Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Liczy się nauka, którą przywiózł na rowerze z drugiego końca świata

Tomasz Kolowca
Mateusz Tylek zmęczony,  zachalapany błotem, ale szczęśliwy
Mateusz Tylek zmęczony, zachalapany błotem, ale szczęśliwy Fot. Archiwum Mateusza Tylka
Sport. Mateusz Tylek z Głogoczowa w sierpniu zdobył kwalifikację na mistrzostwa świata w cross triathlonie Xterra, które odbywają się na Hawajach. Udało mu się zebrać fundusze i wystartować w zawodach. Chociaż po drodze nie ominęły go przygody

- Najtrudniejsze podczas samej rywalizacji były fale oceaniczne - opowiada Mateusz Tylek. - Gdy wyniosło mnie na szczyt jednej z nich, miałem wrażenie, jakbym był dwa piętra ponad plażą.

A pływanie to dopiero pierwsza część - potem był jeszcze przejazd rowerem i bieg, a wszystko w terenowych, górzystych warunkach. Bez przerw, jedna konkurencja po drugiej. Temperatura: 30-35 stopni Celsjusza, wysoka wilgotność, bardzo słona woda. Czas biegnie także podczas zmiany stroju i sprzętu.

Odmiana, którą uprawia głogoczowianin nazywa się cross triathlon i jest przełajową wersją standardowej dyscypliny. Mistrzostwa świata rozgrywane na Hawajach należą do najtrudniejszych i najbardziej prestiżowych zawodów. Rozgrywa się je na dystansach olimpijskich, czyli: 1,5 kilometra pływania, kolejne 40 na rowerze i na koniec 10 kilometrów biegu. W swojej kategorii Mateusz zajął 24. miejsce, w ogólnej klasyfikacji był 96 na 620 zawodników, którzy ukończyli zawody. - Gdyby nie pewne przeciwności, mógłbym zająć znacznie lepsze miejsce - mówi Tylek.

Cross triathlon

Mateusz Tylek ma 33 lata i od dobrych dwudziestu trenuje kolarstwo górskie MTB. Zaczynał w rodzinnej Iskrze Głogoczów, gdzie trenerem jest jego tata, Józef. W 2014 wziął po raz pierwszy udział w zawodach cross triathlonu - były to mistrzostwa Polski - i od razu zajął czwarte miejsce. - Podium było blisko już w pierwszych zawodach takiej rangi, więc postanowiłem, że będę dalej się tym zajmował - mówi Tylek. Medalu wciąż jeszcze nie zdobył („ale jeszcze zdobędę”- dodaje z uśmiechem). Jak dotąd był najlepszym spośród Polaków startujących na wyspie Maui. Oprócz Tylka pojechało tam jeszcze dwóch zawodników i jedna zawodniczka (Katarzyna Gale-wicz, z podkrakowskiego Libertowa).

Mateusz jest sportowcem , jak mówi, półprofesjonalnym. - W ostatnich latach triathlon stał się bardzo modny i zaczęli się pojawiać sponsorzy. Ale jeszcze nie można spokojnie trenować - opowiada Tylek. - A triathlon jest wymagającą dyscypliną, zarówno fizycznie, jak i finansowo. Na co dzień, oprócz trenowania Mateusz , pomaga w prowadzeniu sklepu internetowego w pokrewnej sportowi branży.

Pech na kilka sposobów
Jakie to przeciwności, które nie pozwoliły mu zająć lepszego miejsca? Właściwie należałoby to nazwać pechem. Cały wyjazd na zawody organizowany był szybko - w sierpniu odbyły się, po raz pierwszy w Polsce, w Krakowie, zawody Xterra Poland, podczas których Tylek wywalczył kwalifikacje. Następnie trzeba było załatwić transport, opłaty, wizy, zakwaterowanie i sprzęt. W połowie października Mateusz Tylek wyleciał na Hawaje.

Podróż trwała dobre 30 godzin. Do pokonania było 12 tysięcy kilometrów z Warszawy przez Londyn i Dallas. Po drodze przyplatało się przeziębienie, a na miejscu okazało się, że rower Mateusza został uszkodzony w trakcie przelotu.- Naprawa kosztował trochę poszukiwań i stresu - opowiada zawodnik.

Zgodnie z zaleceniem trenera przyjechali na miejsce zawodów ponad tydzień wcześniej - po to, aby odpowiednio się zaaklimatyzować (12 godzin różnicy w stosunku do czasu środkowoeuropejskiego) i potrenować na trasie późniejszego wyścigu. Niestety w trakcie tych przygotowań, podczas jednego z treningów biegowych, Mateusz Tylek potknął się i doznał pęknięcia stopy. Przez kolejne dwa dni nie ruszał się z łóżka. Ale udało się stanąć do rywalizacji. Czas Tylka to 3 godziny i 58 minut. - A byłby jeszcze lepszy, gdyby nie kontuzja i mój błąd - źle dobrałem opony rowerowe do trasy.

Najgorzej wspomina pływanie, podczas którego ciężko było mu radzić sobie w bardzo wysokimi, niespotykanymi w Europie falami. Jazda na rowerze poszła mu właściwie lekko mimo trudnej trasy, bo wie jak jeździć po górach, kamieniach i błotnistej trasie. Ta część pozwoliła też nieco odpocząć kontuzjowanej nodze przed częścią biegową, która zresztą miała dość wolne, jak na takie zawody, tempo - a to z powodu wspomnianych warunków pogodowych oraz stanu trasy. Dlaczego właściwie wystartował pomimo odradzania tego przez lekarzy i trenera? - Czułem się zobowiązany wobec wszystkich, którzy pomogli mi wziąć udział w zawodach.

Pomoc przez Internet

Mateusz Tylek bowiem zorganizował zbiórkę wykorzystując do tego jeden z portali internetowych służących gromadzeniu pieniędzy na określony cel (tak zwany crow-dfunding). Przygotował cały „projekt”: nakręcił film promocyjny, dokładnie opisał na co zbiera pieniądze i przygotował nagrody oraz upominki dla najbardziej hojnych darczyńców. Potrzebował 15 tysięcy złotych do 15 października. Udało się - pełna kwota wyniosła 16 tysięcy 220 złotych.

- Wierzyłem bardzo mocno, że się dam radę. Dziękuję wszystkim za wsparcie.

Większość darczyńców jest w jakiś sposób związana z branżą sportową, albo mieszka w okolicy. Dlatego właśnie Mateusz Ty-lek czuł, że jest coś winien swoim kibicom, przezwyciężył ból i wystąpił w zawodach.

Nauka na przyszłość

Mateusz Tylek mówi, że chciałby wrócić jeszcze na Hawaje - nie na wypoczynek, lecz na zawody. Tym razem chciałby spróbować swoich sił w słynnym „maratonie” triathlono-wym Ironman - prawie 4 kilometry pływania, 180 na rowerze i na końcu maraton biegowy. Na Hawajach takie zawody rozgrywa się do wielu lat. Są także śmiałkowie, którzy stają do obu wyścigów, odbywających się w przeciągu kilku tygodni - i Ironman, i mistrzostwa świata w cross triathlonie. - W tym roku było kilku takich zawodników - opowiada Mateusz Tylek. -

Do tej pory jeszcze żaden Polak nie ukończył obu, a tym bardziej w jednym roku. Ale na razie na pierwszym planie jest Ironman. - Założyłem się z moim pierwszym trenerem pływania. On twierdzi, że potrzebuję 5 lat, aby zakwalifikować się do startu na długich dystansach. A ja uważam, że rok-2 lata treningów powinno wystarczyć.

Na razie Mateusz wrócił do codziennych treningów. Natomiast już 4 grudnia będzie można się z nim spotkać w Domu Kultury w Głogoczowie .

- Muszę przyznać, że choć mam te 33 lata, a jednak nauczyłem się tam, na Hawajach, dwóch rzeczy: nigdy nie wolno się poddawać i zawsze trzeba radzić sobie z przeciwnościami w trakcie zadania - podsumowuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski