uczeń, dostarczała nam Służba Polsce. Lekcje przysposobienia obronnego, na których uczyłyśmy się składać zamek od karabinu i dowiadywałyśmy się "kto wróg, a kto przyjaciel", dawały także okazję do tzw. dniówek SP - wolnych od nauki dni, przeznaczonych na prace społeczne. Szłyśmy np. do PGR-u przy ul. Księcia Józefa przerywać buraki. Pamiętam także wyjazdy na place budowy Nowej Huty i prace przy rozładowywaniu z wagonów cegieł.
   1 maja gromadzono ludzi na krakowskich Błoniach, skąd wyruszał uformowany pochód, by przejść pod trybuną na ul. Basztowej. Pamiętam jeden taki zimny 1 maja, gdy na wyruszenie z Błoń czekałyśmy aż sześć godzin! Wreszcie następował wymarsz ze skandowaniem "Stalin - Bierut - Rokossowski" i śpiewem rewolucyjnych pieśni, a peleton cichcem topniał po drodze.
   
   Muszę przyznać, że oddziaływała wówczas na mnie wpajana nam "postępowość" i wizja rozwoju kraju w ramach Wielkiego Planu Sześcioletniego. Na maturze wybrałam nawet temat o planie i potrafiłam poświęcić mu szesnaście stron papieru kancelaryjnego! Gdy już byłam na studiach, pewnego dnia, jak bańka mydlana, prysło ZMP, a ja już nie miałam żadnej ochoty na przynależność do tego typu organizacji.
   
   W 1952 roku doszłyśmy do matury, która była jednolita dla wszystkich, pisałyśmy język polski i matematykę, a następnie, podzielone na grupy, zdawałyśmy w jednym dniu egzaminy ustne z języka polskiego, historii, nauki o Polsce i świecie współczesnym, matematyki i fizyki. Zdecydowana większość z nas ukończyła studia wyższe. Największym powodzeniem cieszyła się w naszej klasie medycyna, którą wybrało aż 8 koleżanek. Inne studiowały polonistykę, prawo, chemię, biologię, rolnictwo i zootechnikę lub kierunki techniczne na AGH i Politechnice.
   
   Jak dalej przebiegały losy mojej dawnej szkoły? Przetrwała jeszcze tylko dziewięć lat, po renumeracji - jako IX Liceum. W 1961 roku oddano do użytku nowy budynek szkolny przy ul. Skarbińskiego i przeniesiono tam dwa licea - IX i VII, które połączono. Wybrano dla szkoły nowego patrona - Zofię Nałkowską. Nie tylko Józefa Joteyko, ale także Józef Maria Hoene-Wroński (1776-1853), matematyk, fizyk, astronom, technik wynalazca, prawnik, ekonomista, uczestnik powstania kościuszkowskiego, nie ostał się jako patron. Może dlatego, że był mesjanistą i towiańczykiem?
   
   Liceum przy ul. Skarbińskiego utrzymało numer VII i dziś odwołuje się do tradycji liceum o tym numerze przy ul. Michałowskiego i do roku powstania - 1903. W wydanym kilka lat temu informatorze jest tylko jedno zdanie o połączeniu się w 1961 roku z IX Liceum Ogólnokształcącym im. Józefy Joteyko z siedzibą przy ul. Podwale. A numer IX przyznano nowemu liceum przy ul. Bogatki (obecnie Czapińskiego).
   Tymczasem budynek przy ul. Podwale, który już się na nasze liceum nie nadawał, służył jeszcze przez blisko trzydzieści lat Zespołowi Szkół Poligraficzno-Księgarskich. Ma obecnie prywatnego właściciela i mimo tak dogodnej lokalizacji stoi od wielu lat pusty.
   
   Minęło pół wieku, a my, absolwentki Liceum im. Józefy Joteyko, wspominamy jak najmilej naszą dawną szkołę, byłyśmy wtedy młode i świat stał przed nami otworem.
Barbara Morawska-Nowak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski